DRUKUJ
 
Joanna Rachoń
Pięć kluczy do wolności
Szum z Nieba
 


W każdym razie nie zaszkodzi

Z tymi ciężarami przychodzimy do Tego, który w odpowiedzi na to wszystko, co – jak uważamy – tak nas upokarza, odpowiada słowami: „moc w słabości się doskonali”. Jego moc w naszej słabości, bo ten wymagający Bóg jest jednocześnie Bogiem miłosiernym. To znaczy z miłości szalonym. Im jesteś słabszy, tym On jest hojniejszy: w jej okazywaniu, w przebaczaniu, niestrudzony w podnoszeniu cię, w czekaniu na twoje: „Tak”. Nigdy nie odepchnie, nigdy cię nie upokorzy, nie chce, abyś musiał przed Nim udawać. Nie sposób opisać, jak kochanego, mądrego, czułego i konkretnego Boga odkrywamy my, posługujący, wraz z tymi, którzy przychodzą prosić o pomoc. Nawet wtedy, kiedy zdarza się, że ktoś na dzień dobry powie: „Nie mam już siły tak się męczyć, nie wiem, o co chodzi. Pomyślałem, że może modlitwa… że w każdym razie ona nie zaszkodzi”.

Że „w każdym razie nie zaszkodzi” zdarza się myśleć także posługującym, zwłaszcza na początku ich zaangażowania. Najczęściej jest to samoobrona przed poczuciem bezradności wobec spraw, z którymi przychodzą osoby do modlitwy. Bankructwa, zdrady, zabójstwa, kradzieże, aborcje, kłamstwa, przekleństwa, okultyzm, uzależnienia. Odrzucenia. Depresje. Nerwice. Manie prześladowcze. Brak miłości. Tacy też jesteśmy. Tacy przychodzimy do Jezusa, kiedy gdzieś w sercu zacznie świdrować ta obietnica, ta Jego moc, która potrzebuje naszej słabości, aby stawać się (w nas) doskonała. Kiedy już o mocy przestaniemy myśleć w kategoriach filmów science-fiction – rozumiemy, że to nie jest coś, co spływa jak w „Nieśmiertelnym”, kiedy Christopher Lambert stojąc na szczycie, patrzy w niebo i przeszywa go piorun z zaświatów, ze zwykłego faceta czyniąc faceta z misją. Zabawne, że my, chrześcijanie, myśląc o słowie „moc” tak niepostrzeżenie dajemy się wkręcić w myślenie o piorunach. Niepostrzeżenie też odmawiając realności – czyli mocy – słowom Jezusa.

Moc mocy nierówna

Na szczęście (dla nas) On się za to nie obraża. Powołując do tej a nie innej posługi, uczy coraz większego zaufania. Może nawet nie tyle Jemu, bo przecież On jest niezawodny, co sobie samym, Jemu ufającym. Kiedy potwierdza konkretem, że jest, prowadząc człowieka w modlitwie pięciu kluczy przez wydarzenia z jego własnego życia w taki sposób, żeby już więcej go nie deformowały. Bezradność w konfrontacji ze złem i z taktyką zła w życiu własnym lub drugiej osoby – jest normalną reakcją. Ale w sytuacji modlitwy pięciu kluczy stajemy wobec niej nie sami, lecz w obecności Jezusa.

Czy nie na tym polega każda modlitwa, że Duch modli się w nas? Przyjaciel Jezusa potrafi Go słuchać podczas słuchania drugiego człowieka. Nie jako specjalista od rozwiązywania problemów, nie jako terapeuta czy doradca – nawet jeśli nim jest. Tym bardziej nie jako pogromca duchów uzbrojony w tajemną wiedzę – jak czasem myślą o nas przychodzący. Staje uzbrojony wyłącznie w słuchanie Boga, swoje doświadczenie i charyzmaty, którymi On potwierdza jego posługę. Słucha uszami Jezusa, patrzy Jego oczami – a to znaczy m.in., że nie ocenia i jest dyskretny – bo jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, Jezus daje nam patrzeć swoimi oczami i słuchać swoimi uszami. Z jakiegoś powodu On potrzebuje to swoje słuchanie i patrzenie przepuścić przez naszą przemodloną wrażliwość i naszą – posługujących – oddaną Mu słabość, by móc działać cuda w życiu tego, kto przychodzi prosić Go o pomoc. I dla kogo od tego momentu zawsze zaczyna się nowe życie.

 
strona: 1 2 3 4