logo
Piątek, 03 maja 2024 r.
imieniny:
Jaropełka, Marii, Niny – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Siostra Emmanuelle
Mam sto lat i chciałabym Wam powiedzieć
Wydawnictwo Esprit
 


Mam sto lat i chciałabym Wam powiedzieć
Ostatni wywiad z siostrą Emmanuelą
Rozmowę prowadzą Jacques Duquesne i Annabelle Cayrol.
Tłum. Tomasz Gałuszka OP
Wydawnictwo Esprit
ISBN 978-83-60040-74-4
format 130x200, okładka miękka,
ss 184,
cena 26,90
Kup tą książkę

 
V. W cierpieniu nie widzę jakiejś wartości.
 
Czy boi się Siostra cierpieć? Czyż nie wybrała Siostra drogi gdzie cierpi się z powodu nieobecności, zapomnienia, odejścia od swoich bliskich?
 
Ah! Mogło by tak być ... Nie chciałam cierpieć. W samym cierpieniu – jak już wam mówiłam - nie widzę jakiejś wartości. Myślałam, że zostawiając łatwe życie, które dotychczas znałam, będę cierpieć ... w rzeczywistości jednak w ogóle nie cierpiałam. Prawda jest bowiem gdzie indziej. Nie cierpiałabym już ponieważ ustkę, którą doświadczałam, mogłabym zapełnić Bogiem. Po prostu Bóg wypełnił me serce. On mnie napełnił. Bóg sam jest pełnią. Kiedy zaś kosztuje się Boga, kosztuje się – a jakże – pełni.
 
Czy przeżyła Siostra w okresie dzieciństwa doświadczenie pełni?
 
Podczas mojej Pierwszej Komunii, tak. Zostałam bardzo dobrze przygotowana do jej przyjęcia. Miałam to szczęście. Wówczas mieszkaliśmy w Paryżu i byliśmy parafianami Kościoła Św. Wincentego á Paulo, niedaleko od Dworca Północnego. Mieliśmy tam młodego, cudownego i zawsze pełnego entuzjazmu wikarego. Nigdy nas nie straszył piekłem lub takim Bogiem, który bez przerwy nas pilnuje i szpieguje nasze czyny i myśli, Bogiem gotowym,  by w każdym momencie nas potępić! Nigdy! A wielu tak właśnie mówiło o Bogu. Oczywiście, w czasie lekcji pojawiało się też zagadnienie piekła skoro wspomina o nim sam Katechizm Kościoła Katolickiego. Jednak temat ten traktowany bardzo sprawnie. Podobnie również ze spowiedzią: pokazał nam jej pozytywne strony. Wszystko to było piękne.
 
Ksiądz ten wyświadczył mi wielkie dobro! Dawał każdemu z nas po jednym fragmencie Ewangelii, który mieliśmy rozważać i komentować. Kiedy przyszła moja kolej zajmowaliśmy się właśnie w momencie Męki Jezusa, w Getsemani. Widziałam krople krwi, które wypłynęły z Jego serca. Wypłynęły i wpadły w moje serce, i pozostały w nim na zawsze.
Muszę i jestem bardzo wdzięczna temu księdzu. Nauczył nas prawdziwej religii. Religii miłości a nie cierpienia i kary. Przecież nie zostałabym zakonnicą jakiejś religii strachu. Wybrałam szczęście, to pewne.
 
Przypominam sobie również pewną książkę, zatytułowaną Epopea misjonarzy w Afryce. Książka ta, jakaś nagroda, była ogromnych rozmiarów i został ozdobiona – jak to kiedyś bywało – złoconymi tłoczeniami. Nie pamiętam już kogo z naszej trójki była ona własnością. W książce tej znajdowały się też liczne ilustracje. Sposób zaś w jaki została napisana, dziś być może nieco groteskowy, właściwy był ówczesnym czasom. Pierwsza część: wszyscy misjonarze są święci, a wszyscy Afrykańczycy są złośliwi i jedzą obcych. Druga część, będąca pieśnią pochwalną: najpierw uroczo wszyscy Afrykańczycy – nazywani w tamtych czasach również „czarnuchami” – nawracają się, następnie chodzą do szkoły, stają się dobrzy, kochają się i w końcu przyjmują chrzest.
 
Myślałam, że w przyszłości będę czyniła podobnie, że będę ich nawracała. To było takie piękne! Byłam pełna entuzjazmu. Tak, będę to robiła w przyszłości. Co prawda pojawiało się pewne ryzyko: a jeżeli mnie zjedzą, cóż wtedy zrobię?
 
Lewie zatem zamknęłam książkę – a jak sobie doskonale przypominam, była to pora obiadu – triumfalnie zakrzyknęłam: „W przyszłości zostanę zakonnicą, misjonarką i męczennicą!” Wszyscy wybuchli śmiechem. Moja matka i siostra żartowały sobie ze mnie: „O! Nasza przyszła męczennico, czekając na ten moment, posłuchaj: będziesz podejmowała wszystkie prace w domu, gdybyś została uszczypnięta lub uderzona, nie będziesz krzyczeć. Musisz bowiem wiedzieć, że to wszystko po to byś się powoli przyzwyczajała do swojej roli”. Ja jednak ich nie słuchałam. Myślałam tylko o moim szczęściu.
 
Sądzę, że Bóg pragnie jedynie naszego szczęścia. Jestem co do tego zupełnie pewna. Odnalazłam siebie w życiu zakonnym, Alleluja! A to życie, wybrałam wbrew całemu światu. Prawie wszystkie moje przyjaciółki śmiały się ze mnie i mówiły: „To błąd! Nie wytrzymasz, nie posiadasz tego, co potrzebne jest do bycia dobrą zakonnicą. Myślisz tylko o zabawie, a chcesz iść do klasztoru”.
 
Co się tyczy mojej matki, to już inna rzecz. Nie sprzeciwiła się mojemu wyborowi. Nie była osobą która się sprzeciwia, miała bowiem ogromną wiarę. Oczywiście, płakała, nawet bardzo. Sądzę, że pocieszała się myślą, że pewnie niedługo powrócę. Ale ja już nie wróciłam.
 
Przypominam sobie jak wtedy rozmawiałyśmy. Mówiła mi: „Kochanie, to bardzo proste: zakonnica składa trzy śluby. Pierwszy z nich to ubóstwo. A tobie pieniędzy nigdy nie było dość. Miałaś już pełne kieszenie, ale wciąż, wciąż prosiłaś o więcej”. I co do tego, moja matka nie myliła się.
 
Zaraz, opowiem wam pewną historię o kapeluszu Lindbergha. Miałam – jak myślę - prawie 18 lat, gdy ten Amerykanin, pierwszy raz w dziejach przeleciał swoim samolotem Ocean Atlantycki. To niezwykłe wydarzenie stało się bardzo głośne. Byłam wtedy w Belgii. Modystki wylansowały pewną modę na noszenie kapeluszy Lindbergha. Był on bardzo drogi. Skoro zaś był modny, to oczywiście chciałam go mieć. Moja matka powiedziała mi: „Wydasz na niego dużo pieniędzy, a ponosisz go nie dłużej niż tydzień. Zostawisz go bardzo szybko”. Ja jednak uparłam się, a matka w końcu ustąpiła. Bez wątpienia, miała już tego serdecznie dość. A jak przewidziała tak też się wkrótce stało: kapelusz wcale dobrze nie leżał, i kiedy chodziłam w nim po ulicach czułam się jakoś nie swojo. Po koniec tygodnia, porzuciłam go zupełnie.
 
Ot i macie! Tak właśnie się zachowywałam. A pieniądze? Pff... Byłam w Paryżu, chciałam jechać do Brukseli; byłam w Brukseli chciałam jechać do Paryża, lub jeszcze do Londynu, gdzie też spędziłam wojnę. Pieniądze nie stanowiły dla mnie żadnego problemu, ale też nie były tym czego jakoś szczególnie pragnęłam. Pozwalały mi po prostu prowadzić takie oto życie, i to wszystko. W tym samym czasie odczuwałam pustkę. Pustkę, którą ten rodzaj życia nie mógł wypełnić.
 

Oto i pierwszy ślub o którym przypomniała Siostrze matka. A teraz drugi, czystość.
 
Kiedy byłam w Paryżu lub Brukseli co tam robiłam? Jak już wspominałam: zabawa. Oh! Wszystko to było bardzo przyzwoite. Ale uwielbiałam tańczyć. Wiele, wiele tańczyć. Z ładnymi, odpowiadającymi mi chłopakami. Matka mi powtarzała: „Chcesz żeby chłopcy cię lubili, doceniali, otaczali i podziwiali. A jeżeli zostaniesz zakonnicą ...”. Odpowiadałam jej: „Dla Boga zostawię wszystkich ładnych chłopaków”. To jest coś nieporównywalnego! Zupełnie. Miłość Boga, życie z Bogiem, to kompletnie coś innego.
 
Co się tyczy posłuszeństwa, trzeciego ślubu, było podobnie. Moja matka, która znała mnie dobrze, powtarzała mi: „Nigdy nie będziesz posłuszna, nigdy. Będziesz chciała rozbić tylko to, co siedzi w twojej głowie, nie mówię że przez jakiś kaprys, ale dlatego, że ty chcesz chodzić tylko własnymi drogami”. Odpowiadałam jej, że mam tylko jedną osobistą i dokładnie wyznaczoną drogę, jest nią: życie z Bogiem.
 
Pozostając przy posłuszeństwie, chciałabym wam zacytować słowa mistrzyni nowicjatu, które powiedziała do mnie gdy wstąpiłam do klasztoru: „Kiedyś, być może, twój ślub wyda się tobie obręczą śmierci. Będziesz złączona z Chrystusem na krzyżu, zjednoczona z tyloma mężczyznami i kobietami, a raczej z kobietami niż mężczyznami, którzy podjęli kajdany o wiele trudniejsze niż twoje”.
Trzy śluby? Jeden, drugi, trzeci, naprzód! No i wyruszyłam. Niemniej jednak nie tak od razu.
 

Mimo wszystko, obok tej chęci odejścia, czy nie odczuwała Siostra jakiegoś smutku?
 
Ależ nie! Jak tylko wybrałam życie razem z Bogiem, nigdy już nie doznałam tego uczucia. Zresztą, nostalgia za czymś co się zostawiło jest czymś bardzo niewygodnym.  Ale jako zakonnica nigdy nie doświadczałam tego rodzaju przeżyć.
 

„Nasze wybory są większe niż my sami” pisał Andre Suares.
 
Wybrałam, zostałam wybrana ... Miałam to szczęście móc wybrać i się nie pomylić! To wielkie szczęście!
 

A zatem po tych stu latach życia, nie ma w Siostrze żadnego żalu
 
Ależ jest! Wielki żal, że nie dość dużo zrobiło się dla potrzebujących??! Ale juz dobrze, pozostawiłam w końcu Stowarzyszenie*[2], które jest moją rodziną, po to, by ono zrobiło jeszcze więcej!
 

A wasza matka? Musiała ona cierpieć z powodu wyjazdu Siostry?
 
Była matką ...
 

Siostra nie poznała tego!
 
Jesteście uparci! Ja po prostu tego nie chciałam! Żadna ilość dzieci nie mogła mnie nasycić! 
 

Przypisy:
2- Więcej na ten temat w rozdziale XXIV pt. „Stowarzyszenie, ma dla mnie zasadnicze znaczenie”.

Zobacz także
Szymon Szepietowski SDS
Wiem, że Bóg powołał mnie, abym dzięki Jego łasce, będąc kapłanem i zakonnikiem, salwatorianinem, niósł Go innym. Dzisiaj Chrystus uczy mnie dróg wiary przez doświadczenie mojej grzeszności, przebaczenia, umiłowania Eucharystii i kapłaństwa, bym mógł być dla braci miejscem, w którym odnajdą miłość i pokój...
 
Jacek Salij OP
Na tematy moralne należy mówić w taki sposób, żeby przynajmniej nie gasić w sobie i w innych tego pędu ku dobru, który mamy z racji naszego pochodzenia od Boga. Bo już i tak jest on w nas wskutek naszych grzechów częściowo przygaszony.
 
Marek Paweł Tomaszewski

Musze być wytrwałym i stałym, aż osiągnę cel, do którego w danej chwili dążę. Chcę być doskonałym, wspaniałym lotnikiem (19 stycznia 1920 r.) – powyższymi słowy Antoni Scheur w pisanym przez siebie Pamiętniku wyraził swoje największe pragnienie: pragnienie doskonałości. Z tych krótkich zapisków wynika, że w pełni świadomie i konsekwentnie dążył do własnej doskonałości, mającej jakby dwa oblicza. Pierwsze, to doskonałość chrześcijańska, duchowa, czyli doskonałość Wiary i Miłości ku Bogu i drugiemu człowiekowi. Drugie natomiast oblicze to doskonałość ludzka, doskonałość w tym, co się robi w codziennym życiu.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS