DRUKUJ
 
Agata Firlej, Robert Bil
Nawrócenie Alfonsa Ratisbonne’a
Miłujcie się!
 


Ku zaskoczeniu Ratisbonne’a modlitwa „odmawiała się sama”. Nie musiał się zmuszać do porannego i wieczornego przypominania sobie jej słów. Towarzyszyła mu wszędzie, niczym melodia, którą się gdzieś zasłyszało. Nagle wracała do niego w trakcie codziennych spraw, przywoływała na jego twarz uśmiech, przynosiła ukojenie.
 
20 stycznia Ratisbonne towarzyszył baronowi w drodze do rzymskiego kościoła San Andrea delle Fratte. Włoski arystokrata miał tutaj do załatwienia formalności związane z pogrzebem swego znajomego, znanego z wielkiej pobożności hrabiego de La Ferronays, którego zresztą kilka dni przed jego śmiercią poprosił o modlitwę w intencji nawrócenia się Alfonsa. Ratisbonne zdecydował się obejrzeć świątynię. Od paru dni nosił już na szyi cudowny medalik, ale zdania nie zmienił: urodził się Żydem i Żydem umrze. Już samo poczucie lojalności wobec własnego narodu nie pozwalało mu myśleć o konwersji, nie mówiąc już o jego miłości do życia, którego przecież nie chciał tracić. W takiej sytuacji odmawianie modlitwy św. Bernarda było nieracjonalne. Ale jeszcze bardziej irracjonalne było to, co przydarzyło mu się właśnie tego dnia w kościele San Andrea. Tak sam opisał niesamowitą chwilę swojego nawrócenia:
 
Gdyby w tym momencie (było południe) ktoś trzeci był do mnie przystąpił i powiedział: Alfonsie, za kwadrans będziesz uwielbiać Chrystusa, twego Pana i Zbawiciela i w nędznym kościele klęczeć na kolanach, będziesz u stóp kapłana bić się w piersi, w klasztorze jezuitów będziesz spędzał karnawał, przygotowując się do chrztu, gotowy oddać swoje życie za wiarę katolicką, i wyrzekniesz się świata, jego przepychu i radości, swego majątku, perspektyw, przyszłości i jeśli to jest konieczne, wyrzekniesz się także swojej narzeczonej, miłości swojej rodziny, poważania przyjaciół, sympatii Żydów i nie będziesz sobie niczego więcej życzył, jak tylko służyć Jezusowi Chrystusowi i nieść Jego Krzyż aż do śmierci!... Mówię, gdyby jakiś prorok zrobił mi taką przepowiednię, nie uważałbym żadnego człowieka za bardziej szalonego od niego – lub chyba tego, który uwierzyłby w takie szaleństwo! I to szaleństwo jest tym, co dzisiaj stanowi moją mądrość i moje szczęście. Opuszczając kawiarnię, spotykam powóz pana Theodora de Bussiéres. Zatrzymuje się i zaprasza mnie do środka na przejażdżkę. Była wspaniała pogoda i przyjąłem zaproszenie z przyjemnością. Jednak pan de Bussiéres prosił mnie, aby pozwolić mu zatrzymać się jeszcze parę minut w pobliskim kościele S. Andrea delle Fratte”.
 
Alfons, oczekując na swego przyjaciela, wszedł do świątyni.
Kościół Świętego Andrzeja jest mały, skromny i odwiedzany przez niewielu. Przypuszczam, że byłem tam nieomal sam. Żaden przedmiot sztuki nie zwrócił na siebie mojej uwagi. Mechanicznie pozwoliłem memu oku wędrować dokoła, zupełnie bezmyślnie. Przypominam sobie tylko czarnego psa, który przede mną skakał wokoło... Nagle pies zniknął, zniknął cały kościół, nie widziałem nic więcej lub raczej, o mój Boże, widziałem tylko jedno!!! Wnętrze kościoła ogarnęła ciemność, a całe światło jak gdyby skoncentrowało się w jednym punkcie kaplicy. Spojrzałem w to rozjaśnione miejsce i zobaczyłem żywą, pełną majestatu, przepiękną i pełną miłości, najświętszą Dziewicę Maryję, stojącą na ołtarzu. Wyglądała podobnie, jak na medaliku. Dała mi znak, żebym uklęknął. Nie mogłem się oprzeć pragnieniu zbliżenia się do Niej. Padłem na kolana, tak jak stałem, i próbowałem patrzeć na Nią, ale nie byłem w stanie znieść Jej wspaniałości i świętości. Mimo to jednak byłem całkowicie przekonany o Jej obecności. Spojrzałem na Jej ręce: były otwarte w geście miłości i przebaczenia. Najświętsza Dziewica nie powiedziała do mnie ani słowa, a jednak ja nagle zrozumiałem – opłakany stan, w którym się do tej pory znajdowałem, spustoszenie, jakie poczynił we mnie grzech, i piękno wiary katolickiej. Zrozumiałem wszystko. Jak można by wyjaśnić to, co jest nie do wyjaśnienia? Każdy wzniosły opis byłby tylko profanacją niewypowiedzianej prawdy. Klęczałem na kolanach, skąpany we łzach, nie władnący sobą, aż mnie przywołał do życia pan de Bussiéres.
 
 
strona: 1 2 3 4