DRUKUJ
 
rozmowa z Bartłomiejem Dobroczyńskim
Zbawienie, czyli wszystko albo nic
List
 


Wreszcie trzecia, stosunkowo częsta jest strategia – Jezus posługiwał się niąw przypowieściach - bazującą na paradoksie. Można powiedzieć, że jest to połączenie pierwszego sposobu - odwołującego się do czegoś znanego, oraz drugiego - negującego możliwość jakiegokolwiek opisu. Ta tradycja wystawia naszą zdolność pojmowania na ciężką próbę. W tym trzecim sposobie opisywania stanu ostatecznego, stanu zbawienia, nauczyciel (bo Jezusa nazywano nauczycielem) odwołuje się do rzeczywistości znanej, ale w taki sposób, że na pierwszy rzut oka sprawia to wrażenie nonsensu, absurdu, wręcz bełkotu. W Ewangeliach takim obrazem jest choćby wspomniany opis Królestwa Niebieskiego, jako stronniczego właściciela winnicy, czy przypowieść o Synu Marnotrawnym. Jak bowiem można się o wiele bardziej cieszyć z powrotu kogoś, kto był zły a teraz się poprawił, niż ze stałej obecności kogoś, kto cały czas był dobry? Ten sposób jest najbardziej rozwinięty w buddyzmie zen w postaci tak zwanych koanów. Koan to taka opowieść, a w istocie zagadka dla naszego dyskursywnego intelektu, która – jak się zdaje – ma za zadanie pokazać, że natury rzeczywistości ostatecznej nie da się opisać językiem z życia codziennego. I tak długo jak człowiek tego nie uzna i nie porzuci naturalnego, logicznego myślenia, nie będzie w stanie doświadczyć tej rzeczywistości, czyli natury umysłu, lub Buddy.

Na czym polega ta strategia?

W buddyzmie pytanie o stan ostateczny, jest pytaniem o naturę Buddy - i w tych przypowieściach często jest ono punktem wyjścia. I kiedy uczeń pyta o to mistrza, to wtedy on może odpowiedzieć „cyprys na końcu ogrodu", „klucha", lub trzepnąć ucznia wachlarzem po głowie. Oczywiście, uczeń nic z tego nie rozumie, często czuje się upokorzony, oszukany, albo wystawiony na jakąś dziwną próbę - i zasmucony odchodzi. Podobnie zresztą, jak bogaty młodzieniec, któremu Jezus zalecił: idź sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim (…) a będziesz miał skarb w niebie (Mk 10, 21). On także nie poczuł się usatysfakcjonowany tym, co usłyszał, spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony (Mk 10,22).

Takie na pozór tylko nonsensowne historie, mające przybliżać naturę ostatecznej rzeczywistości podobnie jak koany, występują nie tylko w buddyzmie, ale także i w chrześcijaństwie Zachodnim, w obrębie tradycji katolickiej. Wystarczy otworzyć „Legendy dominikańskie" i wtedy zdumiony czytelnik natyka się na przykład na opowieść o tym, jak to do starszego spowiednika przychodzi młody zakonnik prosząc o radę i zwierza mu się, że od pewnego czasu ma cudowne widzenia Matki Boskiej, ale obawia się, czy aby nie zwodzi go sam szatan, który przecież, jak wiadomo, może przybrać postać „anioła światłości". I co na to ów starszy i bardziej doświadczony zakonnik?

Otóż radzi mu coś, co dla „zwykłego chrześcijanina" jest równoznaczne bluźnierstwu, albo profanacji! Mówi „napluj na Nią". Zdumionemu zaś tłumaczy: „Jeżeli to jest rzeczywiście Ona, to - jako istota na wskroś cicha i pokorna – zniesie tę zniewagę bez trudu i nie zniknie. Jeśli to szatan, to jego pycha nie pozwoli mu na zostawienie takiej obelgi bezkarnie i natychmiast porzuci on «przebranie» i z wściekłością objawi swoją prawdziwą naturę, ukazując się w postaci wspaniałej i straszliwej".

Czy człowiek współczesny może nie pragnąć zbawienia?

Wydaje się, że dzisiaj z tym jest problem. Jezus w pewnym sensie przewidział taką sytuację, bo -jak mówi Pismo - pytał przecież: Czy Syn Boży znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18,8). Czyżby zdawał sobie sprawę, że kiedyś zbawienie może ludzi zupełnie nie interesować, i być dla nich nieatrakcyjne?

 
strona: 1 2 3