Pani film wykracza poza samo Lourdes i katolicyzm. Jakiego typu wiarę próbuje pani w nim zanalizować?
Mój film bada to, jak nasze czyny nadają życiu znaczenie. Na przeciwnym biegunie znajduje się obawa, że świat jest zimny i okrutny, a nasz byt - wyzbyty głębszego sensu. Że rodzimy się przypadkowo i tak też umieramy, a nic, co robimy, nie ma większego znaczenia. Trudno określić, co jest prawdą: nasze życie jest zarazem wspaniałe i banalne.
Pani film przyjmuje raczej filozoficzny, niż religijny punkt widzenia...
Tak, skłania się raczej w kierunku zagadnień ogólnych. Zarazem jednak interesują mnie emocje wiążące się z religią. Wiara polega na przekonaniu w istnienie czegoś niewytłumaczalnego, co wymyka się naszemu pojmowaniu. Ludzie religijni nazywają tę koncepcję Bogiem. Wiara pozwala nam zaakceptować istnienie cudów - są one jej esencją. W moim filmie ma miejsce cud - dzieje się coś "cudownego" - lecz jego następstwa są już raczej banalne. Okazuje się, że w tym "cudzie" nie kryje się żaden morał, czy głębsze przesłanie... Że może był zwykłym zbiegiem okoliczności. Jest ulotny, bo w życiu nie ma nic pewnego. "Lourdes" nie jest opowieścią o uzdrowieniu - niczym matrioszka, odsłania kolejne warstwy nigdy nie docierając do sedna...
Czy inspirowała się pani innymi filmami?
W swoim poprzednim filmie, "Hotel", umieściłam o wiele więcej odniesień do innych dzieł, bo miał w sobie elementy horroru. W przypadku "Lourdes" miałam większą swobodę, ale tematycznie natchnęło mnie przykładowo "Słowo". W warstwie humorystycznej czerpałam zaś z filmów Jaquesa Tati.
Czy można zinterpretować pani cud - z gatunku "Łazarzu, wstań i idź!" - jako hołd wobec potęgi wiary?
Nie, gdyż osoba, która doświadcza tego cudownego uzdrowienia nie jest specjalnie wierząca. Cud zawarty w moim filmie jest piękny, lecz sprawia trochę wrażenie, jakby nic się za nim nie kryło.
Dlaczego tak faworyzuje pani długie, zaplanowane i często statyczne sekwencje - z wyjątkiem scen tłumów?
To nie są statyczne ujęcia, dochodzi jeszcze ruch kamery i zbliżenia. Moje kompozycje zwykle służą pokazaniu, jak funkcjonuje dana zbiorowość. W pewnym momencie filmu jest scena robienia grupowego zdjęcia: jednostki stopniowo zlewają się w masę. Już sama kompozycja tego zdjęcia wiele zdradza: po lewej stoją kobiety (z Zakonu Maltańskiego), w środku chorzy, a po prawej - rycerze. Po zrobieniu zdjęcia, zespół ponownie rozpada się na chaotyczną chmurę ludzi. W scenie tej zawarte jest całe przesłanie mojego filmu.
Dlaczego pokazuje pani modlitwy, wizyty w jaskini i kąpiele w całości, a nie bardziej eliptycznie?
Chciałam pokazać poszczególne elementy pielgrzymki: rytuały, miejsce modlitw... Syntetycznie za to potraktowałam za to sedno filmu: błąd w rozumowaniu, powód zaistnienia cudu.
Dlaczego tak dużą rolę w pani filmach odgrywają białe zasłony?
Bawiłam się koncepcją tego, co ukryte za zasłoną. Co to może być? Oto jest pytanie. Interesowały mnie rzeczy niezbadane, wymykające się naszemu poznaniu i obce nam na poziomie emocjonalnym. Ale gdy już ktoś zajrzy za zasłonę, znajduje za nią coś potwornie banalnego. W "Hotelu" bohaterowie odkrywają za zasłoną parking, zaś w "Lourdes" - obrząd obmywania w wodzie święconej. Odsunięcie zasłony nie przynosi żadnych odpowiedzi. Znów zostajemy z pustymi rękami.
Momentami światło w Lourdes wydaje się "rozświetlać" pani bohaterów, choć bez nadawania im "wzniosłego" wymiaru...
Bardzo się pilnowałam, żeby światło nie nadawało atmosfery świętości, nie nasuwało myśli o obecności jakiejś siły wyższej. Unikałam też ruchów kamerą, które mogłyby ją sugerować. Wolałam rozwiązania w nurcie "Słowa" Dreyera: gdy ścianę omiatają światła samochodu, szaleniec widzi nadchodzącą śmierć, zaś rodzina jedynie znak, że przyjechał lekarz. Do pokoju wchodzi medyk, a w pięć minut później chory umiera. Obie strony miały rację. Wizja na ścianie była zarazem zapowiedzią śmierci, jak i zwykłymi światłami samochodu. Według mnie to wspaniałe, gdy reżyserowi udaje się odnaleźć estetykę zawierającą w sobie ten paradoks i niejednoznaczność.
Czy można zatem stwierdzić, że pani film mówi o tajemnicy?
Cuda rodzą wiele pytań. Czy mogę wpłynąć na swój los dobrymi czynami, czy też jestem jedynie zabawką w szponach losu? Osią mojej historii jest kontrast pomiędzy tym, co znaczące, a tym, co arbitralne. Właśnie dlatego, doświadczywszy cudownego ozdrowienia, Christine oznajmia: "Mam nadzieję, że jestem właściwą osobą."