DRUKUJ
 
ks. Andrzej Draguła
Mówić nie tylko do rzeczy
List
 


Obawy przed naruszeniem świętości i dogmatu nie ma nowe pokolenie użytkowników języka religijnego. Eksperyment „Dobrej czytanki”, czyli slangowej wersji Ewangelii według św. Jana, choć powstały w środowisku Kościoła pentakostalnego, ma swoich licznych zwolenników także w Kościele katolickim. O tym i innych eksperymentach językowych jak na przykład: „Maryja, która wymięka na słowa Anioła”, zdania są – oczywiście – podzielone. Trzeba jednak pamiętać, że język religijny to także język osobistego przebywania z Bogiem, czyli modlitwy, a tam człowiek ma przecież prawo wyrażać siebie jak najlepiej, tzn. najuczciwiej. Trudno więc zżymać się na o. Wojciecha Jędrzejewskiego OP, podpowiadającego młodym ludziom modlitwy, w których pojawiają się wyrażenia typu: „gnić w miejscu”, „osadzać babcie w kościele”, „internetowy syf i szmerek po paru browarach”. Trzeba przyznać, że jest to język „mięsisty” i konkretny, tak jak konkretne jest życie młodego człowieka, które też przecież nadaje się, by je zawierzyć (sic!) Bogu.
 
Dialog i połajanka
 
Wróćmy do bardziej oficjalnych wersji kościelnego gadania, zwłaszcza do tej najbardziej rozpowszechnionej, jaką jest język coniedzielnych kazań i homilii. Na ćwiczeniach z homiletyki studenci mieli dokończyć zdanie z hipotetycznej homilii pogrzebowej: „Śmierć N.N. jest dla nas…”. I tu padały różne dopowiedzenia: nauczką, pouczeniem, lekcją, przestrogą, przypomnieniem, pytaniem. Wspólna dyskusja doprowadziła do konkluzji, że od wyrażenia: „śmierć ta jest dla nas przestrogą” do pytania „czy śmierć ta nie mogłaby stać się dla nas pytaniem?” rozciąga się cały ocean znaczeń.
 
Przepowiadanie oparte na dydaktyzmie i połajance rodzi w słuchaczach co najwyżej opór i pokusę ucieczki ze świątyni. W świecie demokratycznym i liberalnym Ewangelia przepowiadania jako moralizatorski nakaz bez uzasadnienia nie ma chyba zbyt wiele szans na dotarcie do krańców ziemi. Słowo słyszalne to takie, w którym dominuje perspektywa propozycji, wolnego wyboru i dialogu. Marek Zając cytował niegdyś w „Polityce” słowa ks. Jacka Prusaka SJ, który stwierdził, że mamy w Polsce Kościół nauczający, a nie słuchający. Rozumiem, że ta diagnoza dotyczy wszystkich, którzy stają na ambonie, tak księży, jak i biskupów. Nauczanie i słuchanie tylko z pozoru stoją wobec siebie w sprzeczności. Kościół posoborowy zarzucił sztywny podział na Kościół nauczający i nauczany, rządzący i rządzony, aktywny i pasywny. Wszyscy – choć w różny sposób – partycypujemy w posłudze rządzenia i nauczania. Żeby jednak dobrze nauczać, trzeba dobrze słuchać. Wie o tym każdy dobry nauczyciel, dobry wychowawca i dobry kaznodzieja. I każdy dobry menedżer. Jeśli w nauczaniu zabraknie słuchania, zacznie się pouczanie, albo – co gorsza – połajanka. Pokusa łajania nie jest nam księżom wcale taka obca. Zna ją każdy, kto wchodzi na ambonę. Co gorsza, wielu łaje z przekonaniem, że o to właśnie w kapłaństwie i kaznodziejstwie chodzi.
 
Dowód z Jana Pawła II
 
Swoim studentom zalecam, by w swoim przyszłym kaznodziejstwie unikali, a przynajmniej nie nadużywali, tzw. dowodu z Jana Pawła II. Im bowiem większa świętość, tym trudniejsza do naśladowania. Dzisiaj jednak do tego dowodu chciałbym się sam odwołać. Podczas X Światowego Dnia Młodych w Manili przemówienie Papieża wielokrotnie przerywano oklaskami. Ojciec Święty zinterpretował je jako „dobry znak", znak, że jego słuchacze myślą i są zdolni do refleksji. „Podziwiam tę refleksję - mówił. - Podziwiam łaskę Chrystusa, która się kryje w tej refleksji i w tych oklaskach". Dla Jana Pawła II oklaski były formą dialogu: „A więc Papież nie tylko wygłasza przemówienie, ale prowadzi dialog. Mówi i słucha. Słucha, co wy mówicie. I może ważniejsze jest, co wy mówicie, co mówicie tymi oklaskami".
 
Ludzie do nas, księży, mówią niekoniecznie oklaskami, czasami wymownym milczeniem, a coraz częściej słowami buntu i krytyki. Niekoniecznie muszą to być - jak zwykliśmy to najczęściej interpretować - słowa wrogów Kościoła i Pana Boga. Przeciwnie, mogą to być słowa wypływające z miłości. Tego, co mówią ludzie, trzeba słuchać i to słuchać uważnie. By mówić potem nie tylko do rzeczy, ale i do ludzi.
 
ks. Andrzej Draguła,
kapłan diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, dr teologii, zajmuje się zagadnieniami z pogranicza homiletyki, teologii ewangelizacji, teologii mediów i teologii kultury. Publikuje m.in. na łamach: „Znaku", „Więzi", „Tygodnika Powszechnego".
 
 
strona: 1 2