logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Łukasz Kaźmierczak
Bardzo pracowity sakrament
Przewodnik Katolicki
 


Z ks. infułatem Janem Sikorskim rozmawia Łukasz Kaźmierczak
 
Doświadczeni spowiednicy nazywają sakrament pokuty „Cudem przebaczenia”…

W Ewangelii jest taki fragment, kiedy kobieta chora na krwotok przeciska się przez tłum, żeby móc chociaż dotknąć szaty Chrystusa Pana. A w sakramencie pokuty jest nie tylko dotknięcie, ale wręcz wejście w ofiarę Jezusa Chrystusa – przyjęcie Jego darów miłości. To jest sakrament, a więc uobecnienie Chrystusa Pana. Przecież kapłan, trochę z drżeniem, ale wypowiada formułę sakramentalną, która brzmi: ja tobie odpuszczam grzechy – a więc „pożycza” swoich ust Jezusowi Chrystusowi. Spowiednik pełni tutaj rolę narzędziową – to Chrystus jest tym, który przez niego mówi.
 
Podobno spowiednik jednym ucha słucha penitenta, a drugim Pana Boga.

Tak, to bardzo piękne stereo. Niekiedy przychodzi do mnie penitent i przypomina słowa, które miałem wypowiedzieć w konfesjonale. Zdarza się, że ja tych zdań zupełnie nie kojarzę, ani nie wydają mi się jakieś szczególnie ważne. Ale dla tamtej osoby okazały się bardzo istotne, bo trafiły dokładnie w jego potrzeby, wywarły na nim wielkie wrażenie. Wtedy czuję,  że to wszystko dzieje się z Bożej inspiracji.
 
Bardzo często dostrzegam także działanie Boże w samych penitentach. Zdumiewa mnie niekiedy, że dany człowiek w ogóle przyszedł do spowiedzi, bo tego się tak racjonalnie nie da wytłumaczyć. Mówię mu wtedy: „Ty się pomódl, szczególnie za tego człowieka, który być może ofiarował za Ciebie swoje cierpienia, ofiary czy modlitwy. Bo Ciebie tu wyraźnie przyprowadził Anioł Stróż”. A on sam potwierdza: „Tak, ja to czuję, jeszcze wczoraj w ogóle bym nie przypuszczał, że się tutaj znajdę”.
 
A wszystko dzięki tym niezwykłym ewangelicznym słowom: „Weźmijcie Ducha Świętego”.

To jest bardzo ważne – weźmijcie Ducha Świętego, a więc nie idźcie jako psychologowie, psychoterapeuci, specjaliści od rozgryzania ludzkich problemów. Dlatego właśnie nowy rytuał sakramentu pokuty zaczyna się i kończy modlitwą. To uprzytamnia – zarówno spowiadającemu, jak i penitentowi – że jesteśmy zanurzeni w działanie Ducha Świętego.
 
A jednocześnie owo „Weźmijcie Ducha Świętego” przekazujenieprawdopodobną wręcz władzę: „Którym odpuścicie grzechy są im odpuszczone, którym zatrzymacie, są im zatrzymane”.
 
I nieprawdopodobną odpowiedzialność...

A więc tym bardziej niezbędne jest tutaj działanie Ducha Świętego. I na tym polega cały problem szkolenia przyszłych spowiedników, żeby sobie zdawali sprawę z tego, że ich rola jest przede wszystkim służebna. Tu nie chodzi o jakieś dyrygowanie penitentem, ale o całą mistykę zanurzenia się w Prawdzie Bożej, w Słowie Bożym, w Duchu Świętym. Tak, aby po wyjściu z konfesjonału penitent już na własną odpowiedzialność czynił to, co ujrzał poprzez Boże natchnienie i ludzką mądrość spowiednika.
 
To dlaczego tak bardzo boimy się spowiedzi, że aż przystępujemy do niej z bijącym sercem?

Cóż, istnieje pewna prawidłowość psychologiczna, która sprawia, że cały nasz organizm broni się przed jakąś krzywdą, przed oskarżeniem, a już zwłaszcza przed oskarżeniem samego siebie. Kiedy potykam się na ulicy o kamień, mówię: „żeby cię”. Do głowy mi nie przyjdzie, że to ja jestem gapa. Myślenie o sobie dobrze jest rodzajem takiej wewnętrznej samoobrony. I to trzeba w konfesjonale przeskoczyć, stanąć w prawdzie przed Panem Bogiem, uznać swoją winę i jeszcze głośno ją sformułować. Wiem, to  niełatwe, ale taka terapia jest po prostu fantastyczna, niezastąpiona. Człowiek staje w prawdzie wobec siebie, wobec innych ludzi, wobec Kościoła, wobec Pana Boga – to jest leczenie niemające sobie równych. 
 
Niektórzy mówią wręcz o terapii szokowej.

Bez wątpienia jest to lekarstwo trudne, nazywane często sacramentum laboriosus –– sakramentem pracowitym, wymagającym od człowieka uwagi, natężenia i wysiłku. A my rzeczy trudnych się boimy. Ktoś kiedyś powiedział, że tylko dlatego nikt nie kontestuje faktu, że dwa dodać dwa jest cztery, bo nikomu to nie przeszkadza. A spowiedź nam niestety trochę „przeszkadza”. Ona w pierwszym odruchu burzy nasz komfort. Ale tak naprawdę prawdziwy komfort człowiek zyskuje dopiero po odejściu od konfesjonału – jest radosny, spokojny i taki „lekki”. I to jest nasza nagroda.
 
Swoje trzy grosze wtrąca tu oczywiście także i szatan – odciąga od spowiedzi i ukazuje człowiekowi tysiące powodów, żeby tego nie robił. Wie, że to jest dar tak ogromny, że zupełnie zmienia człowieka – i wobec innych i wobec Boga.
 
Te trzy grosze są niestety aż nazbyt widoczne – kard. Roger Etchergaray stwierdza na przykład, że sakrament pokuty jest dziś najbardziej zapomnianym i wzgardzonym z sakramentów Kościoła…

To jest przykre, ale niestety prawdziwe, zwłaszcza w krajach zachodnich, gdzie wierni odeszli od spowiedzi, a postawa pokutna coraz bardziej zanika – czasami wydaje się, że jej w ogóle nie ma. W dużej mierze wynika to z zachłyśnięcia się dostatkiem i konsumpcjonizmem ponad miarę. Człowiek, który obfituje w dobra zewnętrzne jest tak do nich przyzwyczajony i rozpieszczony, że trudno mu stanąć w prawdzie.
 
I pomyśleć, że kiedyś konfesjonały stały na środku kościołów.

Gorzej, na Zachodzie w konfesjonałach widuję dziś z przerażeniem zamiast księży jakieś kije, szczotki, wiaderka i sprzęt do czyszczenia – ale bynajmniej nie do czyszczenia dusz ludzkich.

Z drugiej jednak strony, w naszych polskich kościołach spotyka się coraz częściej konfesjonały zamykane, gdzie wierni mogą w spokoju i dobrych warunkach korzystać z sakramentu pokuty. Poza tym, coraz więcej osób zgłasza się z prośbą o duchowe prowadzenie, prosi o kierownictwo duchowe, wybiera stałych spowiedników, podejmuje próby pogłębienia życia duchowego – to wszystko są bardzo budujące rzeczy. Wcześniej oczywiście one także istniały, ale nigdy nie na taką skalę.
 
Ktoś kiedyś stwierdził, że tęsknota Boga za człowiekiem jest nieskończenie większa niż nasz lęk przed konfesjonałem.

Pan Jezus przez usta św. Faustyny powiedział, że bolą Go te promienie miłosierdzia, które chciałby przekazać ludziom, a których oni nie przyjmują. Nie mówił, że bolą Go ludzkie grzechy, tylko właśnie niewykorzystane Boskie miłosierdzie. To zdanie warto zapamiętać i przed każdą spowiedzią sobie przypominać. 
 
Spowiednicy apelują także, abyśmy nie zapominali o „pozytywnej” części rachunku sumienia.

Zło zawsze jest bardziej krzykliwe i mocniej odciska się w naszym sumieniu. Idąc do spowiedzi, zwracamy więc podświadomie większą uwagę na to co złe. Tymczasem spowiedź jest także pewnym elementem pozytywnej pracy nad sobą. Tylko że to jest jeszcze trudniejsze niż samo wyznawane grzechów. W czasie rachunku sumienia dokonujemy najczęściej selekcji negatywnej: zrobiłem – nie zrobiłem, a tutaj jeszcze powinny dojść inne pytania: co zrobiłem dobrego oraz  co jeszcze mógłbym zrobić dobrego?

Byłoby bardzo dobrze, gdybyśmy zaczęli zdawać sobie sprawę z naszego postępu w walce z grzechem. Ale tutaj pojawia się jeszcze jedna niezwykle istotna kwestia: spowiedź powinna bowiem dotykać nie tylko grzechu dokonanego w konkretnym fakcie, ale również grzechu postawy.
 
Co to znaczy?

Jeśli dotkniemy grzechu postawy, tzn. jakiejś stałej tendencji czy słabości, która w nas tkwi, jako źródło grzechów – a to wymaga pewnej pogłębionej refleksji – wówczas łatwiej jest dostrzec konieczność przemiany siebie. W sakramencie spowiedzi kluczowym słowem jest bowiem „metanoja”.
 
Metanoja?

Właśnie tak, nous czyli rozum, meta – przemiana, a więc  przemiana myślenia człowieka, jego  sposobu patrzenia na rzeczywistość. A to o wiele trudniejsze niż powtarzanie jak katarynka: u spowiedzi byłem wtedy i wtedy, popełniłem takie i takie grzechu, po czym za miesiąc, dwa wyznajemy to samo.
 
Głęboki rachunek sumienia jest kluczowy, bo już w samej tej pracy dokonuje się początek spowiedzi. Wyznanie grzechów jest tylko głośnym wyartykułowaniem osądu sumienia, choć oczywiście niezmiernie ważnym, również dla samego penitenta. Bo jeżeli ja będę umiał jakoś określić i nazwać swoje grzechy, to często sam będę już potrafił znaleźć jakieś rozwiązania pozytywne.  
 
Św. Jan Vianney powtarzał często, że wielu się spowiada, ale niewielu żałuje naprawdę…

Niestety, to prawda. W czasie spowiedzi zatrzymujemy się najczęściej tylkona egzemplifikacji naszych zaniedbań, ale z tego nic nie wynika. Nie ma tego meta, jest tylko, nous – rozum: było tak i tak, zrobiłem to i to. A ta przemiana postawy jest naprawdę konieczna.
 
Ale nawet jeżeli nie ma żalu doskonałego, to spowiedź jest ważna?

I to jest właśnie ten cud sakramentu pokuty – odchodząc od konfesjonału mam pewność, że wyznane grzechy zostały mi darowane, nawet jeżeli mój żal nie jest doskonały, a jedynie tak po ludzku jest mi „przykro”. I ta świadomość ma nieprawdopodobne działanie terapeutyczne. Oczywiście, w miarę możliwości powinniśmy dążyć do udoskonalania tego naszego żalu poprzez gorliwą modlitwę, codzienny rachunek sumienia i udział w rozmaitych nabożeństwach pokutnych, zwłaszcza w okresie Wielkiego Postu. Bo to doprowadza do tego, co nazywamy skruchą, a więc prawdziwym skruszeniem serca.

Rozmawiał Łukasz Kaźmierczak
Przewodnik Katolicki 6/2013
 
fot. Knistaforsamling Prayer space 
Pixabay (cc)