DRUKUJ
 
Marcin Jakimowicz
Zgodnie z planem
Gość Niedzielny
 


Kowalski szuka znaku z góry
 
W jaki sposób Jan Kowalski może każdego dnia sprawdzić, jaka jest wola Boga? – Często ludzie proszą mnie, bym poprowadziła rekolekcje na temat rozeznawania duchowego. Myślą, że zdradzę im jakieś tajne sztuczki, patenty – uśmiecha się s. Bogna. – Tymczasem nic takiego nie istnieje! Możemy mówić o pewnych stopniach rozeznawania i pełnienia woli Bożej, których nie da się ominąć. Bramą jest pragnienie poznawania i wypełnienia tego, co chce Bóg. To wydaje się oczywiste, ale nie znaczy, że jest powszechne. Jako osoby mamy swoją wolę i podporządkowywanie się komuś nie jest dla nas łatwe. Musi najpierw pomiędzy wyżej wymienionym Kowalskim a Bogiem powstać relacja oparta na zaufaniu. Dopiero wtedy rodzi się szczere pragnienie szukania woli Bożej. Bez zawierzenia posłuszeństwo Bogu będzie pozorne bądź niewolnicze, a jedno i drugie raczej sprzyja manipulowaniu prawdą niż szczeremu jej szukaniu. Na gruncie zaufania wzrasta najpierw posłuszeństwo Bogu w rzeczach oczywistych (przykazania, obowiązki stanu, nauczanie Kościoła) i dopiero z tej wierności wyrasta powoli pewna duchowa zdolność do rozpoznawania natchnień Bożych. Jest to proces uczenia się języka Boga. Może nie jest to odpowiedź wprost na postawione pytanie, ale porządkuje rozumienie rozeznawania Bożego. Zbyt szybko chcemy czasem przeskoczyć lub pominąć pewne etapy. Gdy przychodzi do mnie ktoś i pyta, jak ma rozpoznać swoje powołanie, najpierw pytam go, czy się regularnie modli i korzysta z sakramentów. Nie da się zaczynać nauki obcego języka od poziomu dla zaawansowanych!
 
– Skąd wiesz, że Twoje pomysły podobają się Bogu? Że nie wybiegasz przed szereg? – zapytałem ewangelizującego od świtu do zmierzchu ks. Rafała Jarosiewicza, organizatora rekolekcji „Jezus na stadionie”. – Ufam Kościołowi bardziej niż sobie. Wszystkie akcje poddaję rozeznaniu biskupów. Gdy przychodzi jakieś natchnienie, inspiracja, dzwonię do moich zaprzyjaźnionych biskupów. Pytam: „Co mam z tym zrobić?”. Nie bójmy się naszych pragnień, marzeń! Nie uciekajmy od nich! Przecież przez nie działa sam Bóg. „Bóg jest sprawcą chcenia i działania w nas” – naucza List do Filipian (2,13). Często zaniedbujemy to, że On nas do czegoś inspiruje i pozostajemy na etapie wiecznego rozeznawania. Ja naprawdę wierzę w namaszczenie Kościoła, w Jego mądrość. Wielokrotnie przekonałem się, że Bóg działa przez posłuszeństwo nawet wówczas, gdy zbierałem cięgi. Jasne, mogę mieć mylne rozeznanie. Dopóki nie będziemy zanurzeni w wiecznej szczęśliwości, musimy zawsze mieć świadomość, że mamy pewność moralną. Tu, na ziemi, stuprocentowej pewności nie będziemy mieli nigdy. Nigdy. Realizując nasze ewangelizacyjne przedsięwzięcia, muszę mieć pewność moralną. To niezwykle ważna wskazówka! Niewiele mówi się o tym w Kościele. Człowiek nie musi mieć siedemdziesięciu, osiemdziesięciu czy dziewięćdziesięciu procent pewności, by podjąć decyzję. Według pewności moralnej wystarczy, że ma 51 proc. Innymi słowy, 51 proc. pewności tego, że realizujesz Boży plan, wystarczy, by zrobić jakiś mały gest, wyjść na ewangelizację, podjąć jakieś działanie. Jeżeli jesteś wewnętrznie przekonany jedynie do tych 51 proc., to warto zaryzykować. Dlaczego? Dlatego, że Bóg jest niezmienny i ma zawsze 100 procent rozeznania. My nigdy nie będziemy mieli całkowitej pewności, ale On daje nam tę pewność, która pozwala nam zrobić krok w ciemno.
 
W ciemno
 
– W życiu są chwile światła i ciemności – podsumowuje siostra Młynarz. – Nieraz musimy kroczyć po omacku i dlatego tak ważna jest wierność temu, co już rozeznane: powołaniu, obowiązkom. Przemy wtedy do przodu na podobieństwo okrętu na środku oceanu, według kompasu, nie mając innych punktów odniesienia. Ale Bóg nie skąpi nam także momentów szczególnego natchnienia, gdy za łaską Ducha Świętego uaktywniają się w nas duchowe zmysły. Wtedy tak jak św. Jan możemy powiedzieć, że widzimy, słyszymy i dotykamy Boga, że rozumiemy Jego prowadzenie. Taki przebłysk wieczności…
 
– Nie siedź z założonymi rękami, wiecznie rozeznając. Rusz się z miejsca – podpowiada o. Stanisław Jarosz, paulin. – Spowiednik powiedział mi przed laty: „Chłopie, rzecz jest prosta: myślisz żenić się czy iść do zakonu? Jak się ożenisz, to do zakonu już nie pójdziesz. A jak pójdziesz do zakonu i stwierdzisz, że nie masz powołania, to się będziesz żenił. No to idź na próbę”. No i poszedłem na próbę, zupełnie szczerze umawiając się, że nie deklaruję, że wytrwam. Nowicjat był piękny, choć jednocześnie pełen rozterek. Przychodziły pokusy odejścia. Spowiednik powiedział: „Przetrzymaj, bo w kryzysie decyzji się nie podejmuje”. Jak już się uspokoiło i wszedłem w rytm seminarium, to znowu przełożeni chcieli mnie wyrzucić. Wtedy znowu ja postanowiłem, że się nie dam. A potem znowu przyszły wątpliwości, czy ja nie szedłem do kapłaństwa z uporu. Trzy razy odkładałem święcenia. W końcu mi powiedzieli: albo przyjmuj, albo idź do cywila. Ciągle były zwątpienia, ale gdy święcenia przyjąłem, już nigdy do tego nie wracałem. Powiedziałem sobie: nie ma się co oglądać, mosty zostały wysadzone. Idę. A jeden spowiednik powiedział mi, że Bóg jest z naszymi decyzjami. Jeżeli w szczerości, nawet nie mając powołania, poszedłem za Nim, to On dopasuje się do mojej decyzji. To tak jak z małżeństwem, które się pobierze, mimo że nie było tam woli Bożej. Gdy przychodzi sakrament, Bóg mówi: dobrze, skoro stajecie się sakramentem, to tak będzie. Bo Bóg nie jest sztywny. To bardzo ważne, żeby nie siedzieć i czekać, aż Bóg mi odpowie. Trzeba się ruszyć! Gdy przychodzą chłopcy i dziewczęta i pytają o powołanie, ja pytam: A byłeś? Zgłosiłeś się? Spróbowałeś? No to jak sprawdzisz? Idź i spróbuj. U mnie wszystko poskładało się w jedno: Bóg, jak owcy, tu mi zagradzał, tam dawał przejście.
 
Marcin Jakimowicz  
 
strona: 1 2