logo
Poniedziałek, 29 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Hugona, Piotra, Roberty, Katarzyny, Bogusława – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Cezary Sękalski
Od katolicyzmu kulturowego do chrześcijaństwa z wyboru
Głos Ojca Pio
 


Do proboszcza zgłasza się para z prośbą o chrzest dziecka. W toku rozmowy okazuje się, że kobieta i mężczyzna żyją w związku cywilnym, ale nie zamierzają brać ślubu kościelnego, bo nie są pewni dożywotniej trwałości swojego związku. Nie chodzą też do kościoła ani w niedzielę, ani w święta i nie modlą się, ale na pytanie, czy są w stanie zapewnić chrześcijańskie wychowanie dziecku (bo taki obowiązek z założenia przyjmują na siebie rodzice proszący Kościół o chrzest dla dziecka), odpowiadają: "Oczywiście!".
 
Inny przykład: do księdza zgłasza się ojciec, który prosi o bierzmowanie dla swojego syna. W rozmowie okazuje się, że kandydat na dojrzałego chrześcijanina w ogóle nie uczestniczył w przygotowaniach do sakramentu. Dla ojca nie stanowi to jednak żadnego problemu, może przecież złożyć stosowną ofiarę, aby ksiądz przymknął oko na "biurokratyczne obostrzenia", i bardzo się dziwi, kiedy ten okazuje się "na tyle nieżyciowy", że odmawia.
 
To tylko dwa przykłady formalistycznego potraktowania podstawowych sakramentów inicjacji chrześcijańskiej, które w założeniu mają dawać nie tylko stosowne zaświadczenie uprawniające w przyszłości do innych kościelnych "świadczeń religijnych", ale przynoszą nowe życie w Chrystusie i moc Ducha Świętego do mężnego wyznawania wiary w życiu dorosłym. Jednak kto by dzisiaj w to jeszcze wierzył...
 
Dlaczego jestem wierzący?
 
Jeszcze do niedawna chrześcijaństwo w Polsce było bardzo silnie umocowane kulturowo i społecznie. Nawet w PRL-u, mimo oficjalnej instytucjonalnej i ideologicznej walki z religią, Kościół cieszył się w miarę powszechnym szacunkiem, a jego wrogowie musieli liczyć się z jego siłą.
 
U podstaw tej kulturowej potęgi był fakt, że w bardziej tradycyjnych regionach samo niechodzenie do kościoła w niedzielę było postrzegane jako pewna anomalia. Podobnie było z brakiem zachowywania tradycyjnych standardów moralnych. Przykładowo: rozwód i powtórny związek cywilny traktowane były jako oczywiste moralne wykroczenie i zaburzenie w relacjach społecznych, tak też postrzegano wspólne mieszkanie par bez ślubu. Natomiast za obowiązującą normę uważano małżeństwo i to niemal wyłącznie zawarte w kościele.
 
Kiedy w tamtych realiach społecznych zapytano by przeciętnego katolika, dlaczego jest wierzący, najczęstszą odpowiedzią byłoby powołanie się na ciągłość kulturową: "Jestem wierzący, ponieważ mój dziadek był wierzący, mój ojciec był wierzący i cała moja rodzina była wierząca...". Taka odpowiedź wynikała stąd, że w tamtych czasach rodzina była podstawowym miejscem kulturowego przekazu religijnej tradycji. W rodzinach uczono dzieci, że chodzenie do kościoła w niedzielę jest nie tylko normą wynikającą z trzeciego przykazania Dekalogu, ale i obowiązującym standardem społecznym. Religijne obchodzenie wielkich świąt również było oczywiste.
 
Miało to oczywiście swoje dobre strony, bo silny kulturowo katolicyzm sprzyjał wielu pozytywnym zachowaniom moralnym, kulturowym i społecznym. Pewnych rzeczy po prostu nie wypadało robić, kiedy większość lokalnej społeczności wyznawała podobne wartości.
 
W takich warunkach mogła się jednak rodzić również negatywna tendencja, aby chrześcijaństwo sprowadzać raczej do wyznawania pewnych uniwersalnych idei i zasad, niż widzieć w nim osobistą relację z Osobą Jezusa Chrystusa. Tam bowiem, gdzie istnieje wiara silnie uwarunkowana kulturowo, część ludzi niejako zwalnia się od osobistego poszukiwania Boga i relacji z Nim, bo wydaje się im, że wystarczy, jeśli w tej dziedzinie poniesie ich wspólnota. Stąd w takich środowiskach zdarzało się, że słabsze było intelektualne pogłębienie prawd wiary.
 
Właściwie o wierze niewiele rozmawiało się prywatnie, a gdy ktoś chciał o coś zapytać, zawsze można było odesłać go do księdza albo pozostawiano to zinstytucjonalizowanej katechezie, co odsłaniało pewien słaby punkt takiej religijności, bo siła jej powiązań społecznych sprawiała, że wiele osób niejako zwalniało się z osobistej odpowiedzialności za rozwój swojej wiary. W skrajnych przypadkach była ona bardziej związana z pewnymi bezrefleksyjnie praktykowanymi rytuałami niż z osobistym poszukiwaniem fundamentu, na którym chciałoby się oprzeć własne życie duchowe. Tak rodził się kolejny problem: dość powszechne przekonanie, że chrześcijaństwo praktykuje się w Kościele za pomocą specjalnie do tego przeznaczonych służb, a osobiste życie codzienne jest odległe od sfery sacrum i może biec własnym, "świeckim" nurtem.
 
Mimo to przekonanie o potrzebie wierności tradycji katolickiej w wielu środowiskach było zjawiskiem powszechnym. Nic więc dziwnego, że ten model religijności, nieraz nazywanej ludową albo masową, był bardzo ceniony, np. przez ks. prymasa Stefana Wyszyńskiego. Był bowiem m.in. pomocny w publicznej manifestacji przywiązania narodu do wiary i Kościoła. Peregrynacja obrazu Matki Bożej Częstochowskiej gromadziła tłumy wiernych, co z kolei – w realiach komunistycznych – było także manifestacją siły Kościoła w Polsce. Kiedy w czasach kryzysu wiary na Zachodzie tamtejsi biskupi pytali Prymasa Tysiąclecia: Co wy robicie, że macie pełne kościoły wiernych? Ten odpowiadał: Po prostu, bijemy w dzwony i przychodzą... I był to dobry obraz siły polskiego masowego katolicyzmu.
 
1 2 3 4  następna
Zobacz także
ks. Cezary Korzec

Dla osoby obytej z Pismem Świętym albo tekstami liturgicznymi dzisiejsza lekcja może wydawać się prosta i bardzo zrozumiała. Sens pierwszej części dzisiejszej lekcji rozpoczynającej się od słów „Duch Pański nade mną” łatwo jest wyczerpać stwierdzając, że w tymi samymi słowami inauguruje swoją działalność publiczną w synagodze w Nazarecie Jezus (por. Łk 4,16). 

 
Jacek Poznański SJ
Chrześcijańskie ujęcie homo viator to postać pielgrzym. Od razu ważne zastrzeżenie: nie chodzi o członka grupy pielgrzymkowej ani przyjezdnego do jakiegoś sanktuarium itp. Taki „pielgrzym”, może być i często jest przebranym za pielgrzyma turystą, podróżnikiem, nomadą… Pielgrzymowanie to duchowa postawa. Nie trzeba ruszać się z miejsca, by pielgrzymować, choć fizyczne przemieszczanie rzeczywiście temu sprzyja. 
 
Marek Kita

Kontestatorów systemu kościelnego często uciszano oskarżeniem o hołdowanie opcji: „Chrystus tak, Kościół nie”. Może warto pomyśleć, czy praktyki właściwe dla systemu nie mówią bez słów: „Kościół tak, Chrystus niekoniecznie”? Coraz wyraźniej widać i coraz głośniej słychać w kontekście obecnego kryzysu, że działania seksualnych drapieżców w koloratkach – oraz chroniące ich machinacje przełożonych – ujawniają w Kościele rzymskokatolickim problem szerszy niż sprawy obyczajowe i głębszy niż upadek jednostek. Już nie wystarczy się pocieszać argumentem, że ludzie są słabi, a wśród pierwszych Dwunastu też trafił się Judasz.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS