logo
Czwartek, 02 maja 2024 r.
imieniny:
Atanazego, Longiny, Toli, Zygmunta – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Piotr Semenenko CR
O sposobie spotkania się z pokusą
 


Ci, co nędzę mają za nic
 
Nie znają jej, jakby jej nie mieli, bo nie poczuwają się do grzechu. Takimi zwykle bywają mężczyźni, ludzie więcej głową niż sercem żyjący; ludzie rozumni, często teologowie, nawet spowiednicy, ale duchowo płytcy. Bywają i tacy, co się znają na tych rzeczach, ale rozumem ludzkim. Tacy tedy mają pokusę za nic, a jeśli takim jest spowiednik, to da radę: „przyjdzie pokusa, odepchnij ją”. Czyż tylko na to jest pokusa, aby ją odepchnąć? Gdyby tak było, to by pokusa była całkiem niepotrzebną. Byłaby jak piłka rzucona o ścianę i od niej odepchnięta; i cóż ścianie za korzyść z piłki? Pokusa jest na to, aby zrodziła największe dobro, aby zostawiła po sobie zbawienne skutki. Tu więc nie idzie o samo odpychanie, ale chodzi o to, aby się do niej przyznać, uznać ją, jako grunt nasz i następnie przyjść do upokorzenia się; ten jest cel pokusy. Jeśli tego nie dopniemy, zmarnujemy tę łaskę: pokusa bowiem jest łaską. Są ludzie, co zarówno łaski, jak i pokusy marnują; a ponieważ żyją bez wielkich nieporządków, więc tak sobie idą drogą przyrodzoną, światową uczciwością przez całe życie. Nie zmienią oni swojego życia przyrodzonego na nadprzyrodzone, do czego właśnie służą pokusy; nie zejdą na dno nędzy swojej i tam nie będą przyzywać ratunku od Chrystusa Pana. Żałosne to, płytkie pojmowanie pokus jakby much natrętnych, które wciąż odpędzać trzeba. Proste, materialne odpychanie pokus do niczego nie prowadzi.
 
Tak jedni więc i drudzy zachowują się jak najgorzej, a błąd z obu stron tkwi w nieprzyznaniu naszej nędzy jako naszej własności, w nieodróżnianiu jej od grzechu; za tym idzie, że albo walki nie prowadzimy, albo w niej nie uciekamy się do Chrystusa Pana, i duszy naszej nie stawiamy na nadprzyrodzonym stanowisku. Takim postępowaniem pierwsze dusze przychodzą do zerwania z Bogiem, jak już wspomnieliśmy, przez rozpacz; drugie zaś przez lekceważenie, przez pewien naturalizm, który to czyni, że one grzęzną w jakimś juste-milieu, w jakimś życiu przyrodzonym, z którego nawet pokusa wydobyć ich nie może; a natomiast nieraz wplątane bywają w jakieś interesa niby to niegrzeszne, niby to niebrudne, ale które w końcu nieodwracalnie i niespodzianie wtrącają w grzech.
 
Aby przygotowanym być tedy do dobrego przyjęcia i zwyciężenia pokusy, trzeba widzieć całą swą nędzę, mieć ją jasno przed oczyma, uznać ją i pogodzić się z nią, to jest, nie buntować się przeciwko temu, że ona jest w nas. To pierwsze prawidło, najważniejsze. Następnie, trzeba dobrze wiedzieć, że to zło materialne nie jest grzechem, dopóki nań nie zezwolimy. O tyle tylko ono jest złem, o ile ze złego pochodzi i do złego prowadzi. Sobór Trydencki, potępiając naukę Lutra, który pożądliwość za grzech uważał, orzekł, że pożądliwość z grzechu jest i do grzechu ciągnie, ale grzechem nie jest. To, że w nas jest owa nędza, jest dogmatem wiary; a że się trzeba do niej przyznać, skoro jest, to sam rozum każe, to następstwo rozumowe, to nagląca potrzeba, konieczność, i bezrozumny tylko tego by uczynić nie chciał.
 
Jeśli ta nędza grzechem nie jest, więc nie ma się czego trwożyć. Ale niepięknie? To tym lepiej, bo służy do pokory. Takie też jasne widzenie, przekonanie i uczucie całej nędzy swojej, to prawdziwa pokora, bo pokora to prawda wewnętrzna. Następnie, to zło materialne jest w nas z woli Bożej. Mógł Bóg, we chrzcie świętym, zmazując winę pierworodną, zmazać i pożądliwość, nędzę, to zło materialne z niej wyszłe, ale zostawił, a zostawił, żeby ono było źródłem do pokus, tak potrzebnych, polem do zasługi, żeby było bodźcem do szukania Go i polegania tylko na Nim, nie na własnej czynności; żeby służyło do okazania Jego chwały, dobroci, miłości. Trzeba się tedy z tym pogodzić. Broń Boże nie zezwalać; ale nie trapić się, że jest, owszem cieszyć się, bo jest z woli Bożej, i z tego tyle dobra.
 
Jakże więc źle czynią ci, którzy albo się martwią z pokus, albo nie zważają na nie! Bo czegóż się martwią? Przecież to nie grzech, nie ma złego nawet w upadkach nierozmyślnych, a jest wielkie dobro: upokorzenie. Oni się martwią, bo chcieliby być czystymi w naturze swojej, mają pretensję do Niepokalanego Poczęcia. Najmniejszy grzech mąci ich w ich miłości własnej, zatwardza; a nie uciekają się do Boga jak trzeba, to jest, z uczuciem pokory, i chodzą zawsze na krawędzi grzechu, jeśli w końcu weń nie wpadną. A powstanie trudniejsze, bo nie ma pokory. Ci, co nie uważają na pokusy albo nie chcą na nie zważać, są na każdym kroku w największym niebezpieczeństwie wpadnięcia, wejścia w pokusę i grzech.
 
A więc do spotkania się z pokusą, trzeba tego pierwszego przygotowania się: poznania, uznania swej nędzy, pogodzenia się z nią, a odróżnienia jej od grzechu. Poznawszy to przygotowanie się, zastanówmy się nad samymże spotkaniem z pokusą.
 
ks. Piotr Semenenko CR
- (1814-1886), filozof i teolog, zmartwychwstaniec; uczestnik powstania listopadowego, współzałożyciel zmartwychwstańców. Twórca głównych idei duchowości zgromadzenia; od 1865 pierwszy rektor Kolegium Polskiego w Rzymie; autor licznych prac filozoficzno-teologicznych; pozostawił po sobie obfitą korespondencję i dziennik.
 
Przypisy:
1 - Fragmenty książki, P. Semenenko, O pokusach, wyd. Alleluja, Kraków 2001, s. 52-57.
 
 
Zobacz także
O. Tomasz Kwiecień OP
Czasami oglądanie telewizji wiąże się z tym samym rodzajem perwersji, która charakteryzowała starożytnych Rzymian oglądających gladiatorów na arenie cyrkowej. Widocznie tkwi gdzieś w człowieku potrzeba napawania się przemocą. Właśnie w tej sferze naszego życia najmocniej widać obecność grzechu pierworodnego, a nie - jak często się uważa - w płciowości...
 
O. Tomasz Kwiecień OP
Pytania o sztukę bluźnierczą, jej sens lub bezsens, nie da się postawić bez uprzedniego zastanowienia się nad samą teologią bluźnierstwa. W sensie ścisłym nie można bowiem o nim mówić jak tylko w odniesieniu do wiary. Tylko w takiej perspektywie ma ono – jeśli można tak powiedzieć – swój sens. 
 
Wiesław Pietrzak SCJ
Wiele razy spotkałem ludzi, którzy nie potrafili ukończyć pracy magisterskiej finalizującej studia, gdyż wciąż wydawało się im, że to, co napisali, dalekie jest od ideału. Czasem słyszę: Proszę Księdza, na nic nie mam czasu. Tylko praca, praca, praca. Zapominam, jak się nazywam, gdzie mieszkam i już nawet nie wiem, po co to wszystko. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS