logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Mirosław Maliński
Nieśmiała nadzieja zbawienia dla tych nie najlepszych
Przewodnik Katolicki
 
fot. Umit Yildirim | Unsplash (cc)


1 listopada to dzień Wszystkich Świętych, a Dzień Zaduszny jest nazajutrz. Skąd zatem te tłumy na cmentarzach w pierwszym dniu listopada? Czy to nie dowód, jeśli nie na naszą zbiorową herezję, to przynajmniej na braki w teologicznej edukacji?

 

Będąc młodym chłopakiem, a właściwie jeszcze dzieckiem, każdego roku w dzień Wszystkich Świętych wysyłano mnie na naszą nekropolię ze sporządzoną przez matkę listą krewnych: tych zaprosić na późne śniadanie, tych na obiad, tych na kawę, a tamtych na późną kawę i kolację. Czatowałem na cmentarzu i zapraszałem przyjezdnych krewniaków zgodnie z rozpiską. Porządek przede wszystkim, boć to przecież Wielkopolska. Zadanie nie było łatwe, bo wielu z nich widywałem raz do roku, a zdarzali się i tacy, co mógłbym przysiąc, po raz pierwszy spotkani. Jak po świadomym przyjęciu chrześcijaństwa nabrałem edukacji religijnej, ogłosiłem bunt na pokładzie i już więcej w tym procederze niezgodnym ze świętą teologią brać nie chciałem. Bo przecież 1 listopada to dzień Wszystkich Świętych, a Dzień Zaduszny jest nazajutrz i wtedy wypada cmentarze nawiedzać. Teraz zastanawiam się, czy miałem rację?

 

Tej bitwy jeszcze nie zaczęto


W zamierzchłych już czasach zdarzało się, że gdy woźnica zasnął, koń sam wiedział, dokąd iść i bezbłędnie znużonego snem przywoził do domu. Czy podobnie i my w dzień Wszystkich Świętych brniemy na cmentarze, choć wyedukowani religijnie wiemy, że Dzień Zaduszny jest nazajutrz? Rozum sobie drzemie, a konik tradycji jedzie.


W innych choć może nawet bardziej spektakularnych dyscyplinach naszej religijności walka z „tradycją ludową”, czy może bardziej zwyczajem, którego źródła sięgają nawet zaborów, przynosi całkiem dobre rezultaty i procesje rezurekcyjne coraz częściej okrążają kościoły w mrokach nocy na zakończenie liturgii paschalnej, a nie o świcie, jak to bywało. Co się tyczy prawidłowości teologicznej Dnia Zadusznego, to nie dość, że żadnej zaciętej bitwy edukacyjnej nie stoczono, ale nawet trąbki wzywającej do walki nikt do ust nie przyłożył. Powiem więcej na proceder ten Magisterium Kościoła wydaje się życzliwym okiem spoglądać i milczy. Czyżby korzenie tego zwyczaju sięgały zbyt głęboko, aż do czasów naszego pogaństwa? A może jednak ze zmarłymi trzeba ostrożnie, bo…

 

Święci bez wyjątku?


Być może jednak ten konsensus został osiągnięty w oparciu o głębokie przeświadczenie (choć wprost niewypowiadane), że nasi zmarli to jednak w jakiś sposób święci. Święci bez wyjątku? Tak, święci i basta. Że ten Antek z przeciwka, co żonę tłukł i pijakiem był, to święty, czytaj zbawiony? A Helenka, o której wszyscy wiedzą, że męża zdradzała, to niby zbawiona? A pan Jakub, dostojny oszust i zdzierca bezlitosny, to w piekle się nie smaży? Niby te ich przewiny oczywiste, a właśnie 1 listopada świeczki na ich groby taszczymy i wianuszki rozkładamy. Jak to możliwe? Czyżby w dzień Wszystkich Świętych piekło miałoby być puste? Czy Kościół nie powinien z tym zrobić porządku? Czy to, co się dzieje, jest wyrazem naszej rodzimej miałkości teologicznej? Dlaczego tak ważnymi sprawami, dotyczącymi czystości wiary Episkopat się nie zajmie?

 

Ta chwila owiana jest tajemnicą


Może na te wydarzenia warto spojrzeć inaczej, okiem teologa. Prekursorem poglądu, który wiele nam wyjaśni, był bodajże Izaak Syryjczyk: „W porównaniu z opatrznością i litością Boga, winy wszelkiego stworzenia są jak garść piasku wpadająca do wielkiego oceanu. Jak obfite źródło nie może być wstrzymane garścią prochu, tak samo współczucie Stwórcy nie może być pokonane złością stworzeń”. Do jego poglądów odwoływał się Hans Urs von Balthasar, wielki teolog szwajcarski, a na grunt rodzimej teologii przeniósł je o. Wacław Hryniewicz. Krótko mówiąc: każdy kto umiera może być zbawiony, bo także w momencie śmierci, tzn. kiedy staje przed Bogiem twarzą w twarz, może rzucić się w Jego otwarte miłujące ramiona. Ta chwila owiana jest tajemnicą. Nie zbawia nas poczciwe, szlachetne życie, ono wystawia świadectwo: „To był dobry człowiek”. Zbawia Bóg i tylko Bóg. Człowiek nie ma w sobie takiej siły, takiej mocy, aby mógł się zbawić. Zaś dzieło zbawcze Chrystusa jest tak potężne, że dotyka każdego człowieka, jest tak wspaniałe i pociągające, że nikt nie jest w stanie się mu oprzeć.


Pogląd, o którym mówię, nazywany jest w teologii apokatastazą. Może ona przybierać różne formy i różne natężenia. Najbardziej radykalna mówi, że wszyscy będziemy zbawieni, a nawet że sam Szatan u kresu czasów będzie zbawiony, czyli rzuci się w otwarte ramiona kochającego ojca i właśnie to będzie koniec czasów. O tym marzył wielki ojciec Kościoła św. Grzegorz z Nyssy. Ten pogląd nie zdołał się jednak obronić. Bo i skąd taka pewność? To raczej dobre życzenie, ale bez twardego, teologicznego pokrycia.

 

Szelest pokornej nadziei


W obrębie apokatastazy na antypodach tego radykalnego podejścia znajduje się jakby westchnienie, subtelna nadzieja, że może jednak wszyscy będziemy zbawieni. Jest to jakby szept, szelest pokornej nadziei, niczym szmer jesiennych liści pod butami przechadzających się jesienną, cmentarną aleją. Nieśmiała nadzieja, tak wątła, tak płocha, że aż trudno ją wprost wypowiedzieć, ubrać w słowa, bo żadne nie pasuje, każde krzywe i garbate. A sama choć tak zawstydzona samym faktem istnienia okazuje się głęboka i sprawcza. Być może to ona każe nam 1 listopada nieść w szeleszczącym plastikowym worku znicze także na groby tych nie najlepszych krewnych i przyjaciół z przeczuciem, że są zbawieni.

 

Kościół na to pozwala


Być może tłumy przelewające się w dzień Wszystkich Świętych przez nasze cmentarze, to nie dowód ignorancji teologicznej i słabości Magisterium Kościoła, ale manifestacja nadziei pokładanej w Bogu, w jego nieskończonej dobroci i w zadziwiającej skuteczności aktu zbawczego. Zatem może warto, gdy siądziemy na ławeczce przy grobie naszych ukochanych, nie tylko rzewnie powspominać ich życie i Bogu za nie podziękować, ale również wznieść wzrok ponad groby i przyjrzeć się tym tłumom, świadomie lub nie, wypełnionym ledwie tlącą się nadzieją, która nakazała im przyjść właśnie dziś. Kościół w swym Magisterium na tę nadzieję nam pozwala.

 

ks. Mirosław Maliński
Przewodnik Katolicki 43/2018

 
Zobacz także
s. Joanna Olszewska CST
„Moi rodzice byli bardziej godni nieba niż ziemi” – pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Dziś te słowa, które Mała Święta czuła już wtedy swoim sercem, stały się rzeczywistością. Rodzice świętej właśnie „trafili na ołtarze”. To zwyczajne małżeństwo Ludwik i Zelia Martin 19 października zostali zaliczeni w poczet błogosławionych. Jest to druga para małżeńska w historii Kościoła wyniesiona do chwały ołtarzy.
 
abp Wacław Depo
Zazwyczaj o początku swojego życia każdy człowiek wie tylko tyle, ile dowiaduje się z urzędowego świadectwa urodzenia. To „opieczętowane” świadectwo może być wzmocnione relacją najbliższych, czy osób obecnych przy narodzinach. Ale mało kto zastanawia się nad tym, że jego biografia nie zaczyna się dopiero w dniu urodzenia, czy nawet w momencie poczęcia – ale w miłosnym zamyśle Boga Stwórcy. W Nim bowiem „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”.
 
Katarzyna Jarkiewicz
Pomiędzy sferą sakralną a profaniczną w życiu społecznym znajduje się czas odpoczynku. To, co przynależy do obowiązku pracy, zostaje zawieszone, a to, co zwykło się oddawać Bogu, już wypełniono. Wchodzimy w tak zwany wywczas (wkroczenie w czas) – termin, którym Słowianie określali szczególną porę swobody, beztroski, często na łonie natury. Uznawali, że harmonizuje ona okres trudu, wysiłku i cierpienia, sprawiając, że nabieramy duchowej mocy do dalszej wędrówki przez życie. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS