DRUKUJ
 
Bartek Jaskot, Bartek Maziarz
Chłopak ze Stali
Ruah
 


Maciek Nestor wyznał w wywiadzie dla RUaH, że jego widowisko multimedialne jest inspirowane właśnie Twoją płytą. W trakcie powstawania płyty „MY W NiM” pisałeś na stronie internetowej, że możliwy jest udział Maćka w jej nagraniu (chyba się nie udało). Czy to miała być jego rekompensata?
 
Maciej Nestor jest bardzo twórczą osobą, inspiruje innych. Nie ukrywam, że mamy zalążki wspólnego projektu muzycznego, który się może kiedyś „urodzi”, ale na razie dojrzewa. Pamiętam spotkanie z Maćkiem. Graliśmy w Sycowie program „Z nadzieją na ZmartwychPOWSTANIE”, a on przyszedł ze swoją żoną Basią. To kolejny dowodów na to, że to MY...
 
No właśnie, MY, ale mogło nie być tej płyty, bo mieliście z wydaniem tego materiału pewne problemy.
 
Podstawowy problem jest, jak myślę, dobrze znany każdemu chrześcijańskiemu składowi w naszej ojczyźnie. W kraju, gdzie 95% ludzi uznaje się za ochrzczonych, ta muzyka dalej nie może znaleźć swojego miejsca. Podjęliśmy decyzje, że nie będziemy robili niczego na siłę i czekaliśmy po prostu na odpowiednie momenty. Było dużo małych cudów, które towarzyszyły każdej naszej płycie. Dotrwaliśmy, chociaż były dramatyczne momenty (z komputera zginęła nam cała sesja nagraniowa).
 
Jak się czuliście, kiedy okazało się, że wasz materiał zginął i trzeba będzie go nagrać od nowa?
 
Było trudno. Ciężko zarobione pieniądze po prostu nam przepadły i dlatego pod względem finansowym na pewno był to duży smutek. To akurat zbiegło się z tym, że nasz serdeczny kolega, Jacek Polak, otworzył w podmieleckich lasach studio nagrań. Panuje tam taka Boża atmosfera i kolejne nagrania poszły bardzo sprawnie. Myślę, że tak miało być. Witek Góral powiedział, że nie ma w tym przypadku, bo kilka utworów zaśpiewałem lepiej niż wcześniej... (śmiech) Problemów było dużo, ale chociaż dotrwaliśmy do końca, teraz pojawiają się kolejne. Wiadomo, że jak wydasz płytę, to trzeba ją pokazać światu, przypominać się. Ale myślę, że na razie odzew jest dobry. Jeśli chodzi o media czy słuchaczy, to jest bardzo ciekawie – nie spodziewałem się tego.
 
Ty już pewnie od zespołu „Braci najmniejszych”, czyli od początku swojego koncertowania, musiałeś przechodzić ciężką drogę, żeby dotrzeć ze swoim przekazem do mediów. Czy rzeczywiście jest tak ciężko, jak niektórzy mówią?
 
Jest ciężko. Jak spotykamy się z chłopakami po koncertach, analizujemy, rozmawiamy i wspominamy, to patrząc z dystansem, pewne rzeczy są dla nas niewytłumaczalne. Siły idą prosto z NIEBA. Czasami człowiek doznaje bardzo wielu upokorzeń i zadaje sobie pytanie, czy to wszystko ma sens, czy jest potrzebny? Ale coraz więcej ludzi otwiera się na tę muzykę. A dzięki temu, że nas nie zapraszano na jakieś większe imprezy chrześcijańskie, to graliśmy w takich miejscach, gdzie być może ludzie takiego koncertu by nie usłyszeli i my też odkryliśmy, że mamy swoją drogę. Każdy ma swoją. Nie mam do nikogo żalu. W wielu kwestiach się buntowałem, ale teraz widzę, że to wszystko ma sens. Miało i ma sens.
 
Oprócz tych mniejszych koncertów grałeś też na największych imprezach: Song of Songs, Piekary. Jak Twoim zdaniem te duże chrześcijańskie imprezy wyglądają pod względem organizacyjnym?
 
Pod względem medialnym to jest to nieprawdopodobna promocja. To jest ich wielki plus. Ale myślę, że my w Polsce musimy się jeszcze dużo uczyć, jak łączyć tę ewangeliczną służbę z komercją, marketingiem, który jest potrzebny. Miałem okazję półtora roku mieszkać w Stanach Zjednoczonych i w tym czasie poznawałem duchową stronę Ameryki. Spotykałem ludzi, którzy służą przez muzykę. Wiesz, dla nich to jest naturalne, że trzeba napisać mail, zadzwonić, wystąpić w telewizji, zrobić make-up, ubrać się tak, żeby nie było wizualnej granicy pomiędzy twórcą, który śpiewa o tym, że ma super dom i wielki jacht, a kimś, kto śpiewa o bardzo mocnym uczuciu do Pana Boga. Jak obserwowałem od kuchni wielkie chrześcijańskie imprezy w Polsce, to widziałem, że granica jest bardzo, bardzo cienka między służbą, a chwałą samego siebie – wykonawcy.
 

Chciałem być piłkarzem
 
Da się w Polsce żyć z grania o Bogu?
 
W momencie, kiedy nie miałem rodziny, to spokojnie utrzymywałem się z tego. Kiedy pojawia się rodzina i odpowiedzialność za to, żeby Twoja żona i dzieci miały co jeść, no to wtedy pojawia się problem. Ale dostałem pracę tutaj, w Stali i jest to dla mnie dowód nieprawdopodobnej miłości. Jako dziecko marzyłem o dwóch rzeczach. Chciałem być piłkarzem (później jak już odkryłem, że jednak nim nie będę (śmiech), to chciałem być blisko tego klubu i dla niego pracować. To się spełniło!) Jako młody chłopiec chciałem także przyprowadzać ludzi do Chrystusa, marzyłem o tym, żeby być księdzem, żeby śpiewać i w tym śpiewaniu odnalazłem też swoją misję. Pan Bóg dał mi to, że mogę głosić Jego chwałę przez muzykę. Nikt na mnie naciska, że muszę śpiewać o tym czy o tamtym, po prostu śpiewam o tym, co czuję, co przeżywam. I to mi daje wolność. Marzyłem o miłości, tej ludzkiej, tutaj na ziemi. I Bóg dał mi rodzinę. Naprawdę mam za co dziękować.
 
 
strona: 1 2 3 4