logo
Sobota, 20 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Agnieszki, Amalii, Teodora, Bereniki, Marcela – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Grzegorz Strzelczyk
Czy biologia pozbawiła nas wolnej woli?
Znak
 
fot. Marc Schulte | Unsplash (cc)


Biblijny opis stworzenia, prócz wyrażenia tego, że cała rzeczywistość, którą znamy istnieje dzięki Bogu, natychmiast stawia nas przed problemem wolności. Człowiek staje wobec Boga jako istota wolna, zdolna do podejmowania autonomicznych decyzji. To jedno z głównych znaczeń historii o drzewie życia. Całe późniejsze dzieje człowieka opowiedziane są zresztą z takiej perspektywy: na skutek wolnego ludzkiego wyboru historia staje się dziejami zbawienia, w których Bóg usiłuje na nowo dotrzeć do człowieka.

 

Tylko jeśli Pan Bóg wie wszystko, to gdzie jest moja wolna wola? Moim zdaniem obiektywnej wolnej woli nie ma. To pojęcie, które siedzi w nas. Gdy ktoś mnie pyta, czy jest Bóg, to co jako neurobiolog mogę odpowiedzieć? Mówię, że tak, istnieje w naszej głowie, bo człowiek jest gatunkiem religijnym. Jeśli nie ma tam Boga, to zawsze jest jakiś substytut – śmieszny lub wyrafinowany. Nie mam żadnej metody sprawdzania, czy Bóg istnieje poza naszą głową. I wobec tego tym się już jako naukowiec nie interesuję. Natomiast jeżeli chodzi o sprawy takie, jak wolna wola, moralność, uczucia, to mają one bardzo silny podkład neurobiologiczny. Wiemy, jak to mniej więcej wygląda, i potrafimy tym manipulować. Dla ludzi, którzy uważają, że osobowość funkcjonuje niezależnie od mózgu, że jest jakaś dusza od niego oddzielona, kłopot polega na tym, że np. człowie kowi po wylewie zmienia się charakter, temperament…

 

…osobowość.

 

Psychiatria to leczenie chorób duszy, ale jest pytanie, jak ta dusza ma się do mózgu. Jeżeli wystarczy, że pojawią się jakieś kłopoty z połączeniami neuronów i w następstwie tego zdarzenia nagle stajemy się np. obsesyjnym mordercą, pedofilem albo kompletnie zimnym psychopatą, to jak mówić o niezależnej osobowości, o niezależnej od mózgu duszy?

 

Zgadza się. Teologia chrześcijańska mocno mierzy się z tą kwestią – z wyjściem poza tradycyjną antropologię, która czasem w sposób wręcz separujący rozdzielała wymiar duchowy od materialnego. Generuje to w samej teologii mnóstwo napięć, dlatego że wygodniej byłoby mieć duszę osobną.

 

Oczywiście.

 

Wtedy w moralności można by zupełnie abstrahować od biologii.

 

Co boskie – Bogu, co cesarskie – cesarzowi. Co cielesne – ciału, prawda?

 

Dokładnie.

 

Co diabła – diabłu.

 

Dzięki nauce dowiadujemy się, że ta separacja jest niemożliwa. Jednak z chrześcijańskiego punktu widzenia co innego wydaje się niezwykle interesujące: podejścia religijne różnią się w kwestii wolności, a przyznawana jej ranga zależy od wyznania. W chrześcijaństwie wolność jest kluczowa. Bo przecież ono jest opowieścią o tym, czego przez Chrystusa Bóg dokonał dla nas. Po to, by nas wyrwać z grzechu i ocalić przed jego ostatecznymi konsekwencjami. A przecież idea grzechu jest skorelowana z wolnością: tylko wolny akt może być grzechem…

 

W Polsce, gdy ktokolwiek mówi: „religia”, to myśli zwykle „katolicyzm”. Jeśli ma szersze spojrzenie, to myśli „chrześcijaństwo”. Gdy jest już superliberalny, będą to religie Księgi. Rzadko kiedy myślimy: buddyzm, szintoizm, dobre pogaństwo. Tak zwane religie objawione mają ok. 6 tys. lat, ale już przez wcześniejsze 34 tys. człowiek był istotą religijną, znał jakieś transcendentne pojmowanie świata, miał pewne normy, kształtowała się sztuka, praktykowano pochówki. Nie można wyśmiewać którejkolwiek z form religijności, ponieważ one składają się na człowieczeństwo. Nie wiemy, w którym kierunku zmierza ta ewolucja – dobrym czy złym.

 

To już kwestia kryteriów odniesienia. Natomiast z chrześcijańskiej perspektywy widzenia doświadczenie religijne, jakkolwiek by się ono kształtowało, do jakichkolwiek rezultatów by prowadziło, zawsze jest postrzegane jako pewna antropologiczna możliwość, szansa dla objawienia. Jeśli w ogóle jest możliwe doświadczenie religijne, ewentualna komunikacja zachodząca pomiędzy Bogiem i człowiekiem, musi przejść przez strukturę antropologiczną, przez władze poznawcze człowieka. U Ojców Kościoła, którzy nie mieli pojęcia o budowie mózgu, pojawia się intuicja „zmysłów duchowych”, tzn. założenie, że człowiek naturalnie wyposażony został w coś, co – analogicznie do innych zmysłów – pozwala na „odbiór” Bożego przekazu. Ciekawe, że wiązano to nie z wymiarem cudu – objawienie byłoby wówczas sytuacją wyjątkową – ale raczej z naturą człowieka. Każdy byłby zatem w taki zmysł wyposażony. Co więcej: przez ćwiczenie – modlitwę, medytację – możliwe byłoby doskonalenie receptywnych zdolności tego zmysłu. Chrześcijańska tradycja mistyczna wciąż silnie bazuje na tych intuicjach.

 

To dla mnie ciekawy problem. Z mojej perspektywy wiąże się z tym, co dawniej nazywało się padaczką skroniową, określaną też jako padaczka Dostojewskiego, a co potwierdzono w końcu i zdefiniowano mianem drgawek ekstatycznych. Są to krótkie epizody wyłączenia świadomości z otaczającego świata połączone z uczuciem niezwykłego szczęścia lub głębokiego doświadczenia duchowego. W trakcie badań stwierdzono, że osoby cierpiące na nie (jeżeli można to nazwać cierpieniem, Dostojewski uważał wręcz przeciwnie) cechuje tzw. zespół Geschwinda. Można go często przypisać założycielom nowych religii: zdarzają się u nich napady epilepsji i wizji jak u św. Pawła, płonące krzewy jak u Mojżesza, a nawet pierwsze UFO jak u Ezechiela. Również Mahomet, który miał piękne wizje, borykał się z padaczką, tak samo jak założyciel Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich (mormonów) Joseph Smith jun. Katolicy patrzą oczywiście na mormonów z dużym przymrużeniem oka: można sobie wyobrazić, jak pisano Księgę Mormona, ale przecież jest grupa ludzi, która w to naprawdę wierzy! Kiedyś opowiadałem o tym młodzieży i jeden chłopiec zapytał: „Panie Profesorze, a czy Pan Jezus miał zespół Geschwinda?”. Odpowiedziałem mu, że gdybym miał jedynego syna wysłać pomiędzy „dzikusów”, to bym go wyposażył możliwie jak najlepiej. Być może więc ta zdolność do napadowej czynności kory wyspowej, która pozwala na zupełnie inne spojrzenie, jest pewnym darem. Przestałem traktować padaczkę jako czystą patologię. Czasami to otwarcie nowych możliwości, wejście w inny świat czy też wyjście poza pewne struktury, żeby nasz mózg mógł coś więcej zobaczyć. U podstaw każdej religii leżą takie rzeczy – nie tylko enteogeny – które zmieniają odbiór świata, pozwalają dostrzec coś nowego. Ale ogólnie rzecz ujmując, wydaje mi się, że każda kreatywność wymaga wydobycia się z normalnej rutyny myślenia. Na przykład wielkie odkrycia uczeni formułują czasami w czasie snu, a potem muszą to zapisać, jak było choćby z Mendelejewem, któremu się wyśniła tablica pierwiastków. Z kolei Kary Mullis, który wymyślił reakcję łańcuchową polimerazy, twierdził, że dokonał tego tylko dzięki temu, że w czasach studenckich zażywał LSD w dużych dawkach. To, że jakiś pacjent, który według szwajcarskich lekarek zmagał się z nowotworem w korze wyspowej, powodującym aktywność napadową, miał takie same wizje jak św. Terasa z Avila, absolutnie nie dyskredytuje wizji. Wskazuje natomiast na to, że nasz mózg ma możliwość innego poznania. Problem polega na tym że nam się wydaje, iż poznanie dyskursywne jest jedynym słusznym rodzajem poznania. Dyskutujemy, udowadniamy, a przecież mamy też poznanie estetyczne, transcendentne, ekologiczne… Ktoś może powiedzieć, że najpiękniejsza jest Bitwa pod Grunwaldem Matejki, a inny będzie twierdził, że jakiś obraz Modiglianiego. Tak samo jest z poznaniem świata transcendentnego. Tylko na ile realność tego świata wychodzi poza naszą głowę?

 

W tym, co Pan mówi, jest jedna rzecz zbieżna z aktualną tendencją w chrześcijaństwie – choć w innych doświadczeniach religijnych również – że odchodzi się od typowo scholastycznej perspektywy, gdzie najważniejsza w religii była teoria, tzn. pewien zespół doktryn, który zarządza życiem. Zwraca się obecnie coraz mocniej do inicjacji rozumianej jako pewne wejście w doświadczenie, które nie jest już tylko dyskursywne, ale egzystencjalne. Łączy element estetyczny, medytacyjno-mistyczny…

 

Poznanie mistyczne też jest poznaniem. Ale trudno jest powiedzieć, jak te różne typy poznania pogodzić, i w tym jest cały problem. Kiedyś debatowano nad tym, czy można stworzyć idealnego człowieka, i zapytano wówczas: „No dobrze, ale jaki ma być ten ideał?”. My nie wiemy i ostatecznie wolimy zostawić to przyrodzie, niech już ona sobie radzi.

 

Rozmawiał ks. Grzegorz Strzelczyk
ZNAK nr 725 październik 2015

 
Zobacz także
Peter Halldorf
W człowieku znajduje się fundamentalna tęsknota. Jesteśmy stworzeni dla Boga. Wszyscy wiemy jak łatwo możemy żyć tylko na powierzchni, gdzie nie dociera nic z tej tęsknoty. Sposób w jaki człowiek poszukuje ciągle nowych rzeczy i cały czas się rozczarowuje, jest dla mnie dowodem na to, że tęskni za czymś nieskończonym.

Rozmowa Peterem Halldorf z karmelitą o. Wilfridem Stinissenem.
 
Monika Białkowska
Ponoć w czasach pierwszego soboru w Konstantynopolu pod koniec IV wieku nawet przekupki na bazarach spierały się o pochodzenie Ducha Świętego. Ostatecznie sobór uznał, że Duch Święty pochodzi od Ojca i Syna, a zdanie przekupek miało na to wpływ znikomy lub żaden. Ale sam fakt, że o tym rozmawiały, już był dobry: o ile później przekupki owe miały w sobie na tyle pokory, by przyjąć głos Kościoła jako naukę dla siebie. 
 
Michał Wojciechowski
Biblia głosi bardzo pozytywny obraz małżeństwa. W Księdze Rodzaju „człowiek” stworzony jest jako mężczyzna i kobieta, którzy są powołani do płodności. Mąż opuszcza swoich rodziców i łączy się ze swoją żoną w jedno ciało (Rdz 2, 24). W tej wizji stanu człowieka, jakim go Bóg stworzył, możliwość rozdzielenia „jednego ciała” nie jest w ogóle uwzględniona.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS