logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Jacek Prusak SJ
Miłosierdzie a dojrzałość duchowa
Życie Duchowe
 
fot. Jordan Wozniak | Unsplash (cc)



Miłosierdzie wymaga więc aktywacji procesów psychologicznych takich jak empatia (postawienie się w sytuacji drugiej osoby), współczucie (troszczenie się o drugą osobę, zwłaszcza gdy cierpi) oraz wczucie się w sposób myślenia innych ludzi (teoria umysłu), czyli dopasowania stanów emocjonalnych do świadczenia ukierunkowanej pomocy.

 

W trakcie jednego z modlitewnych czuwań papież Franciszek wy­powiedział znamienne słowa: „Wiara, która nie potrafi być miło­sierna, nie jest wiarą, lecz ideologią” [1]. Chociaż wierzymy, że „Je­zus Chrystus jest obliczem miłosierdzia Ojca” [2], to – jak trafnie zdiagnozował problem o. Enzo Bianchi – „tym, co nadal wywo­łuje skandal i powoduje zgorszenie, jest miłosierdzie, które Je­zus interpretuje inaczej niż nawet ludzie religijni, a więc i my!” [3]. Pisze on dalej: „mogłoby się wydawać, że skoro miłosierdzie jest chciane i upragnione przez Boga, to również powinno być chętnie wprowadzane w życie, a jednak – musimy z pokorą o tym pamię­tać – w całej historii Kościoła miłosierdzie gorszyło, wywoływało skandal i z tego powodu było praktykowane w niewielkim stop­niu. Prawie zawsze z większą troską realizowano urząd potępiania niż miłosierdzia i pojednania. Wystarczy wczytać się w historię, przede wszystkim soborów, aby zobaczyć, z jaką pewnością siebie w ciągu całych wieków powoływano się na przypowieść o chwaście (Mt 13,24–30), wypaczając jej znaczenie” [4]. Miał więc wiele racji Al­bert Camus, kiedy nawiązując do postaci Jezusa, napisał: „W hi­storii ludzkości był moment, w którym mówiło się o przebaczeniu i miłosierdziu, ale to trwało krótko, mniej więcej trzy lata i histo­ria ta zakończyła się źle” [5].

 

Religijny altruizm

 

Jeśli przez miłosierdzie będziemy rozumieli „pojęcie opisujące czyny służące dobru drugiego człowieka, szczególnie znajdującego się w trudnej sytuacji, wówczas kiedy jednostka dokonująca aktu miłosierdzia nie jest zobowiązana do jego realizacji”, wtedy „mi­łosierdzie można powiązać bądź nawet utożsamić z altruizmem” [6]. Ślady tak rozumianego miłosierdzia, które może się przejawiać w czynach takich jak współczucie, litość, przebaczenie czy hoj­ność, można odnaleźć w różnych religiach.

 

Miłosierdzie wymaga więc aktywacji procesów psychologicznych takich jak empatia (postawienie się w sytuacji drugiej osoby), współczucie (troszczenie się o drugą osobę, zwłaszcza gdy cierpi) oraz wczucie się w sposób myślenia innych ludzi (teoria umysłu), czyli dopasowania stanów emocjonalnych do świadczenia ukie­runkowanej pomocy [7].

 

Chrześcijańska koncepcja miłosierdzia, choć uwzględnia zarówno empatię, jak i współczucie, odnosi je do przykazania miłości bliź­niego – nakazu, który po raz pierwszy pojawił się w judaizmie i zo­stał sformułowany w Księdze Kapłańskiej (por. Kpł 19,18). Nakaz ten został jednak radykalnie rozwinięty w chrześcijaństwie przez rozszerzenie definicji „bliźniego” i podkreślenie, że istotny jest nie tylko rezultat czynu, ale także jego intencja. W takim ujęciu zakłada się, że miłość jest elementem nieodzownym, który umoż­liwia wyeliminowanie czynników egoistycznych motywujących do realizacji czynu uznawanego za miłosierny. Uważa się, że chrześcijański ideał samopoświęcenia ma w sobie potencjał przezwy­ciężenia dylematu psychologicznego egoizmu poprzez połączenie aspiracji do doskonałości (współczucie jako cnota) z radykalnym podejściem do równego traktowania wszystkich ludzi (chrześci­jańska koncepcja miłości-agape) w stosunku do „Innego” jako bliźniego [8]. Jeśli więc przyjmiemy, że główną zasadą hermeneu­tyczną chrześcijaństwa jest uznanie miłosierdzia za podstawową właściwość Boga i największą z Jego cnót [9], dlaczego miłosierdzie jest tak trudne w praktyce?

 

Łatwiej się bać niż ufać

 

Badania nad rozwojem wiary w Boga pokazują, że o wiele trudniej jest podtrzymać wiarę w kochającego Boga niż w złego ducha. Może się to wydawać sprzeczne z intuicją, ponieważ wiara w kochającego Boga powinna dawać wsparcie i umacniać, czego nie spodziewamy się po złym duchu czy mściwym bóstwie. Niemniej z ewolucyjnego punktu widzenia lęk trudniej jest zakwestionować niż miłość. Żyje­my dlatego, że się boimy i unikamy zagrożeń, a nasze mózgi są tak skonstruowane, abyśmy je wychwytywali, zanim nawet jesteśmy w stanie je nazwać i racjonalnie ocenić. Mamy bowiem „automa­tyczną” zdolność do „wyszukiwania” niewidzialnych istot, które mogą nam zagrażać. Od urodzenia jesteśmy więc supranaturali­stami, gdyż już jako małe dzieci (między trzecim a piątym rokiem życia, a niektórzy twierdzą, że nawet wcześniej) mamy skłonność do rozumienia świata w kategoriach dualizmu, kreacjonizmu i te­leologii. Nieco upraszczając, chodzi o to, że już we wczesnym dzie­ciństwie potrafimy wczuwać się w sposób myślenia innych ludzi, postrzegać martwe przedmioty jako ożywione oraz rozumować przyczynowo-skutkowo. Nie jest to tożsame z tym, że dzieci rodzą się z wiarą w Boga, ale oznacza to, że religia bazuje na tych ewolucyj­nych zdolnościach ludzkiego mózgu.

 

Badania etnograficzne, antropologiczne i archeologiczne pokazu­ją, że chociaż wszystkie znane społeczności odwołują się do bóstw i duchów, istnieje kulturowa gradacja w stopniu, w jakim przypisuje się im wszechwiedzę, wpływ na bieg wydarzeń oraz moralną troskę. Owo kulturowe zróżnicowanie nie jest z kolei przypadkowe, tylko odzwierciedla rozmiar i złożoność grupy. Im mniejsze grupy, tym mniejszy albo żaden zasięg moralny religii, jaka jest w nich obecna: bóstwa mają ograniczoną wszechwiedzę i wymagania moralne, mogą domagać się rytuałów i ofiar, ale mało obchodzi je sposób, w jaki lu­dzie się traktują. Gdy natomiast wzrasta rozmiar grupy, zaczynają się pojawiać wierzenia w „dużych bogów” (big gods) – wszechwiedzą­cych, wszechmocnych, bezpośrednio regulujących zachowania ludzi poprzez system kar i nagród (tzw. moralistyczni bogowie). Tak więc połączenie religii z moralnością jest procesem rozwojowym, wyła­niającym się w czasie i w niektórych miejscach. Wyobrażenia bóstw (bogów), które przyczyniały się do stworzenia i ekspansji solidarno­ści społecznej, miały większą szansę na dominację. Powiązanie religii z moralnością jest więc osiągnięciem kulturowym, a nie niezmienną własnością genetycznego dziedzictwa ludzkości.

 

Można więc powiedzieć, że ludzie różnie podchodzą do istot ducho­wych. Na jednym końcu tego duchowego spektrum znajdują się du­chy, którym nie przypisuje się wszechwiedzy, jednak wywołują one lęk, ponieważ są kapryśne i złośliwe. Na drugim końcu tego spek­trum umieszcza się ducha, który staje się Bogiem, gdyż jest wszech­wiedzący, wszechpotężny i dobry. Taki duch wymaga od człowieka większego zaangażowania, ale i więcej mu obiecuje. Nie wchodząc w religioznawcze niuanse, można jednak powiedzieć, że bez wzglę­du na różnice między religiami łączy je „wspólna nić” – łatwiej wie­rzymy w to, czego się boimy, niż w to, za czym tęsknimy. Trudniej bowiem zignorować bóstwo, które cię potępi, jeśli je zlekceważysz, niż bóstwo obiecujące ci raj na wieki. Społeczeństwa, które przyję­ły wiarę we wszechmocne, wszechwiedzące i sprawiedliwe bóstwo, łatwiej ufają z tego powodu swoim członkom, co umożliwia rozrost takich społeczeństw, ponieważ reguły życia społecznego oparte są na wierze, że dobro będzie nagrodzone, a zło ujawnione i ukarane – w doczesności, jak i/lub pośmiertnie, bo arbitrem jest sam Bóg. Można więc powiedzieć, że sekwencja „zbrodnia i kara” jest w nas głęboko osadzona i wpisana w naszą osobowość także jako ludzi wierzących i religijnych [10]. Dlatego w nauczaniu Jezusa nie gorszą nas słowa o sądzie, rygorystyczne groźby lub twarde słowa „biada”, jak również Jego sposób działania, ponieważ uznaje się, że „dobrze czynił wszystkim” (por. Mk 7,37; Dz 10,38), natomiast miłosierdzie wywołuje w nas zgorszenie.

 

Z powodu „teizmu intuicyjnego”, jaki mamy zakodowany w DNA, często jesteśmy gotowi spełnić akt miłosierdzia wobec tego, kto wyrządził zło, pod warunkiem jednak, że najpierw została wymie­rzona kara, udzielono napomnienia, a więc gdy „grzesznik” został wystarczająco upokorzony albo gdy jak „żebrak” błaga o miłosier­dzie. Wtedy bowiem łatwiej nam utrzymać wiarę w dobro i zło oraz sprawiedliwego Boga. Wyznaczamy więc dokładne granice miłosier­dziu, gdyż w naszym przekonaniu pewne błędy, wybory, które oka­zały się złe i są nie do naprawienia, muszą być ukarane (dla poprawy i przykładu); z kolei dla niektórych błędów, z których nie można się wycofać, nie ma miłosierdzia, nie może więc być ono nieskończone, bo staje się wtedy „tanią łaską” – piekło jest rękojmią boskiej spra­wiedliwości. Kiedy więc mówimy „miłosierdzie jest zbyt łatwe!”, chcemy podkreślić nieuporządkowane uczucie, któremu brakuje siły i pewności, bo tym, co sobie cenimy, jest surowość Boga opar­ta na logice nagród i kar. Wielu z nas wychowało się na przekona­niu, błędnym teologicznie, ale katechizmowym, że „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze”. W ta­kiego „Boga” łatwiej nam uwierzyć niż w miłosiernego Ojca Jezusa.

 

Uczeń Jezusa, a nie prokurator Boga

 

Jak już było powiedziane, intuicyjny teista siedzi w każdym z nas, geny bowiem mają pewien wpływ na to, czy ludzie wierzą czy nie wierzą w Boga. Trzeba jednak pamiętać, że mają znacznie mniej­szy wpływ w kwestii tego, w jakiego Boga wierzą. Myślenie reli­gijne angażuje różne zdolności poznawcze, motywacje i potrzeby. Wiara bądź niewiara w Boga w dużym stopniu jest uzależniona od czynników osobowościowych, w mniejszym – od wpływów spo­łeczno-kulturowych. Natomiast na to, jak rozumiemy Boga, znacz­nie większy wpływ mają czynniki związane z socjalizacją. Prawdzi­we jest stwierdzenie, że „miłosierdzie gorszy, przede wszystkim religijnych chrześcijan” [11]. Chociaż religijność jest zmienną indy­widualną, podobnie jak cechy osobowości, ludzie o tendencjach konserwatywnych – ale w znaczeniu psychologicznym, a nie świa­topoglądowym – pozostają najczęściej konserwatywni religijnie, i to zarówno w odniesieniu do wiary w Boga, jak i identyfikacji z konkretnymi dogmatami oraz instytucją. Istnieje wtedy ryzyko, że tacy religijni chrześcijanie staną się fundamentalistami przy­pominającymi ewangelicznych faryzeuszy.

 

Ułatwia im to bądź umożliwia przekazywana w domu autorytarna, konserwatywna i dogmatyczna religijność rodziców (opiekunów) oraz takie cechy osobowości jak ugodowość i sumienność połączo­ne z niskim poziomem otwartości na doświadczenie. Taka religij­ność nie dopuszcza do głosu „skandalicznej miłości Boga”, ponie­waż religijność jako forma życia społecznego staje się ważniejsza od wiary jako osobistej relacji z Bogiem. Religijny faryzeusz po­trzebuje silnych struktur odpowiadających na jego/jej potrzebę przewidywalności i porządku oraz dostarczających odpowiedzi na dylematy świata wewnętrznego i zewnętrznego – będzie więc ce­nił sobie dogmatyzm, czyli przejawiał tendencję do zaprzeczania dowodom/argumentom podważającym jego własny punkt widze­nia. Będzie dosłownie interpretował Biblię, bo tylko w ten sposób uważa, że jest ona prawdziwa i nieomylna (literalizm), uważając ją równocześnie za „Najwyższe Prawo”. Posłuszeństwo wobec insty­tucji religijnej i jej urzędników uzna za najdojrzalszą postać religij­ności, nie będzie więc kwestionował jej roszczeń ani błędów (ortodoksja), ponieważ myślenie zero-jedynkowe (dualizm) utożsamia z Jezusowym „albo-albo”, uważając, że wszystko podlega moralnej ocenie w kategoriach potencjalnego grzechu (moralizm) w sposób rygorystyczny – gdyż religijne przekonania stawia ponad osądem własnego sumienia.

 

Chociaż nominalnie uważa się za ucznia Jezusa, taki chrześcijań­ski faryzeusz stawia się w roli prokuratora Boga, twierdząc, że mi­łosierdzie to tylko uczucie, a w przypadku Boga co najwyżej dru­gorzędny atrybut. Nawet jeśli ma do czynienia z miłosierdziem realizowanym w sposób autentyczny, a więc niepolegającym na banalizacji zła, to wywołuje ono w nim niepokój i obiekcje. Dzieje się tak, ponieważ miłosierdzie, bardziej niż sprawiedliwość, napa­wa lękiem, gdyż „jest wyparciem się zła w imię dzielenia się miło­ścią” (B. Bro) [12]. Dla intuicyjnego teisty takie przesłanie nie brzmi jak Dobra Nowina, może się więc przed nim bronić faryzeizmem religijnym. Staje się zatem „obrońcą Prawa”, ale jego sekretem, jak i największym pragnieniem jest móc oskarżać i skazywać innych. W ten sposób może w swoich oczach wzmocnić i potwierdzić sa­mego siebie, aby odróżnić się od innych („grzeszników”) i poczuć się lepszym („usprawiedliwionym”). Pochłonięty tym zamiarem i oddany doktrynalnej pasji poszukiwania „prawa i sprawiedliwo­ści” nie jest w stanie odróżnić grzechu od grzesznika.

 

Nawrócenie i dojrzałość

 

Jezusowe przykazanie „bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6,36) wyznacza wysokie standardy i nie jest opcjo­nalne. Dotychczasowe rozważania, biorące pod uwagę ewolucyj­ną genezę altruizmu religijnego oraz wpływ teizmu intuicyjnego na postrzeganie miłosierdzia, pokazują, że bycie miłosiernym „na wzór Ojca” nie jest wyssane z mlekiem matki, nie jest łatwe i nie jest czymś, czym spontanicznie kierujemy się w życiu. Do­maganie się świadczenia pomocy osobom obcym, nie tylko nie­spokrewnionym, ale i niepodzielającym tych samych przekonań i wartości, a nawet wrogo usposobionym, było, jest i pozostanie skandalem. Chrześcijaństwo bowiem zaproponowało wartości takie jak miłosierdzie i altruizm jako podstawowe elementy mo­ralności i etyki. Wymagane dla miłosierdzia współczucie i rozu­mienie drugiej osoby oraz postrzeganie jej jako bezwarunkowo wartościowej są cechami wyróżniającymi Dobrą Nowinę, bo żad­na inna religia nie głosiła takiego „totalnego humanizmu”. Jak więc może wyglądać jej autentyczny świadek? Oto jeden z moż­liwych przykładów:

 

Będąc mnichem, mówił o Bogu, ale najczęściej łączył jego imię ze słowem „miłość”. Kiedy mówił o Bogu, używał zaimka „On”, to nie był „On”, którego znałem, odległy autorytet, do którego należy się zbliżać na kolanach, Dyrektor Wszechświata, przywoływany, aby wzmocnić dyscyplinę, moralność lub posłuszeństwo wobec dok­tryny. Ojciec Joe nie potrzebował metalowej linijki, żeby straszyć nią uczniów. Postać jego Boga była delikatna, hojna, nieskończe­nie kreatywna, muzykalna, artystyczna, był to inżynier i archi­tekt geniuszu, który głęboko odczuwał radość własną i innych, którego możesz głęboko zranić, lecz on nigdy z ciebie nie zrezy­gnuje, który obsypuje cię darami i możliwościami bez względu na to, czy je przyjmujesz, który stawia przed tobą zadania, ale nie porzuca cię, jeśli ich nie zrealizujesz. Zgodnie z ukształtowanym w latach pięćdziesiątych [13] wyobrażeniem, do tego opisu bardziej pasowałby zaimek „ona”. Ojciec Joe mówił o tej osobie z czuło­ścią i wdzięcznością, z szacunkiem, ale też znaczną poufałością. Zażyłość nie rodziła pogardy. Strach nie wchodził w grę. Jego Bóg mógł mieć niezliczoną ilość innych trosk, ale z pewnością miał czas, żeby być najlepszym przyjacielem ojca Joe [14].

 

Bóg „miłosierny i łagodny” (Wj 34,6), Ojciec „bogaty w miłosier­dzie” (Ef 2,4) nie jest „uprzejmy i miły” – ma również swoje „su­rowe oblicze” [15]. Niemniej ten, kto Go przeżywa, podobnie jak przywołany mnich benedyktyński, nie musi dokonywać wyboru pomiędzy prawem i miłosierdziem. Na wzór Jezusa wybiera mi­łosierdzie bez wchodzenia w konflikt z prawem, ponieważ potrafi odróżnić grzech od grzesznika. Możliwe to jest dzięki nawróceniu i dojrzałości duchowej. „Zawsze naprzeciw siebie stają niewyczer­pane miłosierdzie Boga, wypowiedziane ostatecznie przez Jezusa, i nasza nędza. Jedyna rzecz, która jest oczekiwana z naszej stro­ny, to rozpoznanie z całą świadomością własnej nędzy i zaakcep­towanie tego, że Pan okryje ją swoim miłosierdziem. Przylegając całym naszym istnieniem do miłosierdzia, staniemy się zdolni do współczucia wobec wszystkich mężczyzn i kobiet, naszych braci i sióstr, będziemy ich kochać – jak pisze Apostoł Paweł – «z głębi miłosierdzia [en splánchois] Jezusa Chrystusa» (Flp 1,8)” [16].

 

Religijny faryzeusz wziął sobie do serca słowa Apostoła Narodów „przyjrzyj się więc dobroci i surowości Bożej” (por. Rz 11,22), ale utknął w spojrzeniu na sobie. Świadek miłosierdzia patrzy na In­nego, dzięki czemu jego wiara nie jest ideologią ani tanim pocie­szeniem. Odkrył bowiem, a raczej doświadczył, że „Poza umysłem jest tajemnica, lecz poza tajemnicą leży miłosierdzie” [17]. Tajemni­ca Boga nie jest enigmą, ale objawieniem się Boga, który jest Miłosierdziem, o czym poświadczył swoim życiem, śmiercią i zmar­twychwstaniem Jezus.

 

Jacek Prusak SJ
Życie duchowe jesien 108/2021

________________
Przypis:

 

[1] Franciszek, Przemówienie na czuwaniu modlitewnym w Wigilię Niedzieli Miłosierdzia, Rzym, 8 IV 2016.
[2] Franciszek, Bulla o Nadzwyczajnym Jubileuszu Miłosierdzia Misericordiae vultus, 11 IV 2015, 1.
[3] E. Bianchi, Skandaliczna miłość Boga, Kraków 2019, s. 47–48.
[4] Tamże, s. 48.
[5] Cyt. za: tamże, s. 59–60.
[6] K. Szocik, Miłosierdzie – produkt uboczny ewolucji biologicznej?, „Teofil” 2(35)/2016, s. 143.
[7] Por. J. Prusak, Psychologia miłosierdzia, „Teofil”, dz. cyt., s. 52–67.
[8] Tamże.
[9] W. Kasper, Papież Franciszek. Rewolucja czułości i miłości, Warszawa 2015, s. 60.
[10] Por. T.M. Luhrmann, How God Becomes Real. Kindling the Presence of Invisible Others, Princeton 2020.
[11] E. Bianchi, dz. cyt., s. 69.
[12] Cyt. za: E. Bianchi, dz. cyt., s. 49.
[13] Ubiegłego wieku (przypis własny).
[14] T. Hendra, Ojciec Joe, Wrocław 2006, s. 77–78.
[15] Por. T. Moser, Surowość Boga. Religia i filozofia na nowo przemyślane, Warszawa 2021.
[16] Tłum. E. Bianchiego, w: E. Bianchi, dz. cyt., s. 94–95. W Biblii Tysiąclecia jest: „[ożywiony] miłością Chrystusa Jezusa”.
[17] A.J. Heschel, Bóg szukający człowieka, Kraków 2015, s. 437.

 
Zobacz także
Jacek Salij OP
W świecie, który oddalił się od Boga i został zdominowany przez rozmaite potęgi bałwochwalcze, nic nie jest takie, jakim by być mogło i jakim być powinno. „Stworzenie bez Stwórcy marnieje” – trafnie określił to ostatni sobór. Tam, gdzie przestajemy liczyć się z Bogiem, nie tylko my sami mało już wiemy, kim jesteśmy i po co żyjemy, ale również wszystko, co tworzy nasz świat, jest jakoś wypaczone i pozbawione autentyczności. 
 
ks. Edward Staniek
Można spotkać człowieka promieniującego pokojem. Jego mieszkanie jest oazą pokoju. Inni przychodzą do niego, by odzyskać równowagę ducha, uspokoić się, odpocząć. Wystarczy godzinne spotkanie z takim człowiekiem, by nastąpiła renowacja naszego ducha. 
 
Agata Stachów
Rodzice, zarówno ci wierzący, jak i niewierzący, zapytani o to, co chcieliby dla swoich dzieci, do czego je wychowują, odpowiadają najczęściej: „By były dojrzałymi ludźmi, podejmującymi dobre decyzje. By umiały się odnaleźć w życiu i były szczęśliwe”. Jednak czasem dzieci podejmują decyzje trudne do zaakceptowania przez rodziców. Dla wierzącego rodzica trudne jest też, gdy dzieci nie wybierają Boga, nie chodzą do kościoła, nie modlą się lub przekraczają przykazania.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS