logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Jarema Piekutowski
Od systemu do człowieka
Więź
 


Antywspólnotowe „ja”
 
Lata 90. były w Polsce czasem eksplozji rozbuchanej konsumpcji. Po upadku systemu, przyszedł czas „piekła zakupów” i wyrównywania krzywd za lata wyrzeczeń. Szokująca wolność wyboru towarów i usług zderzyła się z bezrobociem i hiperinflacją. Potrzeby gwałtownie wzrosły, podsycane przez media, podczas gdy możliwości ich realizacji były – w pierwszym okresie po transformacji – coraz mniejsze. Za konsumpcję trzeba zapłacić. Aby zdobyć środki na ten cel, konieczna jest ostra konkurencja i nacisk na wymierne rezultaty.
 
Lata 70. i 80. przygotowały więc podglebie budowanej do dziś – także przez elity – „systemowej” wizji rozwoju społeczeństwa polskiego. Już duża część 21 postulatów Porozumień Sierpniowych wskazywała konsumpcyjny kierunek przemian. Nowa wizja społeczno-gospodarcza – dominująca w dyskursie publicznym po transformacji ustrojowej – nastawiona jest przede wszystkim na zysk, wydajność, osiągnięcia i rywalizację. Elity, które powinny były przeciwdziałać systemowi, często przejmowały jego język i narzędzia.
 
Zwłaszcza trudna sytuacja na rynku pracy wzmocniła etos rywalizacji. Im większa była przepaść między potrzebami konsumpcyjnymi a sytuacją finansową, tym bardziej spadała aktywność społeczna. W 2002 r., a więc w momencie szczególnie niekorzystnym dla polskiej gospodarki i rynku pracy, jedynie co dziesiąty Polak poświęcił czas na bezpłatną pracę na rzecz innych. Sześć lat później, a więc w okresie boomu gospodarczego, polskich wolontariuszy było już dwukrotnie więcej [2].
 
Lata 2000-2010 to jednak czasy rozwoju „kultury korporacyjnej”, opartej na rywalizacji i konkurencji, z natury antywspólnotowej. Jest ona jednym z najważniejszych przejawów systemu. Choć jest ściśle związana z panującym w dużych firmach prywatnych „wyścigiem szczurów”, przeniknęła także do instytucji publicznych. Nałożyła się też na myślenie peerelowskie. Dlatego polski system jest specyficzny względem innych krajów.
 
Wedle tego sposobu myślenia, aby osiągnąć wysoki poziom zamożności i konsumpcji (czyli „wyjść na swoje”), należy:
 
Być bezwzględnie najlepszym i najsilniejszym. Lata rozmów ze współpracownikami i studentami powracającymi z krajów zachodnich przekonały mnie, że porażka w tych społeczeństwach nie dyskwalifikuje człowieka. Co więcej, na najlepszych uczelniach i w środowiskach biznesowych popularne jest przekonanie, że „it’s OK to fail” („porażka jest OK”). Porażka bowiem pozwala poznać samego siebie, swoje silne i słabe strony, daje szansę na wyciągnięcie wniosków z własnych doświadczeń. W Polsce jednak ciągle pokutuje przekonanie, że nie wolno popełnić błędu. Toksyczny perfekcjonizm odbija się szczególnie na dzieciach, które często są rozliczane przez rodziców z najdrobniejszych pomyłek. Tego rodzaju myślenie jest typowe dla krajów będących długo w stanie zagrożenia (np. wojny, okupacji czy quasi-okupacji, jaką był PRL), wtedy w istocie każdy błąd może zakończyć się tragicznie. I choć od przemian ustrojowych minęły już 24 lata, widmo perfekcjonizmu nadal krąży nad krajem.
 
Tam, gdzie to możliwe, wykazywać się sprytem i tupetem, zwłaszcza w rozgrywkach międzyludzkich. Tylko w ten sposób możemy stać się najlepsi. Podczas wielu prowadzonych przeze mnie badań, dotyczących wykorzystania funduszy Unii Europejskiej, zetknąłem się z przekonaniem, że to głównie układy decydują o tym, kto otrzymuje dotacje – nawet na poziomie kilku lub kilkunastu gmin, nie mówiąc już o całym regionie. Lata po transformacji ustrojowej nie wykorzeniły więc tego myślenia.
 
Jeżeli nie ma możliwości zdobycia środków przez spryt, trzeba bardzo dużo pracować, nawet ponad siły. Podkreślam słowo „dużo”, gdyż istotna jest tu przede wszystkim ilość. Pracownicy korporacji, ale i uczelni czy urzędów siedzą dziś nad laptopami po nocach, usiłując zdążyć przed deadline’em. Rzadko podejmują refleksje nad sensownością tej pracy. Przed takim podejściem ostrzegał ks. Józef Tischner, mówiąc, że „nie można o Polakach powiedzieć, że mało pracują, tyle tylko, że nasza praca jest chora”. Wcześniej podobnie ostrzegał Cyprian Kamil Norwid: „Pracować musisz z potem twego czoła”, „Nie z potem dłoni twej, lub twego grzbietu”. Nadal jednak brakuje czasu, by zatrzymać się i pomyśleć: po co tak naprawdę pracuję?
 
Być antywspólnotowym – czyli nieufnym wobec innych ludzi, którzy mogą być dla nas konkurencją, i nie angażować się w żadne „nadmierne społecznictwo”. Jedynym miejscem, w którym możemy pozwolić sobie na jaką taką swobodę, jest rodzina – a i z nią, jak głosi popularne porzekadło, „najlepiej wychodzi się na zdjęciu”.
 
System charakteryzuje się specyficznym językiem, w którym podkreślane są wymierne osiągnięcia, rezultaty, zyski, sprzedaż, marketing, wizerunek itp. Gubi się w tym człowiek. Język systemowy obecny jest wszędzie – od popkultury przez edukację do funduszy unijnych. Polskie elity – zarówno lewicowe, jak i prawicowe – zachłysnęły się bowiem pragmatyzmem. W prasie lat 90. często zadawano pytanie: „Czemu szkoła nie uczy nas poprawnie wypełniać formularzy PIT?”. Pragmatyzm ten doprowadził do poważnych zmian w systemie oświaty. Początkowo wydawało się, że oparcie systemów egzaminowania o formy testowe i dostosowany do tego sposób nauczania jest drogą do wychowania sprawnych obywateli. Niestety, to myślenie doprowadziło do odtwórczości i jest ono coraz częściej krytykowane (np. podczas Kongresu Obywatelskiego, organizowanego przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową).
 
Religijny konsumpcjonizm duchowy
 
Wydawałoby się – w świetle Ewangelii – że miejscem wolnym od systemowego myślenia powinien pozostawać Kościół. Nie zawsze jednak tak się dzieje. System wkrada się kuchennymi drzwiami do Kościoła za każdym razem, gdy Kościół ulega pokusie światowości i wielkich liczb; gdy zaczyna się kierować pragmatyzmem, a nie miłością; gdy na piedestale staje ego poszczególnych członków wspólnoty i ich nieskazitelny wizerunek; gdy ludzie Kościoła skupiają się na marketingu (polegającym przede wszystkim na uwypuklaniu zalet i ukrywaniu słabości); gdy w życiu duchowym zaczynają liczyć się osiągnięcia i sukces. Takim „osiągnięciem” może być na przykład rzekomo heroiczna cnota żony, która zapewnia mężowi-alkoholikowi komfort picia, „poświęcając się” dla niego w imię nierozerwalności sakramentu małżeństwa; osiągnięciem może być wskaźnik liczby nabożeństw, na które uczęszczamy w miesiącu bądź liczby wiernych uczestniczących w procesji.
 
Zobacz także
ks. Stanisław Groń SJ

W średniowieczu poczucie obecności śmierci wszechogarniającej człowieka wraz z przeniesieniem obrzędów świata żywych do świata zmarłych ukształtowały temat ikonograficzny Tańca śmierci. Rozwijał się on w późniejszych wiekach. Połączono bowiem elementy wiary chrześcijańskiej z makabreską, przedstawieniem teatralnym i kaznodziejstwem. Był to temat przeznaczony dla szerokich mas, połączony z intencjami moralizatorskimi.

 
Ewelina Gładysz, Przemysław Radzyński

Czasem jesteśmy w takim momencie, że nie wiemy w jaką stronę należy pójść. Życiowe decyzje ukierunkowują nas w konkretną stronę, a to może być trudne, bo chcielibyśmy sobie zostawić możliwość wyboru. Ale rzeczy piękne w naszym życiu, na ogół wiążą się z podejmowaniem ryzyka

–  mówi br. Wojciech Jerie, jeden z trzech Polaków we wspólnocie braci z Taize, w rozmowie z Eweliną Gładysz i Przemysławem Radzyńskim

 
ks. Edward Staniek
Są sytuacje, w których człowiek traci z oczu sens swego życia na ziemi. Oblicza wówczas precyzyjnie, co dla niego jest lepsze: życie czy śmierć. Dochodzi do wniosku, że lepszym rozwiązaniem jest śmierć. To bardzo naturalne i poprawne myślenie. Jeśli życie na ziemi traci sens, to śmierć jawi się jako wybawienie. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS