logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Agnieszka Myszewska
Miłość i odpowiedzialność
eSPe
 


Wszędzie tylko wieczne narodziny

 

Odpowiedzialność może być traktowana jako ryzyko, ale może też być przeżywana jako przygoda. Najpiękniejszą przygodą jest odpowiedzialność podejmowana we dwoje.

 

Widziałeś, jak miłość się gruntuje, jak umacniają się korzenie, jak dusze odpowiadają sobie wzajemnym echem, może pod uderzeniem nieszczęścia, które znienacka staje się kośćcem i zwornikiem sklepienia, aby we wszystkich znaleźć ten sam oddźwięk, tę samą gotowość współdziałania; i radość rodzi się wtedy z dzielonego chleba, z miejsca przy ogniu, gdzie siada zaproszony. Okazywałeś niezadowolenie jak stary zgorzknialec i wydawało się, że nawet twojego ciasnego domu nie wypełnią przyjaciele, a oto nagle otwiera się świątynia i wchodzi do niej przyjaciel - jeden, ale niezliczony. Więc gdzież tu miejsce na rozpacz: wszędzie tylko wieczne narodziny. To prawda, że jest także nieodwracalność, ale ani to wesołe, ani smutne: nieodwracalność to istota tego co minęło. Nieodwracalne są moje narodziny, bo oto jestem. Nieodwracalna jest przeszłość, ale teraźniejszość leży przed tobą, jak budulec bezładnie rzucony u stóp budowniczego i to ty masz z niego urobić przyszłość.


Antoine de Saint-Exupery, Twierdza

 

...Widziałeś, jak miłość się gruntuje, jak umacniają się korzenie, jak dusze odpowiadają sobie wzajemnym echem, może pod uderzeniem nieszczęścia, które znienacka staje się kośćcem i zwornikiem sklepienia...

 

Miłość to najpiękniejsza i najważniejsza rzeczywistość w jakiej możemy żyć. Dlatego z powodu jej braku doświadczamy często największego bólu. Bo jest ona dla nas czymś podstawowym, tak jak woda i powietrze, a czasami nawet bardziej. Przez miłość bowiem powracamy do źródła, do Tego, który jest miłością (1J 4,8.16). Wszyscy, czy chcemy, czy nie, zbliżając się do miłości, zbliżamy się do Boga. Miłość jest wielkim darem. Tak wielkim że często człowiek gotowy jest oddać za nią własne życie, gdyż przeczuwa, że aby naprawdę żyć, trzeba kochać. Jest jednak taka forma miłości, za którą człowiek tęskni szczególnie. Jest to miłość oblubieńcza. Taka miłość, kiedy nie ma już ja ani ty, ale jest my. Nie jakieś zlane w jedno osobowości, rozmyte w samych sobie, ale połączenie, które jest ponad połączenie cielesne. Kiedy dwie osoby tworzą jedno ciało (Rdz 2,24), kiedy spaja je ten sam Duch. Taka jest miłość między mężczyzną i niewiastą, uświęcona przez sakrament, taka jest miłość między Chrystusem a Kościołem, między Bogiem a każdym człowiekiem.

 

Do miłości oblubieńczej się dojrzewa. A dojrzewanie jest traceniem. Jest obumieraniem. Jest nauką odpowiedzialności za siebie, a później za tą drugą osobę, która staje przede mną. I dlatego często wydaje się, że taka miłość, to przede wszystkim cierpienie, nieustanny ból i szamotanina, bo jesteśmy różni od siebie i trudno nauczyć się być razem, gdy każdy już jakoś swoje życie zobaczył i teraz próbuje drugiemu człowiekowi pokazać swoją drogę i na nią zaprosić. Czasem kończy się to przepychanką i bólem. Wydaje się wówczas, że nie warto próbować, bo to za dużo kosztuje. Ale można też spojrzeć inaczej.

 

Miłość jest oczyszczeniem. Jest wejściem w oczyszczający ogień, bo jest kontaktem z samym Bogiem, o którym św. Jan mówi, że jest miłością. Nie można kochać poza Bogiem. Można w Niego nie wierzyć, można przeciw Niemu występować, ale nie można poza Nim kochać. Tak jak nie można oddychać tam, gdzie nie ma powietrza. Jeśli jest jakakolwiek miłość na ziemi, odsyła do Niego. Czasem jest bardzo pokrzywiona jak obraz odbity w zdeformowanym zwierciadle, ale ten, kto go rzuca, nie jest zdeformowany. Skazę ma w sobie zwierciadło, skazę grzechu. Ale na początku tak nie było. Dlatego każda miłość, każdy ludzki okruch miłości, nawet najbardziej pokrzywiony, jest powiązany z Bogiem, tak jak sparaliżowany człowiek, nie przestaje być człowiekiem, gdzieś wewnątrz niego tli się coś, co jest ponad jego ułomność. Tak jest z miłością. Wejście w miłość to wejście w orbitę Boga. A Bóg jest święty (zob. Kpł 11,44n; 20,7.26; 1Pt 1,16), więc miłość też jest święta. Duch Boga nie ma nic wspólnego z nieprawością, więc miłość także usuwa się od niemądrych myśli (Mdr 1,5). Stąd, gdy kochamy, doświadczamy cierpienia, bo nieprawość jest naszym domem, przyzwyczailiśmy się do niej. A miłość chce nas poprowadzić dalej. Przeprowadza nas przez ogień. Bo w ogniu doświadcza się złoto, a ludzi miłych Bogu - w piecu utrapienia (Syr 3,5). Nie dlatego, że cierpienie ma taką moc uszlachetniania, jakiej nie posiada nic innego na świecie. Ale dlatego, że im bardziej zbliżamy się do Tego, który jest miłością, tym bardziej oczyszczamy się ze wszystkiego, co miłością nie jest. Doświadczanie cierpienia, jakie staje się udziałem każdego człowieka, który usiłuje kochać drugą osobę, tego cierpienia, które płynie ze wzajemnego niezrozumienia się czy z zawiedzionych oczekiwań, staje się paradoksalnie czymś pozytywnym. Cierpienie jest bowiem stanem, w którym możemy się zmienić. Nie oto chodzi, by się dostosować do zdania drugiej osoby, ale by samemu się przemienić, by umieć głębiej spojrzeć na to, co nas łączy, by odkryć owo podziemne źródło, które płynie przez nas. By zamienić nasze kałuże, które są tylko marnymi odbiciami na prawdziwy strumień, który może nas ponieść ku morzu.

 

...aby we wszystkich znaleźć ten sam oddźwięk, tę samą gotowość współdziałania...

 

Jednym z pierwszych sprawdzianów dobrej miłości, jest zaistnienie wśród innych ludzi. Prawdziwa miłość nigdy nie jest sama dla siebie, ale udziela się innym, którzy mogą się kąpać w naszej miłości. Kiedy dwie osoby zauważają siebie pośród wielu innych osób, zaczynają ku sobie dążyć. Przypomina to trochę przedzieranie się przez tłum w godzinie szczytu. Widzi się cel, który pragnie się za wszelką cenę osiągnąć. Prze się naprzód, potrącając innych i samemu będąc potrącanym, z determinacją przyśpieszając biegu, jakby każda sekunda, którą zwlekamy, była stratą nie do odrobienia. W końcu zatrzymujemy się przed sobą nieco onieśmieleni, bojąc się spłoszyć nierozważnym gestem to, co jeszcze się nie zdążyło między nami narodzić. Są to momenty przedziwnego, trochę dzikiego tańca, mającego w sobie pierwotne piękno spotkania pierwszej kobiety i pierwszego mężczyzny. Jest to czas zachwytu, czas wyłączności, kiedy przychodzi taki moment, że wpatrujemy się w siebie nawzajem, jakby szukając w drugiej osobie utraconego skarbu. Przeczucie miłości. Gest złączonych rąk, który mówi dużo o owym odnalezieniu się w bezimiennym tłumie, który oznacza jednocześnie przynależność jak i bezpieczeństwo, wzajemne prowadzenie i troskę.

 

Ale nie można stać ciągle naprzeciw siebie. Przychodzi czas gdy, trzymając się za rękę, trzeba się odwrócić i pójść dalej. Trzeba powrócić z odnalezioną miłością do świata, takiego jakim on jest. Ukazywać innym radość, ale tak, by inni mieli dostęp do tej radości. To taki moment, kiedy jesteśmy razem dla innych. Mamy swój czas dla siebie nawzajem, ale nie stawiamy siebie poza czy ponad społecznością, choć być może jesteśmy poza czy ponad nią. Nasze relacje z innymi są sprawdzianem miłości i jednocześnie ją oczyszczają. Miłość bowiem to nie jest przyklejenie wzajemne do siebie, bezustanne wpatrywanie się w swoje oblicza. Bardziej można ją porównać do tego światła, które dotknęło Mojżesza na górze Synaj, które później promieniowało z jego twarzy gdy zszedł ku innym. Tym jest miłość. Oświetlamy się nawzajem naszą miłością i potem schodzimy w dół ku innym, aby zanieść im to światło, które nas dotknęło. Aby i oni mieli uczestnictwo w darze, który otrzymaliśmy. Praktycznie wygląda to w ten sposób, że kiedy jesteśmy we wspólnocie, niekoniecznie siedzimy zawsze tylko i wyłącznie obok siebie, pozwalamy sobie na pewnego rodzaju swobodę, na własną przestrzeń, która potrzebna jest każdemu; mamy prawo do samotności czy do spotkań z innymi ludźmi. Nie wszędzie trzeba chodzić razem. To jest kwestia nie tylko zaufania do drugiej osoby, której miłości nie muszę kontrolować, ale kwestia samego rozwoju miłości. Rośliny zbyt ciasno posadzone wzajemnie się duszą. Ci, którzy zbyt lgną ku sobie, nie mogąc dnia bez siebie spędzić czy porozmawiać z innymi, także wcześniej czy później zaczną się dusić. Taka przestrzeń jest potrzebna przede wszystkim mężczyznom, którzy chcą mieć świadomość, że decyzja na bycie razem jest podejmowana przez nich, a nie wymuszona sytuacją. Kobieta musi się przede wszystkim uczyć tego, że kochać to nie znaczy zawłaszczać, a być z sobą, to nie znaczy być razem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Bycie z innymi uczy tego, czego nie można się samemu nauczyć. Uczy bycia razem, będąc jednocześnie osobno. Miłość przestaje być wówczas smyczą, którą próbuje się przywiązać do siebie drugą osobę, a staje się liną, którą związani wspinamy się na szczyt. Przyklejenie do siebie uniemożliwia nam jakikolwiek krok naprzód, zaś zaufanie, które tworzy przestrzeń dla każdego, otwiera przed nami drogę.

 

Bycie z innymi to także poszanowanie dla ich intymności. Nasza miłość ma innych oświecać, a nie żenować. Najcenniejsze klejnoty trzyma się w skarbcu i zakłada na dni świąteczne. Drogocenna tkanina wystawiona na działanie zbyt silnego słońca szybko spłowieje. Podobnie jest z językiem gestów. Trzeba szanować własną i cudzą intymność. Miłość nie jest przedstawieniem, ale wymianą darów. Panowanie nad językiem gestów jest jedną z pierwszych sztuk, które trzeba opanować. Chodzi bowiem o to, by naturalny popęd wspólny nam i zwierzętom, nie wygryzł miłości, która jest czymś znacznie większym niż wzajemne pożądanie. Gesty mają wyrażać przede wszystkim czułość i miłość, a czułość i miłość nigdy nie jest wulgarna.

 

Z drugiej strony sztuką jest być z innymi i być razem. Znaleźć równowagę pomiędzy poszanowaniem dla intymności, a odpowiedzialnością za miłość. Miłości nie można się wstydzić. Nie można się wstydzić drugiej osoby. Owa przestrzeń, która jest konieczna, nie powinna się zamienić w przepaść i dlatego możliwe jest przekroczenie drugiej granicy, gdy inni stają się zdecydowanie ważniejsi niż ten, za którą odpowiedzialność w jakiś sposób przyjąłem. Jest to świadectwem obumierania, jeśli nie miłości, to przynajmniej zaangażowania. Miłość potrzebuje świadectwa, jak kwiat potrzebuje wody. Ma być dyskretna, ale nie może być traktowana obojętnie. Trzeba się o nią troszczyć, albowiem nic nie przychodzi samo. Świat miłości jest zawsze światem otwartym, ale trzeba tam chcieć wejść.

 

...i radość rodzi się wtedy z dzielonego chleba, z miejsca przy ogniu, gdzie siada zaproszony...

 

Za swoją miłość trzeba wziąć odpowiedzialność, a to oznacza wzięcie odpowiedzialności za drugą osobę. Muszę się powoli przyzwyczajać do myśli, że liczy się już nie tylko moje zdanie, ale zdanie tej drugiej osoby. Że każdy z nas może widzieć tę samą prawdę inaczej. To jest szczególnie trudne, gdy chodzi o wzajemne rozumienie się kobiet i mężczyzn. To tak jakby spotkały się dwa światy. Dwie osoby, które mówią tym samym językiem, ale słowa, jakie wypowiadają, mają dla nich odmienne znaczenie. Przychodzi czas, gdy mija zachwyt, kiedy zaczyna się kochać już nie wyobrażenie drugiej osoby, ale ją samą. Miłość zaczyna się oczyszczać. Kocham drugiego dla niego samego, a nie dlatego, że odpowiada ideałowi, który sobie wymyśliłem. Nie znaczy to, że trzeba przestać stawiać wymagania. Wymagania są ważne, bo zmuszają nas do przejścia dalej, pod warunkiem, że nie są wydumane, że nie są postawione po to, by drugiego ukształtować według mojego schematu. Stawiam wymagania, bo buduję swój dom i ze względu na dom mogę powiedzieć, że to czy tamto mi się nie podoba. Bo tu nie chodzi o dobór tapet, ale o fundament. Są takie rzeczy, które mogą spowodować, że mimo miłości, dwie kochające się osoby rozejdą się. Czasem takim czymś jest nałóg, którego obecność może zburzyć wspólne życie, zwłaszcza jeśli osoba, która w nim tkwi nie postrzega tego jako problemu. Innym razem będzie to niezdecydowanie którejś ze stron.

 

Miłość bowiem naturalnie dąży ku zaślubinom (ostatni obraz w apokalipsie św. Jan to właśnie zaślubiny Baranka i Kościoła). I choć wizja samego małżeństwa początkowo wydaje się być odległa, musi być wzięta pod rozwagę. Dotyczy to szczególnie ludzi, którzy pretendują do miana dojrzałych. Kwestia tak zwanych "wolnych związków" jest objawem pewnej niedojrzałości, bowiem jest to "próba bycia" z drugą osobą. Próba często jałowa, jako że nie ma tam odpowiedzialności. Jest pustka, którą chce się zapełnić seksualnością, ale bez ponoszenia konsekwencji. Przypomina to dwoje ludzi mieszkających na dwóch brzegach przepaści, którzy zamiast zabrać się za budowanie mostu, próbują iść do siebie przez powietrze. Podstawą wszelkiego budowania jest wizja wspólnej przyszłości. Człowiek jest w stanie wiele zrobić, by ta wizja była jak najlepsza. Ale jeśli jej nie ma, coś zaczyna obumierać. Miłość musi być nakierowana na małżeństwo. W pewnym momencie muszę się określić, czy pragnę być z tą osobą do końca czy nie. Faktyczne zdeklarowanie się ma miejsce dopiero przed ołtarzem, ale musi być obecne wcześniej. Nie ma bowiem trzeciego wyjścia. Jest albo dążenie ku małżeństwu, albo dążenie ku rozstaniu się. To, co istnieje pomiędzy, ów czas zastanawiania się, może być krótszy lub dłuższy, często inaczej dla kobiety niż dla mężczyzny. Niemniej nie może trwać wiecznie. Mamy bowiem wzrastać we wspólnym budowaniu przez miłość a nie ma wspólnego budowania, gdy nie widzi się wspólnego domu. Podobnie zresztą rzecz ma się z budowaniem Kościoła.

 

Miłość buduje się z małych kamieni. Czasem są i większe, ale przede wszystkim jest to czas, gdy do głosu dochodzi codzienność, jest to przedsmak małżeństwa. Może się to zmienić w coś pięknego lub w rutynę, w bycie nie ze sobą, lecz obok siebie. Ludzie potykają się nie o góry, lecz o krecie kopce. Sztuka miłości jest więc sztuką małego dobra. To od nas zależy, czy będziemy żyli, jeśli nie długo, to przynajmniej szczęśliwie; czy nauczymy się wrażliwości na siebie, dostrzegania siebie, a przede wszystkim otwierania własnego świata i zapraszania drugiego do jego wnętrza. Niebezpieczeństwem współczesności jest niewątpliwie bycie obok, choć wydaje się, że razem. Bierze się to z niedojrzałości ludzi do podejmowania ostatecznych decyzji (lęk przed małżeństwem często tutaj ma swoje podłoże), a także z egoizmu, karmionego przez świat, w jakim przyszło nam żyć (być dla siebie, osiągnąć sukces, być kimś). Druga osoba zaczyna nam nie tyle przeszkadzać, ale nawet zagrażać światu, który pielęgnujemy z takim poświęceniem. Denerwuje nas bałagan, jaki wnosi ze sobą w nasze życie. Chcemy być, ale do momentu kiedy jest "fajnie", przetrwanie każdej burzy wiele od nas wymaga, a świadomość, że takich burz będzie więcej, zniechęca nas na wstępie. Zdarza się, że uciekamy albo dosłownie, albo w pracę, w brak czasu, w innych ludzi. Boimy się przyjąć miłość z dobrodziejstwem inwentarza. Jest to odcięcie wody od ogrodu miłości. A miłość potrzebuje naszej wierności, potrzebuje małych gestów, często banalnych jak telefon, jak odwiedziny, jak list czy podarowana kartka. A przede wszystkim zapewnienia, że choć jest ciężko, choć mam często dosyć, to chcę być z tobą dalej, chcę się dalej przemieniać w drzewo, nie chcę pozostać nasieniem, które niby ma wielki potencjał i wielkie możliwości, ale nic poza tym. Miłość jest także traceniem, jest wyborem jednej z możliwości, a potem wiernością temu wyborowi. Możliwości, które mamy do zrealizowania a nie do kontemplowania ich. Wierności małżeńskiej uczymy się już teraz, kiedy jesteśmy wierni w drobiazgach. Już teraz pracujemy na to, co będzie potem, czy w ogólne na to, by potem nastąpiło. Wspólne spotkania, odwiedziny, kolacje, drobne prezenty, gesty czułości - budują już teraz. Dzielony chleb, wspólne siedzenie przy ogniu.

 

...Okazywałeś niezadowolenie jak stary zgorzknialec i wydawało się, że nawet twojego ciasnego domu nie wypełnią przyjaciele, a oto nagle otwiera się świątynia i wchodzi do niej przyjaciel - jeden, ale niezliczony.

 

Im bardziej postępujemy w miłości, tym mniej o niej wiemy. Bo okazuje się, że miłość jest jak Bóg - niepojęta i nieprzewidywalna. Prowadzi nas drogami, którymi nigdy sami nie poszlibyśmy i na których nie szukalibyśmy jej. Są to trudne drogi i kiedy nam się nie udaje, pytamy siebie, czy to w ogóle jest możliwe. Czy tak naprawdę można kochać drugiego człowieka? A jeśli tak, to co to znaczy kochać. Przychodzi taki moment, że nie ma już definicji, jakkolwiek byłaby ona trafna. Jesteśmy my i Bóg. Niepokoi nas to. Jesteśmy niezadowoleni, albowiem sprawa wymyka się nam spod kontroli. Czasami zastanawiamy się, jak to wszystko może trwać. Idziemy ciemnymi dolinami i tylko niekiedy dostrzegamy światło. To jest przerażające. Czas gwałtownego oczyszczenia, kiedy już nie mogę udawać ani przed sobą, ani przed drugim. W ów czas staję się naprawdę, bo utwierdza się moja wierność. Dostrzegam własną ciasnotę, słabość, która potrzebuje Bożej mocy. W miłości przychodzi taki moment, że już się nie da iść dalej samemu, że trzeba zacząć się wspólnie modlić, jeśli się do tej pory tego nie robiło, albo znów do modlitwy powrócić, jeśli się od niej odeszło na rzecz gestów. Miłość potrzebuje czasu na... miłość. Czasu dla Boga. Modlitwa nie kradnie nam wzajemnego czasu, który możemy sobie ofiarować. Ona go pomnaża i nadaje mu głębię. Nie ma sytuacji większej bezbronności niż szczera modlitwa. Wtedy widzimy siebie i drugiego w prawdzie i wtedy właśnie oddajemy się nawzajem w swoje dłonie. Składamy siebie jak kryształowy kielich, który łatwo można stłuc czy uszkodzić, ale to właśnie budzi w nas czułość. Owa kruchość drugiej osoby, kruchość, która jednocześnie jest potęgą. Jest w tym coś mistycznego. Doświadczenie człowieka w jego słabości, która w niczym go nie pomniejsza, ale wręcz przeciwnie. Tak jak wówczas, gdy człowiek spotyka się z Bogiem...


Modlitwa przemienia nas i naszą miłość. Nasz ciasny dom, w którym byliśmy albo samotni, albo zatrzaśnięci, zmienia się w świątynię. Dostrzegamy świętą przestrzeń, która rozciąga się między nami; przestrzeń, w której możemy być jednością, gdzie już nie ma wrogości i nie ma podziałów, gdzie zburzony zostaje mur. I ta osoba nie jest ograniczeniem naszych możliwości, ale naszym wzrostem, drogą do innych. Miłość do niej staje się stopniowo wyrazem miłości ku wszystkim ludziom...

 

Więc gdzież tu miejsce na rozpacz: wszędzie tylko wieczne narodziny

 

Czegokolwiek wówczas doświadczamy, służy naszemu wzrostowi, staje się błogosławieństwem. Doświadczamy własnego ubóstwa, aby umocnić przez nie królestwo miłości; płaczemy, aby doświadczyć radości, jesteśmy cisi i nie sprzedajemy naszej miłości, a promieniuje ona na całą ziemię; pragniemy i łakniemy prawdy między nami i wraz z nią zostajemy obdarzeni prawdą miłości; nasze miłosierdzie względem siebie nawzajem ściąga dla nas miłosierdzie Boga, który podnosi naszą miłość z upadku i znów stawia ją na właściwej drodze; nasza czystość ku której dążymy, czystość intencji i czystość serca pozwala nam w obliczu drugiego oglądać oblicze Boga; umiłowanie pokoju, powrót do zgody czyni z nas coraz bardziej synów Boga, synów miłości; a prześladowanie, które cierpimy przez mieszkający w nas grzech, sprzeciwiający się naszemu postępowaniu w miłości, oczyszcza nas jak ogień i przeprowadza z krainy śmierci do krainy życia.

 

Wszędzie tylko narodziny. Ziarno musi umrzeć, aby przyniosło obfity plon. Znosi ból, ale się przemienia, otoczone naszą troską i nieustanną uwagą Boga. Przeto nie będziemy się bali, choćby zatrzęsła się ziemia a góry zapadły w otchłań morza, gdyż Bóg jest dla nas ucieczką i mocą: łatwo znaleźć u Niego pomoc w trudnościach. Niech wody morza burzą się i kipią, niech góry się chwieją pod jego naporem: Pan Zastępów jest z nami, Bóg Jakuba jest dla nas obroną (Ps 46,2-4). Miłość staje się mocna. Uczymy się dawać, poznajemy prawdę, że miłość to dar, to brak oczekiwania na jakąkolwiek zapłatę, to czyste spojrzenie, to bycie dla, to rezygnacja z wszelkich prób zawładnięcia drugą osobą. To wielkoduszność. Wreszcie to radość, która płynie z odnalezienia swego miejsca w świecie, z odnalezienia Domu.

 

To prawda, że jest także nieodwracalność, ale ani to wesołe, ani smutne: nieodwracalność to istota tego co minęło. Nieodwracalne są moje narodziny, bo oto jestem. Nieodwracalna jest przeszłość, ale teraźniejszość leży przed tobą, jak budulec bezładnie rzucony u stóp budowniczego i to ty masz z niego urobić przyszłość.

 

Odpowiedzialność to w końcu dorastanie do tej najważniejszej decyzji, do właściwych narodzin miłości, kiedy nasze ludzkie dążenia spotykają się z wszechmocną pomocą Boga. Sakrament Małżeństwa, w którym jest ukryta pełnia miłości, tak jak w Sakramencie Chrztu jest już ukryte to wszystko, do czego Bóg nas powołał i czym nas kiedyś obdarzy. Coś, co jest nieodwracalne, ale nieodwracalność ta wiedzie ku wyżynom. Przyjdzie czas, gdy powierzą wszystko w moje ręce: to, co zgromadziłem i to, co konieczne, by z tego budulca zrobić dom - zaprawę, jaką jest Duch Święty, Duch Trójedynej Miłości. Przyjdzie czas, gdy zacznie się nasza pieśń wstępowania, gdy zacznie się nasze święto. Dlatego domagam się, abyś żył nie tym, co otrzymujesz, ale tym, co dajesz, bo tylko tym wzrastasz. Nie powinieneś gardzić dobrem dawanym, musisz wydać owoc (Antoine de Saint-Exupery).

 

Agnieszka Myszewska

espe