logo
Czwartek, 02 maja 2024 r.
imieniny:
Atanazego, Longiny, Toli, Zygmunta – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Krzysztof Wons SDS
Jak żyć słowem Bożym na co dzień?
Wydawnictwo Salwator
 


ISBN 83-88119-55-9
150 stron,
cena det. 9 zł.

(C) Wydawnictwo SALWATOR, 2000
30-364 Kraków, ul. św. Jacka 16


 

Ofiarować sobie czas

Choć nie mamy wątpliwości, że Bóg przemawia do nas w różnych wydarzeniach codzienności, to jednak nie jesteśmy w niej na tyle wolni, aby rzeczywiście Go słuchać, czytać, modlić się słowem i zachowywać je w sercu w każdej sytuacji dnia. Jest to dla nas niemożliwe. Pozostajemy zależni od wielu spraw, które absorbują nasze władze psychiczne, duchowe i nasze zmysły. To jest naturalne. Nasza mądrość będzie polegała na tym, że będziemy zabezpieczali sobie w ciągu dnia odpowiednią przestrzeń, potrzebną do zdobycia zdrowego dystansu do naszej codzienności. Konieczna jest tutaj świadoma, osobista decyzja. Dodajmy, że nie ma to być przestrzeń odseparowana od naszej codzienności, ale taka, która pomoże nam patrzeć na nią z dystansu i rozpoznawać w niej głos Boga przemawiającego do nas w każdym czasie. O jaką przestrzeń chodzi?

Ta przestrzeń wolności dotyczy najpierw czasu. Trzeba ofiarować sobie konkretny czas na przygotowanie się do spotkania ze słowem. Nie łudźmy się. Jeśli zaczynamy szukać tego czasu dopiero na Eucharystii, w trakcie słuchania Liturgii Słowa, lub czytając Pismo Święte "w biegu", wówczas będziemy czuli się zaskoczeni przez hałas. Główny nasz wysiłek skupiony będzie na walce z roztargnieniami, z hałasem zewnętrznym i wewnętrznym. Oto dlaczego należy ofiarować sobie wcześniej odpowiedni czas na przygotowanie się do spotkania z Bożym słowem.

Moim zdaniem, najlepszym czasem na przygotowanie się do słuchania słowo Bożego podczas niedzielnej lub codziennej liturgii eucharystycznej, jest wieczór dnia poprzedniego. Wymaga to oczywiście samozaparcia i odpowiedniej dyscypliny życia, ale bez niej nie ma życia duchowego. Trzeba najpierw wzbudzić w sobie szczere pragnienie ofiarowania wieczorem 10-15 minut na spotkanie ze słowem, które jutro usłyszę podczas Eucharystii. Konieczna jest tutaj jasna decyzja woli, nastawienie serca i skoncentrowanie uwagi umysłu. "Żałowanie sobie czasu" i duchowe skąpstwo sprawią, że nasze spotkania ze słowem nie będą owocne, a po pewnym czasie z nich zrezygnujemy. Ważne jest, aby, o ile to możliwe, był to czas, w którym nie czujemy się oblężeni przez mnóstwo spraw, które już za chwilę nas porwą. Innymi słowy, należy zapewnić sobie psychiczny komfort spokojnego odejścia od zajęć. W innym przypadku ogarniać nas będzie atmosfera niepokoju i pośpiechu, co utrudni, a nawet uniemożliwi wejście w skupienie i wyciszenie.

Zwykle jest tak, że nasze pragnienia, nasze uczucia, nasze przeżycia bardzo mocno są przywiązane do tego, co przeżywaliśmy lub przeżywamy w ciągu dnia. Mamy bardzo silne związki emocjonalne z osobami, z naszą pracą, z przeżyciami i zajęciami, które wykonujemy. Świadomość naszych obowiązków bardzo często wręcz zniewala nas psychicznie i emocjonalnie. Myślę, że musimy zgodzić się na zadanie sobie swego rodzaju emocjonalnego cierpienia i pod wpływem woli powiedzieć sobie: "teraz jest czas dla mnie". A więc postawmy sobie pytanie: "Czy ja chcę faktycznie taki czas sobie ofiarować?". Jestem przekonany, że każdy z nas, bez względu na to, jakie powołanie realizuje, jak wielkie, święte i odpowiedzialne funkcje pełni w swoim życiu, może i powinien sobie ofiarować taki czas.

 

Odnaleźć w sobie ciszę

Kiedy już sobie jasno określimy czas na przygotowanie do spotkania ze słowem, wtedy musimy wejść w drugie, bardzo ważne, duchowe zmaganie. O jakie zmaganie chodzi? Chodzi mianowicie o odnalezienie ciszy. Świadomie używam określenia "odnalezienie". Za chwilę do tej kwestii wrócimy. Najpierw jednak trzeba sobie jasno powiedzieć, że cisza jest integralną częścią życia duchowego. To oznacza, że nie jest możliwa głębsza modlitwa słowem Bożym bez wyciszenia. Modlitwa słowem jest zażyłym dialogiem osób. Ażeby rozmawiać, trzeba słuchać, żeby słuchać, trzeba ciszy. Taka jest logika i prawidłowość życia duchowego z Bogiem. Dla nawiązania z Nim kontaktu konieczna jest cisza. Nieraz chętnie podkreślamy, że można modlić się także pracą, podczas różnych zajęć. Wierzę w to głęboko, ale pod warunkiem, że w ciągu dnia zabezpiecza się dla siebie chwile na przedłużoną modlitwę w ciszy. Tylko wtedy można modlić się także pracą, to znaczy, podczas pracy przeżywać osobowy kontakt z Bogiem. I dlatego, przyznam szczerze, że osobiście nie wierzę w to, że potrafimy modlić się pracą, modlić się zajęciami, jeśli wcześniej nie wypracujemy w sobie przestrzeni ciszy i nie nauczymy się słuchać Boga. Zdolność wejścia w ciszę jest dobrym sprawdzianem głębi naszego życia duchowego. Taka będzie w nas głębia życia duchowego, jaka zdolność do życia w ciszy. Zdolność do zachowywania ciszy jest także sprawdzianem naszej dojrzałości intelektualnej i emocjonalnej. To właśnie nasza niedojrzałość emocjonalna czy intelektualna sprawiają, że nie potrafimy wejść w doświadczenie ciszy.

W pracy nad wyciszeniem siebie samego trzeba uzbroić się w cierpliwość i wytrwałość. Jest to nieraz proces długotrwały. Rozpoczynając drogę modlitwy słowem Bożym musimy zgodzić się na to, że być może czeka nas dłuższy proces wchodzenia w ciszę serca. Świat, który nas otacza nie sprzyja temu procesowi. Jesteśmy dziećmi cywilizacji, która jest wroga milczeniu i ciszy. Nasza cywilizacja nie lubi ciszy. My w tej rzeczywistości uczestniczymy, a niejednokrotnie poddajemy się jej. Dostrzegamy to zwłaszcza wtedy, gdy czujemy jak ogarnia nas atmosfera pośpiechu, nasila się wewnętrzny niepokój, zniecierpliwienie, przymus, aby nieustannie "coś robić". Kiedy nadchodzi upragniony czas wolny, nierzadko się nudzimy. Nuda jest schorzeniem naszego wieku. Spowodowana jest tym, że nie potrafimy przebywać w samotności i ciszy, ponieważ wtedy spotykamy się ze samym sobą, a tego często nie chcemy. Nie chcemy spotykać się ze sobą i dlatego cisza rodzi w nas napięcie, staje się trudna. Lecz gdy próbujemy uciekać od ciszy, to napięcie się wzmaga jeszcze bardziej. Dzieje się tak dlatego, że w każdym z nas znajduje się naturalny głód ciszy. Oto dlaczego powiedziałem, że ciszę musimy w sobie odnaleźć. Jej nie trzeba tworzyć, ona w nas jest. W każdym z nas jest obszar ciszy i samotności, którego bardzo potrzebujemy. Dlatego drugim krokiem w organizowaniu sobie przestrzeni na spotkanie ze słowem, jest odnalezienie ciszy w swoim sercu. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że na początku będzie to bardzo trudne. Okazuje się bowiem, że ten naturalny obszar ciszy jest w nas zasypany stertą nieuporządkowanych spraw, zmartwień czy lęków. Aby głębiej to zobaczyć i uchwycić, warto zaproponować sobie proste ćwiczenie: zamknąć na chwilę oczy i - bez usiłowania kontrolowania naszych myśli, pragnień i uczuć - zwrócić uwagę na to, co dzieje się w naszym wnętrzu, na poziomie naszego serca. Zwykle odkrywamy, że jest w nas chaos myśli i uczuć oraz nieodparta potrzeba mówienia.

Aby odnaleźć ciszę w swoim wnętrzu, konieczne jest najpierw zorganizowanie sobie zewnętrznej przestrzeni ciszy. Jest ona koniecznym środkiem do uzyskania ciszy serca. Istnieje bowiem swego rodzaju sprzężenie zwrotne: im bardziej zależni jesteśmy od bodźców zewnętrznych, tym bardziej zanika nasza wrażliwość wewnętrzna, nasza zdolność do słuchania na poziomie serca. I odwrotnie: im bardziej udaje się nam wyciszyć nasze "receptory zewnętrzne", tym silniejsza staje się nasza wrażliwość wewnętrzna.

W organizowaniu sobie ciszy zewnętrznej bardzo ważne jest miejsce. I znowu, podobnie jak w przypadku przestrzeni czasu, nie powinno to być miejsce naszych zajęć. O ile to możliwe! Ważne będzie znalezienia takiego miejsca, które pomoże nam zamknąć za sobą drzwi przed wszelkimi troskami, obowiązkami, aktywnością, rozmowami itp. Nie chodzi tutaj o fałszywą postawę ciszy, czyli taką postawę, która staje się pretekstem do izolowania się od świata, czy pochylania się nad sobą w ucieczce przed nawiązaniem kontaktu z Bogiem i innymi ludźmi. Mam na myśli ciszę, która otwiera nas na dialog z Bogiem, i która pozwala Bogu mówić głośno pomimo hałasu naszego serca.

Osoby duchowne mają większe możliwości zapewnienia sobie miejsca ciszy. Te możliwości to dar samotności, klauzura, bliskość kaplicy lub kościoła itp. Osoby świeckie mają mniej sposobności i zwykle są w trudniejszym położeniu. Muszą bardziej zabiegać o warunki sprzyjające ciszy, zwłaszcza gdy, żyjąc w ciasnym domu rodzinnym, nie mają własnego pokoju czy własnego kąta na modlitwę. W życiu małżeńskim pomagać będzie jednomyślność w sprawach duchowych. Jeśli w małżonkach jest podobne pragnienie podjęcia drogi modlitwy słowem Bożym, wtedy, po wcześniejszym wspólnym uzgodnieniu, mogą ustalić wybrany czas, w którym członkowie rodziny ofiarują sobie nawzajem milczenie. Pomyślmy, skoro spędzamy nieraz wspólnie wiele czasu w pracy, przed telewizorem, na zakupach, na spacerach, możemy także i w tym momencie naszego życia podjąć jednomyślnie decyzję, aby ofiarować sobie w domu określony czas ciszy. Podobnie mogą uczynić osoby duchowne na plebaniach czy w klasztorach. Ważne, aby była to decyzja wspólna, ponieważ trudno jest rozmiłować kogoś w ciszy i przekonać do niej tam, gdzie jest ona podejmowana jedynie z przymusu. Dlatego też ważne jest, aby w domach osób powołanych do kapłaństwa i życia zakonnego nie określać przestrzeni ciszy jedynie jurydycznie, lecz wychowywać do niej przez indywidualną pracę z każdym z osobna. Musimy odkryć smak ciszy i jej sens, doświadczyć osobiście, że ona rozbudza w nas pragnienie oczekiwania na słowo, że właśnie dlatego bardzo jej potrzebujemy. Jestem przekonany, że choć na początku praktyka wyznaczenia sobie momentów ciszy w rodzinie czy we wspólnocie, wydawać się może dziwna i niepotrzebna, po pewnym czasie odkryjemy w niej cenny dar ofiarowany sobie nawzajem. Pytajmy siebie: Czy ja pragnę ciszy? Czy jej szukam?

 

Wejść w ciszę

Cisza rozwija w nas życie psychiczne i duchowe. Być może na początku będzie nam potrzebny dłuższy czas, aby wejść w ciszę. Nie żałujmy sobie tego czasu. Uczmy się najpierw wyciszenia i świadomej obecności na modlitwie. Może nam w tym pomóc prosty sposób modlitwy, a mianowicie modlitwa obecności. Jest to, mówiąc prosto, modlitwa trwania, w której rezygnujemy z jakichkolwiek słów, z jakiejkolwiek aktywności, która miałaby pochodzić od nas. W tej modlitwie chcemy Bogu ofiarować naszą obecność, razem z tym wszystkim, co odkrywa w nas cisza: z naszym pokojem i niepokojem, z naszą pewnością i niepewnością, z naszym porządkiem i nieporządkiem serca. Taka modlitwa uczy nas ciszy serca i słuchania Boga, który nie czeka na nasze słowo, ale na nas samych, na naszą obecność, na nasze trwanie. Ta modlitwa to biblijne: "Oto jestem, przecież mnie wołałeś".

Chcę jeszcze raz mocno podkreślić wartość modlitwy obecności, abyśmy nie mieli wątpliwości co do jej sensu. Kiedy będziemy próbowali wchodzić w ciszę i poczujemy opór, być może będziemy siebie od razu piętnowali, że nie potrafimy, że to jest dla nas za trudne, że to nie ma sensu. I wtedy powinniśmy powiedzieć sobie: najważniejsze już się dokonuje, teraz jestem tylko i wyłącznie dla Niego. I tak zaczniemy uczyć się głębokiej świadomości siebie na modlitwie i wiernej obecności przed Bogiem. Modlitwa obecności będzie kształtowała w nas głęboki słuch i wrażliwe serce.

Opór, który może nam towarzyszyć przy wchodzeniu w zewnętrzną i wewnętrzną ciszę nie będzie trwał w nieskończoność. Czasem wydaje nam się, że trudności nigdy się nie skończą. Skłonni jesteśmy wtedy do dyskredytowania siebie. Zwalniamy się z modlitwy w ciszy. Mówimy: "O Boże, ja już taki będę zawsze; nie potrafię skupić się nawet na chwilę. Nigdy mi się to nie uda. Nie dam rady". A to nie prawda: w każdym z nas jest głęboka sfera ciszy i serce, które potrafi słuchać. Jeśli będziemy wytrwali i wierni tej praktyce, zauważymy jak powoli znikają opory i pojawia się smak ciszy, smak słuchania słowa.

Trzeba pamiętać, że chodzi o otwarcie się na ciszę, która prowadzi nas do spotkania ze słowem Boga. Konieczne jest w tym momencie poczynienie praktycznej obserwacji. Może pojawić się w nas doświadczenie ciszy dwojakiego rodzaju. Może opanować nas cisza głucha i ciężka, w której nic się nie dzieje, a my stajemy się gnuśni i obojętni. Jeśli taka cisza się przedłuża, trwa na przykład tygodniami, to warto przyjrzeć się naszemu rzeczywistemu pragnieniu słuchania słowa. Należy siebie wtedy zapytać siebie: Czy ja naprawdę pragnę i oczekuję słowa Bożego? Warto przyglądnąć się swojemu zmęczeniu, swojemu lenistwu, swojej woli, lękom. Zobaczyć, czy nie pojawia się nuda. Przeżywanie nudy na modlitwie może nam dużo powiedzieć o naszym samopoczuciu i przeżywaniu siebie. Dlaczego się nudzę? Jest też drugi rodzaj ciszy. Jest to cisza, która otwiera głębię naszego wnętrza. Kiedy już uda nam się wejść w ciszę, nie żałujmy czasu na modlitwę. Dajmy sobie odpowiednią ilość czasu na wyciszenie. Samo wyciszenie już jest modlitwą, jest szukaniem obecności Boga, który do nas przemawia.

 

Przeczytać słowo z miłością

Dobrym streszczeniem naszego rozważania na temat przygotowania do modlitwy słowem Bożym, jest krótka nauka ojców pustyni. Mówią oni o trzech krokach przygotowania: ucieknij, zamilknij, odnajduj pokój. Jeśli zaofiarujemy sobie czas na spotkanie ze słowem, jeśli będziemy mieli odwagę codziennie odchodzić od naszych zajęć, i jeśli będziemy podejmowali wysiłek wyciszenia, zauważymy, że powoli pojawiać się w nas będzie pokój, za którym zawsze tęsknimy. Pojawi się w nas pragnienie i oczekiwanie na słowo, które będzie zamieniało się w coraz większe pragnienie słowa. I wtedy jesteśmy zdolni przyjąć słowo, dopiero wtedy.

Ofiarowany sobie czas, miejsce i wyciszenie prowadzić ma do bezpośredniego spotkania ze słowem Bożym. W tym stanie serca możemy przejść do przeczytania słowo Bożego. Powinniśmy teraz z miłosną uwagą i powoli przeczytać słowo Boże z Liturgii dnia następnego. Chodzi o czytanie powolne, spokojne, w które zaangażuje się cała nasza osoba: umysł, serce i wola. Jeśli będziemy czytali słowo Boże z coraz głębszym namysłem, zauważymy, że czytane słowo nas porusza, że nas dotyka, zapada głęboko w sercu. Czasem będzie to jedno słowo, jedno zdanie, jedna scena. To poruszenie może być bardzo kojące, albo i niepokojące, może wywołać w nas uczucia bardzo pozytywne, ale także bolesne. Ważne jest jednak, że nastąpiło poruszenie serca. To bowiem oznacza, że słowo dotarło do wnętrza. Właśnie do osiągnięcia tego owocu zmierza nasza pierwsza lektura słowa. Mamy zatrzymać i zachować w sercu jak Maryja pierwsze poruszenie słowem. Powinniśmy starać się z tym słowem zasnąć. (Nieraz zasypiamy z różnymi myślami i problemami, które nas niepokoją w czasie snu tak, że budzimy się rano zmęczeni i źle nastawieni do nowego dnia). Słowo Boże, z którym zasypiamy może wpływać na nasz nocny odpoczynek i rodzić w nas właściwe nastawienie serca. Chodzi więc o to, aby zasnąć z drogą nam myślą, z pragnieniem, tak jak nieraz zasypiamy z oczekiwaniem czegoś ważnego, miłego, co nas czeka jutro. Dobrze będzie, jeśli budząc się rano, przywołamy słowo lub duchowe pragnienie, z którym kładliśmy się spać i postaramy się wrócić do niego umysłem, sercem i wolą.


Zobacz także
ks. Piotr Powałka
Cały świat, wszystko, co nas otacza, wyszło spod Bożej ręki. Bóg powołał wszystko – z nicości do istnienia. Stworzył, bo chciał, niczego nie musiał; jest zawsze całkowicie wolny w swoim chceniu i działaniu – kocha. Wszystko więc jest w jakiejś relacji ze swoim Stwórcą. W wymiarze zupełnie podstawowym jest to bycie podtrzymywanym w istnieniu. Im dany byt jest bardziej „skomplikowany”, tym ta relacja jest bardziej złożona: wielowymiarowa, wielowątkowa, bogatsza. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie (Łk 12, 48).  
 

W chrześcijaństwie relacja Bóg – człowiek jest relacją miłości, tzn. Bóg umiłował człowieka i dał swego Syna, aby człowiek dzięki Niemu miał życie wieczne. Człowiek ze swej strony jest zaproszony do umiłowania Boga. Z naszych międzyludzkich relacji wiemy doskonale, że nie można kochać osoby nieznajomej. 

 
Andrzej Jędrzejczak

Przypowieść o niemiłosiernym dłużniku i miłosiernym Bogu jest kolejną po przypowieściach mądrościową historią, jaką przedstawia swoim słuchaczom Jezus. Ewangelia według św. Mateusza mimo sporych rozmiarów (aż dwadzieścia osiem rozdziałów!) nie obfituje w przypowieści. Ta, która stanie się dziś przedmiotem naszych rozważań, pojawia się tylko w dziele Mateusza – w odróżnieniu od przypowieści o zagubionej owcy, którą przywołuje również św. Łukasz.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS