DRUKUJ
 
Tomek
Trudna droga do Boga
materiał własny
 


Po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że jest źle. Osobą, która po cichu wierzyła, że kiedyś się zmienię była moja mama
 
To ona ciągle powtarzała mi, żebym szedł do spowiedzi i zmienił swoje postępowanie, ale ja udawałem, że nie słyszę. Choć tak naprawdę wiedziałem, że ma rację.
Kiedy pod blok podjeżdżał policyjny samochód, bałem się, że jadą po mnie. Po kolejnej imprezie, kompletnie pijany wsiadłem do samochodu. Goniła mnie wtedy policja. Przy zatrzymaniu jeszcze grałem bohatera i… ocknąłem się w policyjnej izbie zatrzymań. Straciłem prawo jazdy. Moje stany lekowe pogłębiały się i wszystko widziałem w czarnych kolorach. Przestałem ćwiczyć w siłowni. To był początek końca. Piłem coraz więcej i coraz częściej. Pojawiły się myśli samobójcze. Sprzedawałem swoje rzeczy i przepijałem wszystkie pieniądze. Znajomi mieli dość moich wygłupów. Powoli zatracałem się, już nic mnie nie bawiło. Moja mama modliła się za mnie cały czas i powierzała mnie Matce Bożej i chyba całemu Niebu! Być może dzięki Jej modlitwie zacząłem częściej myśleć o Bogu i nawróceniu, nie widziałem dla siebie żadnego wyjścia. I choć z jednej strony blokował mnie jakiś wstyd, strach i zastanawiałem się, co na to powiedzą kumple, to z drugiej strony wiedziałem, że sam sobie nie jestem w stanie pomóc. Wszystko było dla mnie puste i bezsensowne.Chciałem umrzeć, ale nie umiałem się zabić i bałem się śmierci. Żyć mi się nie chciało, totalna pustka.
 
Wracałem z imprezy i padałem na kolana, płakałem i błagałem Boga, żeby mi pomógł, albo coś ze mną zrobił, bo nie miałem już chęci do niczego
 
Po takich modlitwach pełnych skruchy i żalu czułem ogarniający mnie spokój, miałem pragnienie iść do kościoła. Byłem po uszy w grzechach i nałogach. Wreszcie się pozbierałem i po raz pierwszy od wielu lat świadomie i dobrowolnie poszedłem na mszę św. Nie interesowało mnie to, co powiedzą inni i jak na mnie będą patrzeć, dla wielu mogłem być zgorszeniem. Były dni, że nawet po intensywnych imprezach wstawałem i szedłem do kościoła, słuchałem Ewangelii i coś pomału we mnie pękało. Ze Mszy wychodziłem spokojny, ale wciąż bałem się spowiedzi. Mama dawała mi do czytania ewangelię Św. Łukasza i książkę o niebie i piekle. Czytanie tych pism robiło na mnie ogromne wrażenie. To było jak przebłysk i poważniej myślałem o sensie istnienia człowieka, o życiu i śmierci. Zastanawiałem się gdzie pójdę jak umrę, bałem się wieczności i potępienia. Więcej czasu spędzałem w domu, kupiłem sobie komputer i zacząłem się nim interesować. Zamiast pić w lokalach siedziałem całymi dniami i nocami przed monitorem. To jednak nie zaspokoiło moich pragnień, wchodziłem w kolejne, wirtualne ciemności.
 
Spotykałem się już mniej z towarzystwem i mniej piłem, ale pozostawał niedosyt wszystkiego. Nie umiałem panować nad swoimi zachowaniami, czasami robiłem coś, jakby nie ja.
Na jednej z imprez (7 października 2001) spotkałem kolegę, z którym zazwyczaj spotykałem się w różnych momentach mojego życia. Powiedziałem mu, że już nie bawią mnie libacje i chciałbym zmienić swoje życie, zacząć od nowa, jak normalny człowiek. Mówiłem mu o tym, że chodzę do kościoła. To była poważna rozmowa, on miał podobny problem i myślał, tak jak ja. Mimo, że obaj byliśmy pod wpływem różnych środków odurzających rozmawialiśmy o Bogu i o naszym życiu bardzo poważnie. Łukasz, bo tak miał na imię ten kolega, zaproponował, żebyśmy poszli do spowiedzi, takiej z całego życia - GENERALNEJ. Umówiliśmy się za tydzień, był to 13 październik.
 
Po tej spowiedzi czułem się jakbym ważył kilkadziesiąt kilo mniej, a po przyjęciu Komunii Św. dostałem wysokiej gorączki!
 
Byłem tak osłabiony, że do domu musieli odwieźć mnie samochodem, bo nie miałem siły. Od tamtej pory spowiadam się regularnie, nawet co tydzień.
16 czerwca 2002 byliśmy już razem z Łukaszem na kanonizacji Ojca Pio w Watykanie. Wiele zawdzięczam Ojcu Pio. Niektórzy z moich kolegów śmiali się ze mnie, że jeżdżę na pielgrzymki i chodzę do kościoła. A ja staram trzymać się blisko Boga i tylko z Nim czuję się bezpieczny. Zainicjowaliśmy w jednej z parafii grupę modlitewną Ojca Pio i modlimy się w każdy piątek, taka modlitwa wspólnotowa jest dla mnie bardzo ważna i potrzebna. Staram się też angażować w ewangelizację i robić coś pożytecznego. Widzę, jak pięknie można żyć bez używek, bez libacji i w czystości, o którą trzeba codziennie walczyć. Nawrócenie to odwrócenie się od zła i zwrócenie w stronę dobra. Kiedy próbowałem zerwać z grzechami zaciskając zęby i pięści wpadałem z powrotem w grzechy. Nie umiałem pokonać swoich nałogów, słabości i grzechów samemu, to jest niewykonalne, niemożliwe!!! Tylko ofiarując to wszystko Bogu i prosząc o przebaczenie w sakramencie pokuty mogłem się podnosić i wzmacniać swoją słabą i poranioną wolę.
 
Codziennie staram się odmawiać przynajmniej jedną część różańca, koronkę do Serca Pana Jezusa i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Powierzam wszystkie sprawy Matce Bożej i wstawiennictwu całej armii świętych. I widzę działanie Boga w moim życiu, oraz ludzi, których Pan stawia mi na drodze. Czasem uda się komuś pomóc, zaprowadzić do spowiedzi, dać świadectwo gdzieś na rekolekcjach czy w innym miejscu. Ale największym i najważniejszym świadectwem jest codzienność! To najtrudniejsze i dostrzegam jak bardzo przebiegły jest demon. Teraz kiedy już poznałem te nowe życie, uczę się akceptować siebie i innych, widzę jak wychodzi ze mnie pycha i ile we mnie jeszcze brudu i zawirowań. Wszystkie te lata to walka, częste spowiedzi, upadki i wstawania. Proces nawrócenia trwa, to wąska droga. I nie raz bywało, że miałem dość i nie rozumiałem pewnych wydarzeń. To tak jakbym zaczynał życie od początku, jak małe dziecko, od podstaw. Chciałbym znaleźć swoją drogę życia, być normalnym, zwyczajnym człowiekiem. Nie udawać kogoś kim nie jestem. Nie chciałbym już nigdy nikogo zranić.
AMEN !
 
Tomek 
 
strona: 1 2