logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Marta Wielek
Pismo Święte rośnie wraz z czytającym
List
 


z ks. Krzysztofem Wonsem, salwatorianinem, kierownikiem duchowym, dyrektorem Centrum Formacji Duchowej, rozmawia Marta Wielek
 
Kiedy chcę usłyszeć, co Bóg do mnie mówi, otwieram Pismo Święte i...?
 
I zdarza się, że słyszy Pani tylko swoje myśli.
 
A co zrobić, żeby usłyszeć Boga?
 
Przede wszystkim trzeba uwierzyć w to, że jest to Słowo natchnione, pełne mocy. Co to oznacza? Mimo że mam przed oczami ludzkie znaki, ludzki zapis, „nędzę słów” – jak powie św. Hieronim, to jestem przekonany, że w tekście, który czytam, jest obecny Duch  Święty. Orygenes mawiał, że Pismo  Święte „zawiera” Ducha  Świętego. Parafrazując jego słowa dodam od siebie: „Słowo Boże jest Tabernakulum Ducha Świętego”. Muszę też uwierzyć w to, że kiedy zaczynam czytać Biblię, to ten sam Duch jest obecny we mnie. Przeniknie i przemieni moje  życie, jeśli mu na to pozwolę.Taka świadomość sprawia, że powoli uwalniam się od moich myśli i zajmuję się naprawdę Słowem!
 
Dalej, przy lekturze Pisma Świętego ważna jest jedność z Kościołem, w którym także działa Duch Święty. Jeśli podtrzymuję tę jedność, mam gwarancję,  że otwieram się na działanie tego samego Ducha. Nie mogę „prywatyzować” Słowa Bożego, interpretować go po swojemu. To wymaga ode mnie ogromnej pokory. Ojcowie Kościoła, którzy pozostawili wiele zaleceń dotyczących owocnej lektury Biblii, podkreślali też, że podczas spotkania ze Słowem Bożym potrzebne jest czyste serce. Im bardziej serce staje się wolne od obciążeń, nie tylko moralnych, ale także związanych z życiowymi zranieniami, tym bardziej jest zdolne do słuchania. Obserwuję to często podczas prowadzonych w naszym domu rekolekcji. Grzechy i bolesne wspomnienia sprawiają, że podczas spotkania ze Słowem, skupiamy się bardziej na sobie niż na Bogu, który do nas mówi.
 
Te zalecenia mogą okazać się zniechęcające dla kogoś, kto po prostu chce czytać Pismo Święte, by w ten sposób spotkać się z Bogiem. Przecież nad własnymi zranieniami pracuje się nieraz całe życie. Czy mając świadomość, że „daleko mi do świętości”, mogę sięgnąć po Biblię?
 
Słowo Boże jest święte, a nie my. Przy czytaniu Biblii następuje „sprzężenie zwrotne”: aby usłyszeć Boga, potrzebujemy czystego serca; aby oczyścić swoje serce, potrzebujemy Jego Słowa. Nie należy tych zaleceń rozumieć w taki sposób: przygotuj się, przemień się, przemebluj swoje życie, a wtedy Pan Bóg będzie mógł wejść do twego pokoju. Kiedy Ojcowie Kościoła mówią o czystości serca, chodzi im o swoistą ascezę w życiu, świadome rezygnowanie ze wszystkiego, co mogłoby zaśmiecić umysł lub serce i zamykać na Słowo. Człowiek współczesny nie może stworzyć sobie takich warunków życia, jakie mieli np. średniowieczni mnisi. Nie może uniknąć napięć, niepokoju, hałasu. Niezależnie jednak od czasów, w których żyjemy, najważniejsza jest nasza osobista decyzja o nawróceniu. Jeśli przychodzimy na spotkanie ze Słowem, nie chcąc zrezygnować z takiego sposobu życia, który nas na Boga zamyka, nie usłyszymy Go. Będziemy interpretowali Słowo Boże na swój sposób, zgodnie z własną ideologią, zgodnie z tym, co sami chcielibyśmy usłyszeć.
 
Kiedy spotykamy się ze Słowem, ono zniża się do naszego poziomu. Św. Grzegorz Wielki jest autorem sentencji, którą lubię powtarzać: „Pismo Święte rośnie wraz z czytającym”. Ta prawda wyraża dobrze tajemnicę pokory Słowa Bożego. Jeśli na poziomie mojej percepcji jestem jak dziecko, to Słowo Boże będzie przemawiało do mnie jak do dziecka. Kiedy natomiast osiągam pewną dojrzałość, przemawia do mnie jak do człowieka dojrzałego. Dlatego nie powinniśmy „stawać na palcach” wobec Słowa, udając „wielkich duchowo”. Mamy zgodzić się w pokorze na ten etap spotkania ze Słowem, na który nas w danym momencie stać. W księdze Apokalipsy odnajduję doskonałe zobrazowanie tego, co dokonuje się w człowieku podczas spotkania ze Słowem Boga: Bóg daje człowiekowi kamyk, na którym jest wypisane jego imię. Tego imienia nikt nie zna, tylko Bóg i ten, komu ten kamyk został dany (por. Ap 2, 17).
 
.
Dlatego właśnie każdy może „wyczytać” coś innego z jednego fragmentu Pisma Świętego?
 
Tak. Trzeba jednak pamiętać,  że Biblia, która objawia nam Boga, jest jednocześnie księgą objawienia człowieka. Ukazuje prawdę o człowieku w ogóle i o tym konkretnym człowieku, który po Pismo Święte sięgnął. Tak naprawdę to nie ja czytam Słowo, ale to ono czyta mnie, moje życie...
 
Słowo Boże czyta moje życie?
 
Bóg, który zna mnie doskonale, podczas czytania Pisma Świętego, odsłania mi prawdę o mnie samym. Pokazuje mi moją przeszłość, moją teraźniejszość, moje pragnienia. Pozwala mi na to wszystko spojrzeć Jego oczami.
W drugim opisie stworzenia (por. Rdz 2) widzimy Boga, który pochyla się nad człowiekiem i tchnie w niego życie. Jeśli sięgniemy do tekstu oryginalnego, zobaczymy, że to „tchnienie życia” jest czymś zupełnie innym od „ducha  życia”, którego otrzymały wszystkie istoty żyjące. „Duch życia” to życiowa energia. Natomiast „tchnienie życia”, jak wyjaśnia znakomity biblista G. Ravasi, oznacza świadomość siebie, zdolność poznania samego siebie i możliwość kierowania sobą. Jest to zdolność osądzania i rozeznawania własnego wnętrza.
 
Ale jak to zrobić?
 
Istnieje w nas taka przestrzeń, taka głębia, w której nie działa już nic, tylko Bóg, tam się z Nim spotykamy. Możemy do niej dotrzeć prowadzeni przez Jego Słowo, które jest  żywe i skuteczne, i zna zamysły naszego serca. Co możemy uczynić z naszej strony? Pozwolić Słowu „zejść z naszej głowy do poziomu serca”. W sercu rodzą się nasze zamiary, decyzje i czyny. W sercu przyjmujemy lub odrzucamy Boga. To serce reaguje na wezwanie do nawrócenia.
 
Co to znaczy „zejść do poziomu serca”?
 
Lektura Pisma Świętego wywołuje w nas całą serię pozytywnych i negatywnych uczuć. Czasem Słowo rodzi we mnie radość i pokój. Doświadczam miłości do Boga, do człowieka. Najczęściej oznacza to, że Słowo Boże dotyka we mnie jakiegoś dobra i zachęca, abym o nie dbał. Potwierdza we mnie istnienie tego dobra, nie po to jednak, żebym kontemplował siebie, ale abym się rozwijał w moim przylgnięciu do Boga, w odpowiedzialności za świat. Istnieje jednak jeszcze drugi rodzaj poruszeń, kiedy Słowo „zadaje mi ból”, a dokładniej mówiąc, dotyka we mnie miejsc bolesnych. Czytam Pismo Święte i czuję, że ten fragment, to zdanie mnie niepokoi lub zasmuca. Zaczynam się zastanawiać, dlaczego tak się dzieje. Czy to mój grzech, czy to moja przeszłość wzbudza we mnie te uczucia? Właśnie w ten sposób Słowo Boże dotyka moich „chorób” moralnych, zranień, krzywd przeżytych, a nie uzdrowionych. Dotyka we mnie także mojej przeciętności i  życiowych planów. Kwestionuje we mnie to, co sprawia, że jakoś tam sobie żyję, że jestem takim sobie chrześcijaninem – może lepszym od mojego sąsiada – który się nie rozwija, brnie w samozadowolenie.
 
I co z tą otwartą raną zrobić?
 
Nic.
 
Jak to „nic”? Dlaczego więc Bóg ją otwiera?
 
Nic, poza dalszym otwieraniem się na światło Słowa. Bóg, który dotyka bolesnych miejsc, sam je uzdrawia i daje mi także, w swoim czasie, wskazówkę, co dalej robić. Mogę za nią pójść lub ją zignorować. Istnieje w naszej cywilizacji przekonanie o konieczności szybkiego zdrowienia. Wystarczy popatrzeć na reklamy, które przedstawiają ciągle nowe medykamenty, po to, abyśmy nie doświadczyli bólu albo by ustał jak najszybciej. Bóg oczywiście pragnie naszego zdrowia, ale prowadzi nas do niego swoimi drogami. Szanuje nasz proces zdrowienia. Nie zamyka nas w inkubatorach i nie stwarza nam jakiegoś sztucznie idealnego świata, który chroniłby nas przed cierpieniem. Pozwala nam przeżyć naturalne konsekwencje grzechu – naszego lub innych. Cierpi razem z nami, a jednocześnie dba o to, aby z wszystkiego, co przeżywamy, wyprowadzić dobro.
 
Czy zatem można powiedzieć, że zgłębianie Biblii jest taką Bożą psychoanalizą?
 
Jeśli myślimy o poznawaniu siebie, swoich pragnień, motywacji, to można takiego porównania użyć. Jednak jest pewna istotna różnica. Człowiek, który przychodzi do psychologa, cierpi i szuka pomocy. Oczekuje, że przez poznanie siebie, dotrze do źródła tego cierpienia, dowie się, jak je usunąć, i będzie zdrowy. W czytaniu Pisma  Świętego najważniejsze  jest spotkanie z Bogiem. To zjednoczenie z Nim, jedynym Zbawicielem, jest dla nas drogą do pojednania z samym sobą, do uzdrowienia wewnętrznego. Słowo Boga uczy nas powracania do Źródła Miłości, z którego wyszliśmy. Im głębiej się w Nim zanurzymy, tym bardziej odnajdziemy także siebie samych. To wcale nie oznacza, że będziemy pozbawieni swoich słabości, swoich problemów. Celem  życia duchowego nie jest wyrwanie z własnej duszy ostatniego chwastu, ale zjednoczenie z Jezusem, który sprawia, że rośnie we mnie dobro! On mówi przecież: Pozwólcie obojgu  [chwastowi i pszenicy]  róść aż do żniwa (Mt 13, 30). Uczy mnie w ten sposób cierpliwości i koncentrowania się na pomnażaniu dobra, a także mądrego unikania zła. To On sam kiedyś ostatecznie rozprawi się z chwastem, który lubi wzrastać blisko pszenicy. Póki co, Jego Słowo jest lampą u moich stóp i światłem na mojej ścieżce!
 
Rozmawiała Marta Wielek
List 23 (2006)
 
ks. Krzysztof Wons,
salwatorianin, kierownik duchowy, dyrektor Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie, wykładowca teologii duchowości w Wyższym Seminarium Duchownym Salwatorianów
 
Zobacz także
Monika Kacprzak
Misje w Libii nie są takimi misjami w ścisłym znaczeniu jak misje w tzw. Czarnej Afryce czy Ameryce Południowej, dlatego że Afryka Północna to kraje arabskie, muzułmańskie. Nasza praca początkowo polegała na posłudze obcokrajowcom - katolikom, którzy w tym czasie przyjeżdżali do pracy w Libii...
 
o. Remigiusz Recław SJ
Celem modlitwy jest wolność, ale ten model modlitwy zakłada osobiste i świadome zaangażowanie osoby, która jej potrzebuje. Nie jest to zatem bierne poddanie się prowadzącemu modlitwę. Jeśli ktoś ma taką postawę – ten rodzaj modlitwy nie ma sensu. Tutaj potrzeba, by osoba sama chciała przejść przez proces uwolnienia – by podjęła osobistą modlitwę i właściwe decyzje. Osoba prowadząca modlitwę i wstawiennik jedynie w tym pomagają, towarzyszą.
 
ks. Paweł Wiatrak
Święta Rodzina przybywa do świątyni w Jerozolimie. Robi to już po raz kolejny. Dzięki temu widzimy, że życie Maryi i Józefa miało ścisły związek z tradycją religijną Narodu Wybranego. W Bożym planie także to wydarzenie było potrzebne Maryi i Józefowi. Każdy w swej pielgrzymce wiary musi zostać wystawiony na ciężkie próby, aby mogło się okazać, czy wartość jego wiary rzeczywiście jest ­cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu (por. 1 P 1, 7).
 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS