Mam nadzieję, że to anegdota.
Nie, to fakty. Więc trudno się dziwić, że wahadło się odchyla w prawą stronę. To reakcje na pewne nadużycia. Benedykt XVI mówi, że msza trydencka i msza posoborowa (Pawła VI) to dwie równoprawne formy liturgii, które mogą obok siebie współistnieć. Ważne jest, żeby ci, którzy w nich uczestniczą, nie patrzyli na siebie z pogardą, z wyższością. Bo gdy sprawowanie kultu Jedynego Boga i możliwość osiągnięcia zbawienia ogranicza się do jakiejś wąskiej grupy, to coś tu jest nie tak. Święty Paweł mówi, że Bóg pragnie, aby wszyscy doszli do zbawienia (por. 1 Tm 2,4). A przecież ludzie nie są identyczni, dlatego nie ma też identycznego szablonu zbawienia. Gdyby Bóg stworzył nas na jedną modłę, to byłby to bardzo smutny Bóg i bardzo nudny świat.
A może taka radykalizacja to sposób na przetrwanie Kościoła? Socjologowie mówią, że największą szansę mają właśnie grupy radykalne, które proponują bardzo jasno określoną tożsamość.
Tak, ale socjologowie znają bardzo dobrze sposoby badania rzeczywistości widzialnej. A Kościół jest przecież także rzeczywistością duchową. Żyje obietnicą daną przez Jezusa Piotrowi: "Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą" (Mt 16,18). Spotkałem kiedyś pewnego biznesmena, który nie wiedział, że jestem księdzem. Zapytał mnie, gdzie pracuję, odpowiedziałem, że dla firmy, która już dosyć długo jest na rynku. Zaczął wymieniać jakieś nazwy, a ja mu na to: nie, dla jeszcze lepszej firmy pracuję, trwamy już dwa tysiące lat i mamy gwarancję, że będziemy istnieli aż do końca świata. Najpierw nie łapał, dopiero po chwili powiedział: A, dla Kościoła! To jest anegdota z mojego życia, ale Kościół ma przecież gwarancję od Pana Jezusa. Przeszedł wiele burz – upadek imperium rzymskiego, herezje, reformację, czasy Borgiów, rewolucję oświecenia we Francji, druty kolczaste na Syberii. I zawsze wychodzi z tego żywy, umocniony. Nie chodzi o to, że Kościół musi przetrwać w jakiejś ściśle określonej, niezmienionej formie. Ważne, że przetrwa jako wyznający wiarę w Jedynego Boga. Boga, który – to trzeba dopowiedzieć – objawia się światu w Jezusie Chrystusie.
I objawia się na wiele różnych sposobów. Pamiętam z katechezy w podstawówce, jak ksiądz grzmiał, że kto nie wierzy w Boga w Polsce, w której kościoły są na wyciągnięcie ręki, ten na pewno zostanie potępiony.
Poruszyła tu pani kilka wątków, które trzeba uporządkować. Na początku Listu do Hebrajczyków czytamy: "Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna" (Hbr 1,1-2). Bóg przemawia do ludzi różnymi metodami, przygotowując ich do przyjęcia wiary w Syna Bożego. Wielu dopiero formuje swój światopogląd, a kiedy docierają do najgłębszych kwestii egzystencjalnych, dochodzą też do pytania o Chrystusa. Przygotowują się na Jego przyjęcie, wcale o tym nie wiedząc. Ale w tym jest Pan Bóg.
Zwróćmy chociażby uwagę na historię niemieckiego dziennikarza Petera Seewalda, który przeprowadził dwa wywiady rzeki z papieżem Benedyktem XVI. Po pierwszym odszedł jako człowiek ciągle niewierzący, lewicujący. I kardynał Ratzinger nie rzucał w niego kamieniami, nie straszył go piekłem. Zostawił mu przestrzeń, żeby dojrzał do spotkania z Chrystusem.
Powiedział: "Jest tyle dróg do Boga, ilu ludzi na ziemi".
Dziś ten sam Peter Seewald przekonuje świat, że Benedykt XVI to fantastyczny papież – papież wolności, który wie, że ostateczną odpowiedzią dla człowieka jest Chrystus. Dlatego uważam, że straszenie piekłem na katechezie (i nie tylko) jest niepoważne.
Czy takie duchowe poszukiwanie, dojrzewanie, dotyczy też ochrzczonych?
Tak. Co więcej, jeżeli ktoś ochrzczony osiągnie w swoim sumieniu pewność, że droga wiary nie jest dla niego, powinien ją porzucić. To nie są moje heretyckie wymysły, tylko nauka świętego Tomasza z Akwinu. Jeżeli człowiek przy wszystkich swoich zdolnościach, przy całkowitym zaangażowaniu i wysiłku intelektualnym rozezna, że Kościół nie jest dla niego, to powinien za tym głosem podążyć. Ostateczną instancją, w której rozmawiamy z Bogiem, jest nasze sumienie. Dlatego boję się krewkich bojowników o wiarę. Powtarzam za św. Franciszkiem Salezym i św. Joanną Franciszką de Chantal: więcej pszczół się złapie na łyżkę miodu niż na beczkę dziegciu.