DRUKUJ
 
Antoni Rachmajda OCD
O przyjaźni
Zeszyty Karmelitańskie
 


Mimo tej głębi ducha, ciało w przyjaźni jest także ważne...

Najzwyczajniej, ono jest niezbędne. Bo po prostu jest. Z całą swoją materialną ostentacją. Ale i z naturalną, lub niechby tylko i z "urobioną powściągliwością…". Z dyskrecją swego bycia.

Dziś ludzie nie zauważają się i nie mają czasu, żeby pozwolić innym zadomowić się. Swego czasu prof. Świda-Zięba przedstawiła wyniki badań, z których wynika niezbicie, że młodym ludziom coraz trudniej o przyjaźń, nie wierzą w nią.

Tak to jest dziś spostrzegane. Choć z samą komunikacją, ileż dziś łatwiej? Z możliwością kontaktu, z "potrąceniem się"... Zmieniły się formy i łatwiej o zaczepki, a jednak wzrosła samotność, poczucie pozorności. W gruncie rzeczy - poczucie izolacji. A może już jesteśmy na etapie niektórych krajów zachodnich, które wypracowały (są tego świadome) społeczne formy bycia pozwalające " płynniej funkcjonować"? Uśmiechamy się, nie potrącamy się, mniej się ranimy, nie wchodzimy z butami w cudzą prywatność itp., ale nie opuszcza nas świadomość dystansu. Świadomość, że znaleźliśmy się w teatrze planowanych form (tych uśmiechów, gestów), które pozwalają nam właśnie jedynie dobrze funkcjonować, a nie - być ze sobą. Tę różnicę wyraźnie zauważyłem jeszcze w latach 70., gdy byłem dłużej we Francji. Zapewne wynikało to z odrębności systemów politycznych, ale także z rozwoju społecznego. Z wyższego stopnia funkcjonowania jednostek w społeczeństwie, które jest kulturalne, uprzejme, ale w gruncie rzeczy wytwarza chłód i dystans. Jednak ludzie tęsknią za zrzuceniem tej formy. Za jakimś "pęknięciem" i przyznaniem się do współudziału w podobnych radościach i podobnych kłopotach…

Przecież programowo nic innego nam się więcej nie zdarza. Wszyscy jakoś powielamy ten sam scenariusz. Podobnie istniejemy, pragniemy mniej więcej tych samych przeżyć, tych samych rzeczy .I wiemy, że to wszystko tak samo się skończy. Musimy to oddać i zostawić.

Czy jako pewien wyraz takiego procesu możemy przyjąć zaproszenie do domu? Pamiętam nasze uroczystości rodzinne, te spotkania odbywały się w domach. Teraz coraz częściej są organizowane w różnych klubach, niemal nikogo nie zaprasza się już do domu. Nie wiem, czy ze względu na to, by oszczędzić sobie trudu organizacji spotkań...

Obawiam się, że to dotyczy czegoś głębszego i subtelniejszego. Niezaproszenie kogoś do domu (oczywiście, pomijając te powierzchowne, usprawiedliwione okoliczności organizacyjno-techniczne) oznacza, że ów ktoś nie jest zaproszony do nas - z wszystkim. Z wszystkim, czym jesteśmy. Z jawnością naszego statusu, z prawdziwością naszego obrazu. Ponieważ to jest ryzykowne. Ktoś może nas inaczej spostrzec, ocenić? Istnieje możliwość odkrycia spraw, które lepiej, aby pozostały zakryte.

Zatem chodzi o czynnik porównywania siebie, swych standardów życia? Nie przyjaźnimy się, bo inni mają te standardy na wyższym poziomie?

Myli się często przyjaźń z interesownością. Szereg ludzi dba o kogoś, bo ów ktoś ich "urządza", dekoruje ich. Bo ich inaczej sytuuje w oczach innych. W oczach struktury społecznej. Jeszcze inne aspekty wchodzą w grę w przypadku artysty, twórcy. Mówimy o czymś niesłychanie delikatnym. Mogę nawet powiedzieć, ryzykownym. Artysta może podejrzewać, że jest akceptowany lub że ktoś czyni jakieś zabiegi wobec jego osoby (pragnąc zyskać jego sympatię) z powodu jego twórczości. Z powodu tego, co on wyraża. I to jest w porządku, i to jest uczciwe. To jest przejaw wartościowania. Ale może istnieć ryzyko, że ktoś jest interesujący, bo posiada określoną pozycję. Być może chcemy się niejako udekorować tym kontaktem: "Ja go znam!", "To jest mój przyjaciel, my się dobrze znamy, będzie u nas na kolacji!", "Wybieramy się na urlop z X!" itd. Pułapka! Pułapka dotycząca artystów, ale też szerzej, osób medialnych. Z kręgu polityki, także z hierarchii Kościoła. Czy mamy świadomość, na ile te nasze przywiązania, te przyjaźnie są rzeczywiste? Czyste? Nie podszyte snobizmem i interesownością?

Jedna z osób z pierwszej dziesiątki najbogatszych Polaków opowiadała, jak niezwykle trudno w jej sytuacji uzyskać bezinteresowność innych, nie wspominając o przyjaźni...

Ktoś spośród moich znajomych stał się właścicielem fortuny. Został "księciem z bajki". Czyli równocześnie stał się atrakcyjny, pożądany przez dziewczyny z powodu swojego portfela i pozycji... A on, inteligentny i wrażliwy, ze wszech miar wartościowy chłopak, chciałby poznać, zaprzyjaźnić się, czy nawet zakochać się w takiej, co do której nie miałby wątpliwości, że dokonuje wyboru nie ze względu na jego portfel, pozycję i możliwości. Ot komplikacje, rzec można - blaski i cienie fortuny!
 
strona: 1 2 3 4