DRUKUJ
 
Grzegorz Górny
Terror Tolerancji
Don Bosco
 


To niestety idzie jeszcze dalej, za cytowanie Biblii można pójść do więzienia…
 
Mowa oczywiście o szwedzkim pastorze Ake Greenie, którego odwiedziłem niedawno w Szwecji. W sądzie pierwszej instancji został on skazany tylko za to, że przedstawiał chrześcijańską naukę na temat homoseksualizmu, cytując Pismo Święte. Ale mamy także przykład profesora Rocco Buttiglione, który nie został komisarzem Unii Europejskiej tylko dlatego, że prezentował poglądy chrześcijańskie. Widać, że ten terror tolerancji przestał mieć tylko charakter akademicki, a przeniósł się na życie społeczne. A tutaj są pewne grupy, które, ustawiając się w pozycji ofiar i mając na tarczy polityczną poprawność, torują sobie drogę do przywilejów, które im się nie należą.
 
Zjawisko to zmierza w mocno antykatolickim kierunku. Skąd taka niechęć do katolicyzmu?
 
Katolicyzm twierdzi, że jest posiadaczem prawdy i jedynego klucza do Zbawienia. Już samo takie stwierdzenie, które jest naprawdę wyjątkowym uproszczeniem, może rozpalić przeciwników do czerwoności. A jeżeli jeszcze Kościół twierdzi, że konsekwencją wiary jest określony sposób życia i określona moralność, która nie zgadza się ze sposobem życia wielu środowisk, np. homoseksualistów, to nic dziwnego, że oponenci katolicyzmu są tacy agresywni.
 
Tymczasem naturalną reakcją na homoseksualizm, np. u dziecka, które po raz pierwszy o nim usłyszało, jest niesmak, niechęć…
 
Oczywiście. Gdyby mnie zaczął „podrywać” jakiś mężczyzna, to zareagowałbym odruchem niechęci, i to tak zwyczajnie, na poziomie czysto fizjologicznym. Tymczasem kiedy taką naturalną, zdrową reakcję nazywa się słowem-wytrychem „homofobia” i piętnuje się ją, to wówczas wkraczamy już w sferę manipulacji. Chodzi o to, aby taką normalną reakcję u ludzi wyeliminować.
 
Jakie to ma przełożenie na wychowanie dzieci? Jak w takich warunkach tłumaczyć, co jest dobre, co złe, jeśli np. w szkole mogą mieć przyklejone piętno homofoba czy osoby nietolerancyjnej?
 
Ważne jest, czy rodzice są dla dziecka autorytetem i przekazują mu wiarę i podstawy moralności. Jeśli są autorytetem i przekazują wartości, to dziecko będzie miało takie zaplecze duchowe i ideowe, że poradzi sobie w większej grupie, nawet jeśli będzie miało odmienne poglądy niż większość. Będzie miało odwagę prezentować swoje stanowisko wśród rówieśników, a przynajmniej (np. jeśli jest nieśmiałe) nie ulegać wpływowi innych. I to jest zasadnicza różnica między ludźmi tzw. zewnątrzsterownymi a wewnątrzsterownymi, by użyć określeń Davida Riesmanna. Chodzi o to, by mieć taką „wewnętrzną busolę”, w którą dzieci powinien wyposażyć dom rodzinny. W naszym domu od małego staramy się tak wychowywać dzieci, by były w stałym kontakcie z Kościołem. Dajemy im wzorce świętych, np. pastuszków z Fatimy, pokazujemy, kogo warto naśladować. I nagle okazuje się, że dzieci potrafią znaleźć się w sytuacjach trudnych, a nawet ofiarować swoje cierpienie za innych.
 
Czyli wystarczy po prostu przekazywać wartości w rodzinie?
 
Trzeba zacząć od tego, jaka ma być rodzina. Należy wrócić do korzeni. Do tego, że małżeństwo jest sakramentem, jest nierozerwalne. Po raz kolejny trzeba odkryć je jako sakrament, jako źródło łask – i z niego czerpać siły. Także do wychowywania dzieci, do przekazywania wartości. Jeżeli tak będzie w rodzinie, jeśli wrócimy do źródła, to nie ma niebezpieczeństwa, byśmy zagubili się w ofertach tego świata.
 
rozmawiali:
ks. Andrzej Godyń SDB
Małgorzata Tadrzak-Mazurek
 
 
strona: 1 2