logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Ks. Mariusz Pohl
Namaszczenie - sakramentalna terapia dla chorych
Przewodnik Katolicki
 
fot. Cristian Newman | Unsplash (cc)


Głównym celem namaszczenia chorych nie jest ani przygotowanie na śmierć, ani uzdrowienie, ani rozgrzeszenie, ani też uświęcenie choroby – jak nieraz myślimy. Sakrament ten ma doprowadzić do autentycznego spotkania chorego z Chrystusem w cierpieniu.
 
Choroba i śmierć, jako skutek grzechu, pozostają nieodłącznym atrybutem doczesnego życia. Jednak naśladując postawę Chrystusa, chory może przyjąć ból i cierpienie i nadać mu nadprzyrodzony sens. Pomaga w tym życie sakramentalne.
 
Sakrament dla żywych, a nie zmarłych
 
Ostatnie namaszczenie – to brzmi jak wyrok śmierci. Nie ma się co dziwić, że zarówno chory, jak i jego rodzina boją się tego określenia jak ognia. W skrajnym przypadku zwleka się z wezwaniem księdza aż do stwierdzenia śmierci chorego, „żeby go nie przestraszyć” – jak się to później tłumaczy. W ten sposób pozbawiamy chorego, a często i umierającego człowieka największej pociechy i umocnienia w tym trudnym etapie życia. Chory na ogół zdaje sobie sprawę ze swego stanu i pragnie po­ciechy i nadziei, a nie oszukiwania. Tymczasem najczęściej to właśnie zdro­wi boją się myśli o cierpieniu i ewentualnej śmierci i dlatego nie chcą mówić ani słyszeć o księdzu z sakramentem nama­sz­cze­nia.
 
Bo właściwa nazwa tego obrzędu brzmi właśnie: sakrament namaszczenia chorych, a nie ostatnie namaszczenie. Odmiana sakramentu namaszczenia dla umierających nazywa się wiatyk i faktycznie udziela się go w stanie agonalnym, natomiast namaszczenie chorzy mogą przyjmować wielokrotnie, nawet regularnie kilka razy w roku.
 
Głównym celem sakramentu na­ma­szczenia nie jest ani przygotowanie na śmierć, ani uzdrowienie, ani rozgrzeszenie, ani też uświęcenie choroby – jak nieraz myślimy. Owszem, skutki te pojawiają się przy celebracji sakramentu, ale jako uboczny owoc działania łaski, a nie pierwszorzędny czy samoistny cel. Rzeczywistym celem sakramentu chorych jest doprowadzenie do autentycznego spotkania chorego z Chrystusem właśnie w cierpieniu, by to cierpienie włączyć i zjednoczyć z cierpieniem Chrystusa, a przez to nadać mu nadprzyrodzony sens. Tylko w świetle wiary i zbawczego dzieła krzyża można zaakceptować chorobę i śmierć. Same z siebie nie mają one żadnej mocy ani wartości uświęcającej czy zbawczej. Wręcz przeciwnie: są najboleśniejszym skutkiem grzechu i nie powinno się ich „chrzcić” ani gloryfikować, lecz zwalczać i zwyciężać! A tego może dokonać tylko Chrystus i dlatego trzeba chorego powierzyć Chrystusowi.
 
W praktyce sprawowania sakramentu chorych najważniejszą rzeczą jest przezwyciężenie lęku i skrępowania w obliczu ciężkiej choroby, a zwłaszcza śmierci. Sakramenty są dla żywych, a nie dla umarłych. Po stwier­dzonej śmierci sakrament nie może być już udzielony. Ksiądz może się wtedy co najwyżej pomodlić za zmarłego, nic więcej. Dlatego nie czekajmy na ostatnie tchnienie naszych bliskich. A najlepiej za­dbajmy, aby w razie poważnej choroby czy pogorszenia stanu zdrowia chory mógł zaraz przy­jąć namaszczenie, a starsi syste­matycznie, np. podczas parafialnego dnia chorych czy okresowych odwiedzin kapłana z Komunią św. 
 
Oleje to nie jest „cudowna maść”
 
Drugą skrajnością w błędnym rozumieniu sakramentu namaszczenia jest traktowanie go jako uzdrawiającej maści o cudownym działaniu. Cudownie działają tylko leki w reklamach i nieraz ten idylliczny schemat przenosimy także na działanie sakramentu chorych. Wydaje się nam, że wizyta księdza powinna poskutkować natychmiastową poprawą stanu zdrowia, jeśli nie całkowitym uzdrowieniem chorego. Oczekujemy, że namaszczenie natychmiast i na pewno „pomoże”. Namaszczenia nie można traktować jako alternatywy czy konkurencji dla działań i środków medycznych. To nie jest jeszcze jedno lekarstwo, które się aplikuje, aby osiągnąć wyleczenie czy choćby tylko poprawę zdrowia.
 
Tym bardziej nie wolno utożsamiać sakramentu namaszczenia z działaniem magicznym czy terapeutycznym, na zasadzie automatycznej skuteczności. Tylko Chrystus może uzdrowić, a najczęściej czyni to za pośrednictwem posługi lekarskiej i leków, którym to działaniom powinna towarzyszyć nasza ufna wiara i modlitwa. Sakrament jest tylko znakiem, że Chrystus jest z chorym, że stoi po jego stronie i chce jego dobra, że duchowo uzdrawia i zbawia całego człowieka – co jednak nie zawsze jest równoznaczne z wyleczeniem zewnętrznym.
 
A ponieważ najczęściej takich zewnętrznych i natychmiastowych skutków nie ma, więc wątpimy w skuteczność namaszczenia. Powątpiewanie to przenosimy także na Boga. Uważamy, że może i powinien nam pomóc, a skoro uzdrowienie nie nastąpiło, to nieraz wyciągamy wniosek, że widocznie Bóg jest bezsilny, a sakrament nic nie daje. Oba wnioski są fałszywe i świadczą o błędnym rozumieniu intencji i działania Boga. Bóg nigdy nie obiecywał człowiekowi, że wyleczy wszystkie choroby. Nawet Jezus, który cudownie uzdrowił tylu chorych, nie zlikwidował choroby jako takiej. Dopiero przez swoje zmartwychwstanie Chrystus osiągnął ostateczne zwy­cięstwo, ale owoce tego zwycięstwa okażą się dopiero w życiu przyszłym. Choroba i śmierć, jako skutek grzechu, pozostają nieodłącznym atrybutem doczesnego życia.
 
Sakrament zwycięstwa nad lękiem
 
Jednego natomiast możemy być pewni: uzdrowienia duchowego i jego konkretnych skutków. Naśladując postawę Chrystusa, chory może niejako dobrowolnie przyjąć ból i przeobrazić go w zbawcze cierpienie, czyli ofiarę miłą Bogu. Porzuca wtedy przygnębiającą postawę koncentrowania się na swoim nieszczęściu na rzecz ufnego uchwycenia się i przylgnięcia do Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. To wyzwala z samotności, rozpaczy i zniechęcenia, ukazując perspektywę życia wiecznego.
 
W chorobie najgorszy jest lęk o siebie, o swoją przyszłość, lęk przed śmiercią. Ten lęk dotyka nie tylko samego chorego, ale ogarnia także jego najbliższych i działa w nich nieraz z większą mocą niż w samym chorym. W tym sensie każda poważna choroba, zwłaszcza stanowiąca zagrożenie dla życia, jest zaraźliwa i wywołuje w rodzinie epidemię lęku i niepewności. Poczucie własnej bez­silności, świadomość zbliżającego się końca, niepewność co do dalszej przyszłości w życiu po śmierci powodują, że cała rodzina chorego przeżywa jego chorobę z wielkim egzystencjalnym bólem. Na ten rodzaj bólu medycyna nie zna lekarstwa.
 
Natomiast takie lekarstwo ma wiara. Tym lekarstwem jest nadzieja życia wiecznego. Śmierć nie jest kresem ludzkiego życia; jest tylko przejściem do innego sposobu istnienia, jest początkiem nowego etapu – wieczności, wiecznej miłości Boga. Bóg kocha nas miłością bez granic i w tej miłości chce nam dać zamieszkać. Tu na ziemi wszystko nieodwołalnie się skończy, nieraz w bardzo dramatycznych okolicznościach, ale tylko po to, by rozpocząć się w zupełnie nowy sposób u Boga.
 
Pomazanie świętym olejem jest znakiem, że Chrystus bierze chorego niejako w swoje posiadanie, pod swoją opiekę. Odtąd już nic złego nie może go spotkać, bo należy do Niego. Ale żeby przyjąć to błogosławione przesłanie namaszczenia, trzeba ten sakrament przyj­mować i przeżywać z wiarą. I nie chodzi tylko o wiarę w jego doraźną skuteczność, lecz o wiarę w Chrystusa, o ufne powierzenie całego siebie w Jego ręce.
 
„Substancją czynną” namaszczenia jest wiara
 
Jeszcze raz trzeba z całym naciskiem podkreślić, że nie choroba zbawia, ani nawet nie sakrament, lecz Chrystus, a to zbawienie przyjmujemy i stajemy się jego uczestnikami przez wiarę. Sakramenty są z istoty sakramentami wiary i tylko w duchu wiary ich działanie jest skuteczne. Wiara ubogaca i uposaża człowieka nie tylko w odniesieniu do wieczności, lecz także w życiu doczesnym. Ma ona stanowić środowisko działania sakramentu, jakby psychologiczne tło dla owocnego sprawowania namaszczenia. Takiej wiary wymagał także Chrystus, gdy miał kogoś uzdrowić.
 
Same obrzędy i formuły, czyli rytualizm sakramentu, muszą być dopełnione duchowym zaangażowaniem uczestników, a prymat w tym zaangażowaniu należy do kapłana jako szafarza i duchowego przewodnika. To jego postawa ma być czytelnym potwierdzeniem tego, co się dokonuje i co określa formuła sakramentu: „Niech Pan w swoim nieskończonym miłosierdziu wspomoże ciebie łaską Ducha Świętego. Pan, który odpuszcza ci grzechy, niech cię wybawi i łaskawie podźwignie. Amen”. Jeśli naprawdę uwierzymy w rzeczywistość, która kryje się za tymi słowami, stanie się ona namacalnym faktem. Namacalność ta nie musi oznaczać cudownego uzdrowienia, ale na pewno będzie polegała na wsparciu, wybawieniu, przebaczeniu i podźwignięciu chorego na duchu.
 
W takiej atmosferze modlitwy pełnej wiary może się dokonać rzeczywiste uzdrowienie chorego. Jak będzie ono konkretnie wyglądało od strony zewnętrznych przejawów, o tym zadecyduje Bóg. Ale byłoby niewybaczalnym błędem, gdyby nasza małoduszność miała być przeszkodą dla Bożego działania i skuteczności sakramentu.
 
ks. Mariusz Pohl
Przewodnik Katolicki 6/2014
 
Zobacz także
Sławomir Kamiński SCJ

Rutyna, niepohamowany pośpiech, przyzwyczajenie, mała wiara, brak systematyczności w uczestniczeniu w liturgii, emocje bardziej przywiązujące nas do siebie, ludzi, niż do Boga, wyobraźnia niedająca się okiełznać skupieniu, syndrom grupy, który najbardziej widoczny jest u młodzieży przebywającej w kościele, potrzeba nieustannej akcji, najlepiej głośnej, spektakularnej, wciągającej jak film przygodowy, czy w końcu rzecz na pozór prozaiczna, ale mająca jednak wpływ na nas – oddalone od ołtarza miejsca, które wybieramy podczas nabożeństw. W ten właśnie sposób niejednokrotnie mijamy się z Bogiem i Jego miłością. 

 
Krzysztof Wons SDS
Słowami: „przebacz nam nasze winy”, prosimy Ojca, aby nam przebaczył nasze grzechy, ale zauważmy, że ta prośba o Boże przebaczenie jest dogłębnie związana z tym, co następuje bezpośrednio za tymi słowami, czyli „jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili”. Ten głęboki związek pomiędzy przebaczeniem, o które prosimy Ojca, a przebaczeniem, którego mamy udzielić naszym winowajcom, daje okazję do pewnych przemyśleń teologicznych i duchowych. 

Z ojcem Peterem Gumplem SJ rozmawia ks. Krzysztof Wons SDS
 
Elżbieta Ruman
Pani Renata z Warszawy walczyła z chorobą nowotworową od kilku lat. Jej dwuletnia córeczka często bywała tylko z ojcem lub dziadkami, kiedy Renata trafiała na kolejną chemię. Wszystko zaczęło się w pierwszych miesiącach po urodzeniu Julii. Jeszcze przed rozwiązaniem Renata zauważyła na szyi guz. Do lekarza poszła trzy miesiące później...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS