DRUKUJ
 
Jerzy
Pomiędzy wahadełkiem a krzyżem
Szum z Nieba
 


Po modlitwie poczułem się bardzo szczęśliwy. Gdy wróciłem do domu, wziąłem do ręki wahadełko, żeby sprawdzić, czy działa. Nie działało! To był dla mnie znak jaką drogą pójść. Wyrzuciłem je do kosza, w ślad za nim poszły książki i inne rzeczy związane z bioenergoterapią. Zaczął się proces wychodzenia ze zniewolenia. Ale kiedy odmawiałem „Ojcze nasz” lub modliłem się inaczej – czułem, że nadal spływa na mnie energia, której ja już nie chciałem. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić, to było okropne.
 
REKONWALESCENCJA
 
Moje wcześniejsze pragnienie i szukanie energii zrodziło się z pewnych problemów wewnętrznych. A teraz było tak jak w innych nałogach – nie wyszedłem z tego od razu, nałóg wciąż o sobie przypominał i toczyła się we mnie walka. Najpierw musiałem oduczyć się proszenia o przypływ energii do jedzenia, na siebie i szukania energii w modlitwie. Ludzie, którzy wprowadzili mnie w to wszystko, nauczyli mnie również praktyki wychodzenia z siebie, ze swojego ciała, by wędrować na „wyższe poziomy bytu”. W ten sposób odrzuca się to, co daje Bóg, czyli jedność duszy i ciała. Po tych praktykach zostało mi bardzo denerwujące odczucie fizyczne, jakbym miał „dziurę w głowie”. W żaden sposób nie mogłem sobie z tym poradzić. Ale podczas jednej z Mszy o uzdrowienie, gdy o. Józef przechodził po kościele z Najświętszym Sakramentem, zrobił znak krzyża nade mną – w tym momencie to odczucie znikło!
 
Moje wychodzenie z bioenergoterapii było procesem. W czasie Seminarium utrzymywałem jeszcze kontakty ze swoim kolegą. Choć źle się u niego czułem, jednak chodziłem tam, bo miałem nadzieję, że go z tego wyciągnę. Wyczytałem w jednej z książek, że zły duch
 
w pewnym momencie musi ujawnić swoją obecność. Bóg go do tego zmusza, żeby człowiek przekonał się, co robi. Poszedłem więc do kolegi z pytaniem: „Mówiłeś, że w czasie sesji bioenergoterapeutycznej prowadzi cię jakiś duch. Czy ten duch wyznaje Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego jako swojego Pana?” Okazało się, że ten duch bluźnił na dźwięk imienia Jezusa Chrystusa. Kolega jednak mimo wszystko akceptował ten stan rzeczy – poznanie tej prawdy było dla mnie zaskakujące, ale jednocześnie wyjaśniało, co kryje się za bioenergoterapią...
 
Miałem też ogromny problem, aby traktować Pana Boga osobowo – wcześniej był dla mnie tylko jakąś „rozmytą energią”. Nawet po Seminarium nie miałem raczej szczególnie bliskiego kontaktu z Nim, ale kiedy się modliłem – czułem miłość. To było zupełnie inne odczucie niż w kontakcie z bioenergoterapią. Momentem przełomowym były dla mnie Ćwiczenia Duchowne w Wolborzu – I tydzień, który przeżywałem po raz drugi. Mój kierownik duchowy powiedział, żebym po prostu mówił do Pana Boga jak do osoby. Gdy tak zrobiłem – zacząłem czuć miłość i więź z Nim.
 
Obecnie ta więź jest jeszcze ciągle „w budowie”. Pan Bóg dotyka teraz pewnych zranień z mojego dzieciństwa, utrudniających mi kontakt z Nim i z ludźmi. Jestem Mu bardzo wdzięczny, że mnie uzdrowił, że mnie prowadzi i porządkuje coraz głębsze pokłady mojego złowieczeństwa. On wyciągnął mnie z tego całego duchowego zagmatwania i daje mi nadzieję na wolność i spełnienie moich najgłębszych pragnień. Kiedyś myślałem, że ze swoim życiem muszę poradzić sobie sam. Teraz jest inaczej – mam potężnego Sojusznika, Jezusa Chrystusa, który zawsze mi pomoże i wyciągnie do mnie rękę.
 
Jerzy
 
strona: 1 2 3