DRUKUJ
 
Mariusz Furgał
Chorzy z miłości
List
 


Podobnie mijają objawy chorobowe dzieci?
 
Mamy tutaj w zakładzie takie powiedzenie, że to dzieci przyprowadzają rodziców na terapię. Proszę sobie np. wyobrazić, że przychodzą rodzice i mówią: „Mamy kłopot z naszym dzieckiem. Proszę je naprawić". Zaczynamy terapię, jeśli w trakcie rozpoznania okazuje się, że problemy dziecka są skutkiem tego, co dzieje się pomiędzy jego rodzicami, przestajemy skupiać się na nim, a zajmujemy się terapią małżeńską. Gdy nasza praca zaczyna przynosić efekty, relacje między małżonkami ulegają poprawie, problemy dziecka powoli ustępują - może ono zostać zwolnione z roli spoiwa w rodzinie.
 
Trzeba jednak pamiętać, że wszystkie te zjawiska przebiegają na poziomie nieświadomym. Rodzice nie prowokują celowo choroby dziecka czy jego aktów agresji. Myślę, że większość rodzin, które do nas przychodzą, tak się kocha, że jeden za drugiego skoczyłby w ogień. Problem w tym, że z czymś sobie nie radzą.
 
Można zatem pomóc rodzinie tylko wtedy, kiedy coś ją jeszcze łączy?
 
Jeżeli następuje całkowity rozkład więzi rodzinnych, małżonkowie spotykają się raczej na sali sądowej. Chociaż zdarza się również, że małżeństwa przychodzą do nas nie dlatego, że im na sobie zależy, ale po to, by ktoś określił, po czyjej stronie leży wina. Nie potrzebują terapeuty, ale sędziego, który orzeknie, kto z nich ma rację.
 
Co im Pan wtedy mówi?
 
Szacowanie winy i prowadzenie śledztw tak naprawdę donikąd nie prowadzi. Co z tego, że wskażemy winowajcę? Nic. Jeden z małżonków będzie tryumfował, a drugi poczuje się przegrany. I co teraz? Jak budować na tym więź? Jeśli ktoś się upiera, proponujemy sąd albo jakiś inny arbitraż. To nie nasza dziedzina, my zajmujemy się pomocą w budowaniu wzajemnej relacji. Możemy im pomóc wypracować takie poczucie sprawiedliwości, które nie opierałoby się na orzekaniu o winie. Z reguły jest bowiem tak, że obie strony czują się ofiarami, a jednocześnie noszą w sobie poczucie winy. Na tym polega egalitaryzm małżeński. Jeżeli ktoś ma poczucie winy, to stara się przed nim bronić i zaczyna obarczać odpowiedzialnością także tę drugą osobę.
 
Z boku wygląda to jak farsa: dwoje dorosłych ludzi przez kilka tygodni spiera się o to, jak się prawidłowo trzyma widelec czy jak poprawnie obsługuje się pralkę. Tymczasem za tymi z pozoru błahymi sprzeczkami kryje się np. brak akceptacji, wsparcia czy zrozumienia wzajemnych potrzeb. Sławetne spory o „porozrzucane skarpetki" to efekt uboczny o wiele poważniejszych problemów.
 
Jednym z celów terapii byłoby ich odkrycie?
 
Tak, ale nie robimy tego po to, żeby te problemy zdemaskować i zostawić. Próbujemy rodzinę oderwać od tego tańca oskarżeń i zachęcić, żeby wspólnie z nami zajęła się poważniejszymi sprawami. Staramy się jednak być raczej trenerami w usprawnianiu związku niż osobami, które będą go rzeźbić według własnego pomysłu. Każda rodzina ma swoją historię - może jesteśmy specjalistami w terapii rodzinnej, ale nie jesteśmy ekspertami od rodziny Kowalskich, która do nas przychodzi. Ta rodzina wie o sobie o wiele więcej, niż my jesteśmy w stanie się dowiedzieć w ciągu paru spotkań.
 
Nie ma Pan zatem uniwersalnej recepty na kryzysy rodzinne?
 
Miewam. Tylko co z tego? Każdy zna takie rady: proszę się wzajemnie szanować, kochać. Co nam to daje? Problem leży nie w tym, że rodziny o tym nie wiedzą, ale w tym, że nie potrafią tych rad zastosować. To tak, jakby ktoś stawiał pierwsze kroki w grze w tenisa, a ja, jako znawca, zrobiłbym mu teoretyczny wykład, pod jakim kątem powinien uderzać piłkę, aby nadać jej największą rotację. Mija się to z celem, skoro on uczy się dopiero, jak trafić w nią rakietą. O tym, jak będzie wyglądać terapia, decydujemy wspólnie z rodziną, negocjujemy, co będzie dla niej najlepszym rozwiązaniem. Częstym błędem popełnianym przez terapeutów jest próba forsowania swoich pomysłów. Staramy się raczej pobudzać rodzinę do szukania własnych rozwiązań. Zadajemy czasami tzw. pytania cyrkularne. Pytamy dziecko: „Jasiu, jak twoi rodzice mogliby ze sobą rozmawiać, żeby się nie kłócili?". Jasio, ekspert od spraw rodziny, mamę i tatę zna bardzo dobrze i zazwyczaj ma tak dobry pomysł, że my nigdy byśmy na niego nie wpadli. Później sprawdzamy, co sądzą o tym jego rodzice, pytamy np. męża, w jakiej sytuacji byłby w stanie przyjąć krytyczne uwagi żony. On odpowiada wtedy: „Chciałbym, żeby za każdym razem nie przypominała, że kiedyś ją zawiodłem. Wtedy łatwiej byłoby mi usłyszeć, czego tak naprawdę od mnie chce". Żona tego słucha. Potem zadajemy pytania jej, wówczas słucha mąż. Małżonkowie z reguły nie mówią o swoich potrzebach, o tym, co im się nie podoba, co sprawia im przykrość. Wydaje im się, że to oczywiste, że ta druga strona zapewne się domyśli.
 
Wyobraźmy sobie, że mąż proponuje żonie, żeby czasami pooglądała z nim mecz, bo będzie mu wtedy przyjemniej. Ona to zrobi, mimo że nie cierpi piłki nożnej. Gdzie tu autentyczność?
 
Przecież nie mówimy o obowiązku. Każdy z nich zachowuje wolność wyboru i może w takiej sytuacji odmówić. Gorzej byłoby, gdyby mąż nic nie powiedział. W jaki sposób żona miałaby odgadnąć jego oczekiwania? Nikt nie opanował jeszcze telepatii, więc jeżeli ktoś nie wypowie swoich myśli, pragnień, marzeń, to nikt ich nie usłyszy. Rozmowa jest najlepszym sposobem na to, żeby wszystkie osoby w rodzinie miały poczucie, że się w pełni realizują, że ich potrzeby są zaspokajane. Na tym polega między innymi nauka efektywnej komunikacji w małżeństwie. Lepiej nie pokładać nadziei w domysłach. Bywa tak, że żona marzy o niebieskich różach, a dostaje pomarańczowe gerbery. Z uprzejmości nie mówi mężowi, że nie znosi tych kwiatów. On natomiast myśli, że właśnie gerbery sprawiają jej przyjemność, więc co drugi dzień staje z nimi w drzwiach.
 
Mówienie o swoich pragnieniach bywa jednak trudne. Ktoś, kto decyduje się na ich wypowiedzenie, naraża się na to, że zostaną odrzucone. To bardzo przykre doświadczenie, zwłaszcza jeżeli dotyczy tego, co dla nas ważne. Np. jeden z małżonków chce zostać przytulony-jeżeli spotka się z pozytywną odpowiedzią, to odczuje ulgę, ale jeżeli jego pragnienie zostanie zignorowane, następnym razem już nie zdecyduje się na taki krok.
 
Zachęcamy jednak rodziny do podejmowania takiego ryzyka, wiemy, że to zazwyczaj się opłaca. Czasami pokój terapeutyczny jest miejscem autentycznych, intensywnych przeżyć. Rodziny doświadczają tu czegoś, co nigdy nie było im dane w ich wspólnym życiu. Ludzie noszą w sobie nieprawdopodobne wręcz pokłady miłości. Pomagamy im je uwolnić. Kiedy rodzina zaczyna się otwierać, kiedy wreszcie małżonkowie zaczynają mówić o swoich pragnieniach, marzeniach, wszyscy się do siebie zbliżają. Można wtedy nieomal dotknąć tego, co ich łączy.
 
dr Mariusz Furgał
- psychiatra i terapeuta, adiunkt w Katedrze Psychiatrii CM UJ. Terapią rodzin zajmuje się od dwunastu lat
   
 
strona: 1 2 3