logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Małgorzata Bilska
Prorocy poza systemem
Przewodnik Katolicki
 


Z biblistą ks. Wojciechem Węgrzyniakiem rozmawia Małgorzata Bilska

 

Powiedziałeś kiedyś o Janie Chrzcicielu, że był to ostatni prorok Starego Testamentu. Dlaczego Starego, skoro jest w Nowym? Poza tym termin „prorok” kojarzy nam się z dziejami narodu wybranego, a nie z chrześcijaństwem i Kościołem.


W klasycznym rozumieniu teologicznym tak się przyjęło mówić o Janie Chrzcicielu. Uznaje się go za proroka, to znaczy tego, kto jest posłany przez Boga, kto mówi w Jego imieniu. Używając współczesnego języka, można go nazwać: rzecznik Pana Boga. Po Janie Chrzcicielu nie ma już proroka Starego Testamentu, on urodził się jako ostatni. Poza tym w sensie ścisłym Nowy Testament, czyli Nowe Przymierze, zaczyna się od śmierci Jezusa.


Jezus sam powiedział o nim: „Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on. […] Wszyscy bowiem Prorocy i Prawo prorokowali aż do Jana. A jeśli chcecie przyjąć, to on jest Eliaszem, który ma przyjść. Kto ma uszy, niechaj słucha” (Mt 11, 11–15). Ten cytat pokazuje, że największym prorokiem Starego Testamentu jest Jan Chrzciciel, ale w pewnym sensie otwiera on drzwi do ewangelicznej nowości, którą przyniósł Jezus: w królestwie niebieskim najmniejszy jest większy niż on.

 

Przykład odwróconej hierarchii? Taka jest Ewangelia, Jezus wszystko odwraca: hańbiąca śmierć na krzyżu to zwycięstwo, ostatni są pierwszymi, władza jest usługiwaniem.


Coś w tym jest, bo ani tradycja żydowska, ani biblistyka nie uważają, że Jan Chrzciciel jest największym prorokiem w Starym Testamencie. Według Żydów jest nim Eliasz, dla nas to najczęściej Izajasz, ponieważ zapowiadał Pana Jezusa. Bardzo mało mówi się o Janie Chrzcicielu jako o proroku. Częściej jako o tym, który wskazał na Chrystusa.

 

Po przyjściu Mesjasza proroków już nie ma, ono jakby kończy epokę. Przynajmniej w roli, jaką prorocy pełnili wcześniej.

 

Są, ale trochę w innym znaczeniu. Czytając List do Efezjan św. Pawła, mamy fragment o charyzmatach: „Ten, który zstąpił, jest i Tym, który wstąpił ponad wszystkie niebiosa, aby wszystko napełnić. I On ustanowił jednych apostołami, innych prorokami, innych ewangelistami, innych pasterzami i nauczycielami dla przysposobienia świętych do wykonywania posługi, celem budowania Ciała Chrystusowego” (Ef 4, 10–12). Pojawia się np. prorok Agabos, który przepowiada głód w Jerozolimie (por. Dz 11, 28). W Dziejach Apostolskich jest jedno/dwa wydarzenia, w czasie których prorocy przekazują to, co chce uczniom powiedzieć Duch Święty. Poza tym proroctwo widziane jest bardziej powszechnie, gdyż w chrześcijaństwie każdy otrzymuje Ducha Świętego. Św. Jan napisał: „Co do was, to namaszczenie, które otrzymaliście od Niego, trwa w was i nie potrzebujecie pouczenia od nikogo, ponieważ Jego namaszczenie poucza was o wszystkim” (1 J 2, 27). Można czytać to tak, że o ile w Starym Testamencie Bóg wybiera osoby, przez które mówi do narodu wybranego, to w Nowym zsyła Ducha na wszystkich uczniów.

 

O czym prorocy mówili? Na pewno dali narodowi wybranemu obietnicę przyjścia Mesjasza, który ich wyzwoli. Chrystus wyszedł poza obręb narodu, zbawił wszystkich, każdego człowieka.

 

W Starym Testamencie była również obietnica, że Bóg wyleje Ducha na każdego syna i każdą córkę. Zasadniczo Duch zstępował wtedy przede wszystkim na królów, kapłanów i wybranych, czyli proroków, którzy pełnili funkcję przekazywania Jego woli, prawdy o Panu Bogu.


Trzeba jednak pamiętać, że zupełnie inna była rola proroków urzędowych. Każdy król miał ich kilkudziesięciu, a nawet kilkuset. Byli doradcami. Kiedy król zastanawiał się, czy wyruszyć na wojnę lub podjąć ważną decyzję, pytał o to zatrudnionych u siebie proroków. Ich zadaniem było skontaktowanie się z Bogiem, by objawić władcy, czego Bóg chce. Jest w Starym Testamencie taka świetna scena: król ma iść na wojnę i pyta o zdanie 400 swoich proroków; wszyscy mówią: „Wyruszaj, na pewno zwyciężysz!”. Król wtedy pyta: „A jest tu taki, który by czasem mówił prawdę?”. (śmiech)

 

(śmiech) Urocze.


Odpowiedzieli: „Jest Micheasz, syn Jimli, można go zawołać”. Król: „Nie lubię go słuchać, bo mówi przeciwko mnie”. Konkludując, Micheasz faktycznie zapowiada, że jeśli król pójdzie na wojnę, to umrze. Oczywiście król go nie słucha, jedzie i umiera. Widać tu, że w Starym Testamencie byli prorocy urzędowi, którzy służyli królowi swoim kontaktem z Bogiem, a niezależnie od tego Bóg musiał posyłać do ludu proroków charyzmatycznych. Ci prorocy byli bowiem poza systemem. Dlatego byli w stanie powiedzieć niewygodną prawdę.

 

Ten, kto nazywał siebie prorokiem, nie musiał być od Boga… Z tego żył.

 

Nie chcę przez to powiedzieć, że tak samo jest u nas z kapłanami (śmiech), bo wierzymy, że każdy jest od Boga. Ale bycie w systemie sprawia, że prorokowanie to normalna praca. Prorocy urzędowi byli związani, ograniczeni. Jest piękny 7. rozdział Księgi Amosa, w której Amos z Judei idzie do Izraela i chce tam głosić. Amazjasz, kapłan z Betel, mówi: „Uciekaj do siebie, to nie jest twoje terytorium. Tu my prorokujemy”. Na co Amos odpowiada: „Ale ja nie jestem prorokiem. Byłem nacinaczem sykomory i pasterzem owiec, ale z tego powołał mnie Pan. Powiedział «Idź i głoś!»”. Tak wygląda różnica między prorokami z urzędu a prorokami charyzmatycznymi.

 

Ilu było charyzmatycznych? Bo można ich liczyć na różne sposoby, są więksi i mniejsi.

 

Wszystko zależy od kryteriów klasyfikacji. Jeśli weźmiemy pod uwagę rzeczownik navi (z hebrajskiego) na określenie proroka, to w Biblii występuje on ponad 300 razy. I takim pojęciem zostało określonych kilkudziesięciu proroków. Z tej perspektywy pierwszym człowiekiem, który został tak nazwany, jest Abraham. Potem był Mojżesz, Izajasz, Jeremiasz itd. Wymieniam tych bardzo znanych. Ale termin pojawia się także w odniesieniu do ludzi, którzy nie są znani jako prorocy, ale jednak zostali posłani przez Pana Boga i znamy ich imiona.


Druga kategoria to autorzy Ksiąg Prorockich. Nie każdy z nich jest nazwany navi, czego przykładem jest właśnie Amos. Zawsze się uśmiecham, słysząc, jak w Kościele czytamy coś „proroka Amosa”, bo on sam tłumaczył, że wcale nim nie jest (śmiech). Tych możemy jeszcze podzielić na czterech proroków większych: Izajasz, Ezechiel, Daniel i Jeremiasz oraz 12 mniejszych. Do tego dochodzi Baruch, którego nie wiadomo gdzie przypisać, bo był sekretarzem Jeremiasza. Księgę Barucha „przylepiamy” do Jeremiasza Większego. I mamy Księgę Lamentacji nazwaną Księgą Prorocką. Uważa się, że jej autorem też był Jeremiasz.

 

Istnieje Księga Samuela, chociaż nie da się potwierdzić, że to on ją napisał. Co wtedy?

 

Tu już wchodzimy w podział żydowski, który różni się od chrześcijańskiego. Pismo Święte w judaizmie ma trzy części: Tora, czyli Prawo, potem Prorocy, a następnie Pisma. Tzw. Księgi Prorockie zawierają zarówno księgi historyczne, jak i stricte prorockie. Nasz podział jest jakby bardziej naukowy, szkolny. My mówimy o księgach historycznych, które Żydzi zaliczają do Prorockich. Proroków dzielą natomiast na wcześniejszych i późniejszych. Do pierwszych zaliczają proroków z Księgi Sędziów, Księgi Samuela i Ksiąg Królewskich. Są one nazwane prorockimi dlatego, że są w nich opisywani prorocy: Samuel, Eliasz, Elizeusz. A późniejsi to już nasi, które my znów dzielimy na większych i mniejszych.

 

Prorok Samuel zwrócił moją uwagę, bo 20 sierpnia wypada jego wspomnienie w kalendarzu liturgicznym. W ten sposób wspominamy świętych, czcimy ich, ale przede wszystkim mamy naśladować. Wyniesieni na ołtarze, stają się wzorem. A jak naśladować proroków?


To, że wpisaliśmy go do kalendarza, nie oznacza, że go czcimy. Nigdy się nie spotkałem z tym – chyba poza Eliaszem, którego czczą karmelici – żeby był jakiś odpust lub specjalne Msze Święte w związku ze wspomnieniem proroka. Trochę traktujemy Stary Testament tak, jakby przed Panem Jezusem nie można było zostać świętym. Na poziomie kultu religijnego wygląda to więc słabo. Niezależnie od tego Samuel jest bardzo znany. Jest wielką, dobrą postacią w Biblii i możemy się od niego nauczyć wielu rzeczy. Miał 3–4 lata, kiedy trafił do świątyni. Objawienie od Pana Boga otrzymał już jako dziecko. Potrafił mówić prawdę do starca Helego, kapłana, o jego synach, choć była bardzo brutalna. Przepowiadał, że źle skończą.


Samuel uczy tego, że będąc starym prorokiem, można się pomylić. Miał znaleźć Mesjasza, następcę Saula. Przyszedł do Jessego i stwierdził, że jego starszy syn na pewno będzie królem, bo bardzo dobrze wygląda. Wtedy Pan Bóg do niego mówi: „Nie patrz na to, co pokazują oczy, tylko patrz na serce”. Bóg ocenia serce. Ktoś mógłby powiedzieć: no jak to, prorok po tylu latach doświadczenia i się pomylił? Rozeznanie czysto ludzkie może być błędne. On tu myślał po ludzku. Dopiero kiedy Duch interweniuje, to mówi: „Aha, to będzie ktoś inny”. W wielu kwestiach Samuel może być dla nas trafnym drogowskazem.

 

Mnie prorocy kojarzą się głównie z niewygodnymi „zleceniami” z gatunku niemożliwych do zrobienia. Uwielbiam zwłaszcza Jonasza. Jest mi bliski w tym, jak się męczył, zmagał i reagował na pomysły Boga. Jonasz uciekł, Pan Bóg łowił go z powrotem. Prorok podjął misję wbrew sobie, nigdy się do niej nie palił. Inni podobnie, mieli wzywać do nawrócenia, pokuty, głosić to, czego ludzie nie chcieli usłyszeć. Jak sobie z tym radzili?


Różnie. Jonasz faktycznie chciał uciec: „Co? Ja mam iść do stolicy Asyryjczyków, którzy uprowadzili moich rodaków do niewoli?”. Na wykładach robię porównanie. Wyobraźcie sobie, jakby w 1945 r. Pan Bóg powołał księdza: udasz się do Berlina i ogłosisz, że za 40 dni Berlin zostanie zniszczony. Ksiądz też by nie chciał iść. Nawet nie ze strachu, ale znając miłosierdzie Pana Boga, miałby świadomość, że kiedy mieszkańcy obleką się w wory pokutne, On im wybaczy. Jonasz nie chciał na to pozwolić. „Przynajmniej niech mają jakiś proces norymberski! Niech cierpią przez lata”. Prorok był zbulwersowany: co to za misja?


Jeremiasz miał zrobić coś w tym stylu. Tak jakby w 1920 r. Pan powiedział do proroka: powiedz wojsku polskiemu, żeby się poddało Sowietom. Takiego proroka od razu by zamknęli! Jeremiasz miał iść do swoich i ich przekonać, żeby się poddali Babilończykom, królowi Nabuchodonozorowi, bo Nabuchodonozor jest narzędziem w rękach Boga. Prorocy mieli ciężkie misje. Po co one były, jaki miały sens, widać dopiero z perspektywy lat. Musieli zaufać Bogu i być Mu posłuszni, choć nie rozumieli, po co, ani co z tego wyniknie.


Jeremiasz mówi w pewnej chwili: „Przeklęty dzień, w którym się urodziłem. Lepiej, żebym nie przyszedł na ten świat, niż miałbym iść z taką misją, jaką Bóg mi dał”. Za to, co ogłosił, został wychłostany, wrzucony do cysterny… Przeżywał niesamowity dramat swego powołania i dobrze, że to opisał. Stwierdził, że więcej prorokował już nie będzie. Ale nie mógł ugasić tego wewnętrznego ognia, który rozpalił w nim Pan Bóg.

 

W gronie proroków była jedna kobieta?

 

W Starym Testamencie jest pięć kobiet, które zostały określone terminem nevia, to znaczy prorokini. Są to Miriam (siostra Mojżesza), Debora, Chulda, Noadia – bardzo niedobra kobieta. Piąta może być żona Izajasza, ale nie do końca wiadomo, czy była prorokinią, czy po prostu żoną proroka. Specjaliści się zastanawiają, czy jak znajdziemy zapis „sołtysowa”, to chodzi o kobietę sołtysa, czy o jego żonę?

 

Dylemat: prorokowa czy prorokini.


Ponieważ Izajasz był prorokiem, żona tak określona mogła być prorokiem, ale nie musiała. Pewności nie ma. Nomenklatura może tu być zwodnicza.

 

No proszę. A ja z prorokami kojarzyłam tylko Deborę.


Debora jest chyba najciekawsza. Była nie tylko prorokinią, należała do tak zwanych sędziów Izraela, którzy de facto rządzili. Dziś byśmy powiedzieli: premier Debora. Miała tak ogromny autorytet, że Izraelici nie chcieli bez niej walczyć z Siserą, który napadł na północny Izrael. Uznali, że dopóki Debora nie pójdzie z nami, nie zdecyduje, co mają robić, nie wyruszą. Na poziomie kulturowym można powiedzieć: w starożytności była kobieta, która – jak uważano – miała specjalny kontakt z Bogiem i wszyscy jej słuchali. Miała w sobie coś takiego, że nawet dowódca wojska Barak uzależniał walkę od jej obecności. Chciał ją mieć po swojej stronie i blisko siebie w chwilach decyzyjnych. Debora jest przykładem fantastycznych kobiet w Starym Testamencie, które miały autorytet i przeszły do historii.

 

Dodajmy: nie potrzebowała kapłaństwa, była świecka.


Takie były Judyta, Estera i inne. Bardzo dużo zrobiły dla wiary.

 

Najbardziej nieoczekiwane kobiety Biblii to z kolei cztery prapraprababki Jezusa znane z rodowodu, który wyjaśnił św. Mateusz na początku swojej Ewangelii: Rachab, Tamar, Rut i Batszeba. Znamienne, że żadna z nich, nawet odrobinę, nie przypomina Maryi ukazywanej jako cicha, skromna, perfekcyjna, pozbawiona wad, przeczysta Dziewica. Rodowód Jezusa zawiera nie jedno, ale pięć imion kobiecych, co było wbrew tradycji, bo powinni tam być wyłącznie mężczyźni. Duch Święty natchnął widocznie Ewangelistę, żeby nie sprowadzać kobiecości do jednego sztywnego wzorca, bo jesteśmy różne.


Fajne jest to, że Pan Bóg przełamuje nasze ludzkie schematy. Prorokami urzędowymi byli wyłącznie mężczyźni. Nigdzie jednak Pismo Święte nie wyraża zdziwienia, że czemu ona jest prorokinią, przecież jest kobietą? Skoro Bóg dał jej Ducha i przez nią mówi, należy jej słuchać i koniec.

 

Współcześnie prorok to człowiek, który ma charyzmat – jest natchniony przez Ducha. Każdy z ochrzczonych może nim być. Świeccy mają godność kapłańską, prorocką i królewską, o czym przypomnę, bo niektórzy mają „klerykalne” opory i woleliby scedować prorokowanie na księży (śmiech). Zaczyna się właśnie kolejny etap synodu, papież Franciszek apeluje, aby modlić się o światło Ducha Świętego, bo tylko On jest w stanie precyzyjnie rozeznać, co w Kościele trzeba zmienić, a co jest „ze świata”. Myślisz, że synod jest czasem proroków?


Zawsze jest czas proroków. Ojciec Święty zwraca uwagę na to, że bez Ducha Świętego my byśmy się niczym nie różnili od demokracji lub od stowarzyszenia. Ludzie walczą o swoje interesy, mają prawo lobbować, głosować, a decyduje większość statystyczna. Jeżeli my naprawdę wierzymy w to, że istnieje Bóg; że ten Bóg prowadził Kościół poprzez Ducha Świętego, jak pokazał choćby Sobór Jerozolimski („Postanowiliśmy, Duch Święty i my”), to Duch Święty poprowadzi nas na synodzie.


Świetnym przykładem jak to działa był Sobór Watykański II. Przez cztery lata jego obrad wiele dokumentów zmieniano kilka razy. Trwały dyskusje, wprowadzano poprawki. Jestem pod wrażeniem faktu, że na koniec, kiedy głosowano, 2 tys. biskupów było „za”, a tylko kilku „przeciw”. Takiej większości nie ma w żadnej demokracji, często o wygranej decyduje głos, ułamek procenta – wtedy niemal połowa zostaje przymuszona do tego, aby przyjąć decyzje, choć się z nimi nie zgadza. Nie tak jest w Kościele. Tu musi być zdecydowana większość: wymodlona i przedyskutowana. Na tym polega synodalność. Rozmawiamy, dyskutujemy, słuchamy się nawzajem, bo jesteśmy różni. Ale przede wszystkim się modlimy. Tylko Duch Święty doprowadzi nas do takiego rozwiązania, że ono będzie przyjęte w jedności.

 

Trzeba mieć zarazem świadomość, że ono dla części osób i tak będzie nie do przyjęcia. Jak to, co mówili charyzmatyczni prorocy. Duch Święty często robi coś, co pobożnych ludzi bulwersuje czy gorszy. Tchnie kędy chce, w grzeszników, a nie w tych, których – patrząc po ludzku – uważamy za autorytety godne mówić w imieniu Boga.

 

Tak. Decyzje i zmiany wprowadzone przez Sobór Watykański II jeszcze dziś są odrzucane przez niektórych katolików. Ale zaraz po Soborze, który miał miejsce w latach 1962-1965, przyjęcie jego postanowień było entuzjastyczne. Owszem były przypadki jak Lefebvre, ale to naprawdę mniejszość. Podam przykład z biblistyki. Od Soboru była długa dyskusja nad psalmami złorzeczącymi: usunąć je z liturgii czy nie? Ostatecznie Paweł VI uznał, że zostaną usunięte. Potem wysłano do wszystkich diecezji i katolickich uniwersytetów informacje, jak ma wyglądać nowy brewiarz. I zmiany zostały przyjęte. Nie było protestów.


Dziś dyskutujemy nad adhortacją papieża Franciszka Amoris laetitia. Można się o pewne rzeczy spierać, z czymś się nie zgadzać. Ale jeżeli punkt o możliwości przyjmowania Komunii przez rozwodników w pewnych sytuacjach jest najbardziej kontrowersyjny, a jednak zostaje przyjęty przez 2/3 uczestników synodu o małżeństwie i rodzinie, to patrząc tylko z punktu widzenia demokracji, jest naprawdę solidna większość. Brytyjczycy zdecydowali o wyjściu z Unii Europejskiej większością niecałych 2 procent! Możemy czuć się luksusowo, gdyż w Kościele podejmujemy decyzje, mając zdecydowaną większość. Wierzymy, że w taki sposób działa Duch Święty.

 

Skąd w ludziach wierzących paniczny niekiedy lęk przed synodem?

 

Może stąd, że boimy się udziału w synodzie ludzi niewierzących, którzy się nie modlą. Nie chcę osądzać, ale problem polega na braku zaufania. Jakoś nie wierzymy w to, że wszyscy uczestnicy mają szczerą chęć otwarcia na Ducha Świętego. Przecież nawet wśród 12 apostołów nie wszyscy świadomie i dobrowolnie słuchali Jezusa. Dlatego naprawdę trzeba się teraz bardzo mocno modlić, aby Duch Święty pokonał czyjąś słabą wiarę, kryzys czy nawet jakiś sabotaż. Tam, gdzie są grzeszni ludzie, zawsze może się coś zdarzyć. Módlmy się, żeby tacy ludzie byli marginalną grupą i nie wpłynęli na decyzje uczestników, podejmowane – jak wierzymy i chcemy wierzyć – ciągle za sprawą Ducha Świętego.

 

Rozmawiała Małgorzata Bilska.
Przewodnik Katolicki 40/2023


***

ks. Wojciech Węgrzyniak
kapłan archidiecezji krakowskiej, duszpasterz i rekolekcjonista; doktor nauk biblijnych i archeologii, habilitację z nauk teologicznych uzyskał w 2020 r., adiunkt i kierownik katedry egzegezy Starego Testamentu na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie; jego głównym obszarem zainteresowań naukowych jest Księga Psalmów oraz Księgi prorockie Starego Testamentu