DRUKUJ
 
o. Michał Zioło OCSO
Ocean Boga
Miesięcznik W drodze
 


Wezwania Nieskończonego

Zapytajmy więc, jakie wezwania przynosi nam Nieskończony Bóg? Pamiętajmy, że spłacanie zaciągniętego długu wobec nieskończonej miłości Boga dzieje się przez moją dynamiczną miłość, miłość w ruchu, miłość niesioną innym, miłość zaprawioną potężną dozą nadziei. Wezwanie Nieskończonego Boga jest więc misyjne – moja miłość ma napotkać zamierzoną przez Boga różnorodność i odmienność i żeby była naprawdę twórcza i owocna, musi dać się obdarować, musi być uważna, słuchająca, ciekawa tego, co drugi ma nam do powiedzenia, tolerancyjna wreszcie.

Bóg jest nieskończony w nieskończonych ludzkich potrzebach. Ludzkie potrzeby wywołują w nas jednak zniechęcenie, często zmęczeni, na granicy ludzkiej wytrzymałości pytamy, jaki sens mają nasze ułomne przecież i niewystarczające działania: nie ocalimy wszystkich, nie nakarmimy wszystkich, nie przyniesiemy wszystkim pociechy… pokazuje nam jednak na przykładach świętych, jak nieskończone są ludzkie możliwości i ile może zdziałać pojedynczy człowiek. Święci ucieleśniają również i tę prawdę, że zawsze tam, gdzie następuje spotkanie Jego nieskończoności z naszą skończonością, doświadcza się ogromnego bólu, ciemności, zaniku sensu. Zawsze tam, gdzie przecina się skończoność z nieskończonością, staje krzyż.

To właśnie przez krzyż Bóg Nieskończony uczy nas, jak organizować nieskończoną przestrzeń ludzkiego bólu, ludzkiej zawiedzionej nadziei czy niekontrolowanych aspiracji. Nieskończoność „przepuszczona” przez krzyż wkopany na Golgocie domaga się od nas podobnej stałości miejsca, stałego adresu, punktu jasno oznaczonego w bezkresie – tak, aby drugi człowiek wiedział, gdzie mnie szukać, żeby wiedział, że może do mnie przyjść – nawet jeśli jest pełen agresji, zaopatrzony w potężne argumenty przeciwko nauce Chrystusa. Innymi słowy: muszę swoją obecnością dodawać odwagi innym, być właśnie odblaskiem Boga w moim środowisku, nie uciekać od powierzonych mi ludzi, zostać z nimi, nawet jeśli będzie to groziło śmiercią moich własnych planów.

Innym odblaskiem Boga Nieskończonego jest moja zdolność dzielenia się tym, co posiadam. W krótkim czasie przekonam się, że cud rozmnażania chleba, ale również tworzenia inicjatyw samorządowych, edukacyjnych i wspólnotowych powtarza się w zadziwiający sposób. Pod jednym tylko warunkiem (i jest to warunek bardzo eucharystyczny) – nie wolno cofnąć raz danego słowa. Jak Jezus nigdy nie cofnął swojego przyrzeczenia dzielenia Chleba eucharystycznego w nieskończoność – tak każdy z nas zaproszony jest do mężnej wytrwałości. Pisze św. Bernard: „Oto są ci, którzy ze zbawczą ostrożnością unikają bezowocnego i dręczącego poruszania się w kółko, wybierają drogę właściwą i prowadzącą do zbawienia. Nie pragną zachłannie tego, co zobaczą, przeciwnie, chętnie pozbywają się dóbr swoich na rzecz ubogich”.

Zrozumiałe, że zakorzeniając się w danym miejscu, wytrwale to miejsce przemieniając, każdy z nas pragnie dokończyć rozpoczętego dzieła – może najbardziej ten naturalny człowieczy odruch staje się pokusą w życiu duchowym: przygotować swoich uczniów, wychować gromadę duchowych spadkobierców, zostawić w kościele wspomnienie założonej przeze mnie instytucji, wytyczyć drogę dla przyszłych pokoleń… nadać pewien specyficzny rys wspólnocie, do której należę, przestrzec innych przed potencjalnymi zagrożeniami, podzielić się doświadczeniem, ochronić zagospodarowane miejsce przed nieproszonymi zmianami, młodymi a niedoświadczonymi ludźmi, wzmocnić nasze dzieło mądrymi układami politycznymi i znajomościami etc. Pisze św. Bernard: „Prawdziwa miłość »nie szuka swego« (1 Kor 13,5). Jest uczuciem, nie kontraktem. Nie zdobywa się jej układami, i sama tak nie zdobywa. Dobrowolnie przyjmuje i dobrowolnie udziela. Prawdziwa miłość sama sobie wystarcza. Osiąga nagrodę w tym, co ogarnia. Tak więc: jeżeli kochasz z innego powodu, kochasz raczej drogę wiodącą do celu, a nie przedmiot miłości. (…) Prawdziwa miłość nie oczekuje nagrody, chociaż na nią zasługuje. Kochający nie ma na względzie zapłaty, jednakże otrzymuje ją za wytrwałość”.

To bardzo szlachetne troski i wzniosłe pokusy. Może właśnie w tych regionach sprawdza się najdobitniej i ostatecznie siła naszej nadziei – nadziei, która jest kluczem do boskiej nieskończoności obejmującej wszystko, również nasze dzieła i troski z nimi związane.

Już w początkach naszego nawrócenia trzeba uczyć się tych słów: „Będzie, jak Bóg postanowi”, „O ile Bóg zechce”, „Jeśli Bóg pozwoli”. Nazywam te zdania wezwaniami otwartości, gdyż ilustrują najpiękniej nie tylko naszą niewystarczalność domagającą się interwencji Bożego Miłosierdzia, ale również naszą zgodę na pozostawienie naszego dzieła, życia, miłości, przyjaźni otwartych – to Bóg dopisze dalszą ich część. Taka otwarta postawa wobec ogromu Boga i Jego miłości może być wyrażona i tak: oddaję Twojemu miłosierdziu moją przeszłość i moją przyszłość. Pragnę, abyś to Ty posłużył się dobrem, które było moim udziałem, abyś mój dawny grzech uczynił błogosławioną winą. Także i przyszłość, która napawa mnie lękiem, zniechęceniem lub niezdrową ciekawością oddaję Twojemu miłosierdziu – tak, aby nie przekraczała moich sił, abym mające nadejść trudne chwile spotykał z godnością i wielką ufnością wobec Ciebie, abym nie zmarnował dobra i piękna, które dla mnie przygotowałeś. Także teraźniejszość oddaję Tobie, proszę, abyś z tego, co Ci ofiaruję już dziś, wybrał to, czym będziesz chciał się posłużyć, nawet jeśli pozostawisz na boku czyny, które stanowią dla mnie ogromną wartość.

Michał Zioło OCSO
W drodze 6 (370)/2004
 
strona: 1 2 3