logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Alessandro Pronzato
Różaniec - rozważania
Wydawnictwo Salwator
 


Tytuł oryginału: Il rosario preghiera nel quotidiano
Tłumaczenie: Joanna Chapska
Redakcja: Edyta Manecka

(C) by Piero Gribaudi Editore, 1986
(C) for the Polish Edition 2001 Wydawnictwo Salwator

ISBN 83-88119-56-7

ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków
www.salwator.com


 

Słowo wstępne

Karmiony garścią czarnych koralików.

Wyłączony z uzasadnionego podejrzenia

Składam przed sobą ręce.
Różaniec w wielu środowiskach, nawet w tych sąsiadujących z kościelnymi zakrystiami, a także u wielu osób zwykle uczęszczających do kościoła, jest poddany osądowi. Zarzuty są przeróżne. Nie będę się troszczył o wymienienie ich wszystkich. Można je jednak sprowadzić do dwóch zasadniczych:
- mamy przed sobą pobożną praktykę, ale już przestarzałą, która nie należy do naszej rzeczywistości i nie pasuje do naszych potrzeb;
- Różaniec jest odpowiedzialny za szerzenie się modlitwy machinalnej i sztucznej, owocu ust, w której nie ma serca, modlitwy bez duszy.
Nie mam najmniejszego zamiaru zasiadać w tym procesie na sędziowskim krześle. Jeślibym to uczynił, powinienem zostać wyłączony, jak to się mówi w języku prawniczym, "z powodu uzasadnionego podejrzenia".
Nie mógłbym pozostać neutralny, nawet nie chciałbym. Oświadczam to wszem i wobec, zajmuję pozycję, nie maskując się welonem obojętności.
Istnieje wiele ważnych powodów osobistych, które bardzo wiążą mnie z oskarżonym.
Dlatego też jestem - już na wstępie - po jego stronie.
Nie mogłoby być inaczej, w żadnym wypadku.
Dobrze będzie pokazać w pełnym świetle nasze relacje. Są tajemne, to prawda, ale absolutnie przejrzyste. Nie ma niczego, czego mógłbym się wstydzić, wręcz przeciwnie.

 

Dłużnik kilometrów przemierzonych rękami.

Ważne osobistości, z którymi przeprowadza się wywiady, zawsze przypominają, że są dłużnikami mistrzów. Wymieniają imiona i nazwiska swoich autorytetów, prawie wszyscy tych już nieżyjących.
Ja nie jestem ważną osobistością. Do moich drzwi nie ustawia się kolejka dziennikarzy, żeby przeprowadzić ze mną wywiad (a poza tym nie lubię, kiedy mnie nagabują).
A jednak również ja miałem swoich mistrzów, którym jestem winien dozgonną wdzięczność.
Na moim biurku od niepamiętnych czasów stoją dwie fotografie: De Foucaulda i księdza Mazzolari.
W bibliotece utworzyłem dział, w którym umieściłem ulubionych autorów. Na honorowym miejscu - przyjaciel - Jean Sulivan.
Muszę jednak przyznać, że nie poprzestaję tylko na tych autorach i kilku dziesiątkach (czy setkach) książek.
Całe moje życie, moje kapłańskie powołanie, pisarska działalność, moja odpowiedzialność za ośrodek rekolekcyjny, wszystko jest zbudowane, przeplatane i pogrążone w Różańcach.
Kilka osób prowadziło mnie, podtrzymywało, dodawało odwagi - a muszę też przyznać - również krytykowało za pomocą dziesiątków Różańców.
Jeśli ktoś, kogo dobrze znam, chciałby mnie szantażować, mógłby to zrobić jedynie za pomocą Różańca.
Sądzę, że nie znalazłby się nawet mały fragment mojego istnienia, nie naznaczony jakimś Deus in adiutorium meum intende. Nie odbyłaby się żadna podróż, praca, które nie byłyby oddane Komuś, do kogo zanosi się słowa: "W pierwszej tajemnicy radosnej rozważa się."
Jeśli ktoś pewnego dnia przedstawiłby mi rachunek, to znalazłbym się przed ciągnącymi się kilometrami groszkami Różańców do zapłacenia. To przyprawia o zawrót głowy.
Nie mam wątpliwości. Jeśli na polu mojej kapłańskiej misji wyrósł jakiś nieśmiały kwiat, pojawił się maleńki owoc, stało się to dzięki małym czarnym ziarenkom rozsiewanym przez czyjeś ręce; ręce, które bardzo łatwo mogę zidentyfikować.
Na moim życiu odcisnęły się linie papilarne, których nie można w żaden sposób usunąć, osób przyzwyczajonych do przesuwania paciorków koronki.
Mojej wędrówce towarzyszy i wspiera ją dyskretna, ale zarazem skuteczna obecność osób, które by nie zostawić mnie samego, przemierzyły wraz ze mną całe kilometry życia za pomocą rąk, pod egidą delikatnego, a jednak jakże silnego, sznurka koralików.

 

"Nie jestem uczona, ale umiem się modlić, wiesz?"

Babcia Józefina, najważniejsza ze wszystkich.
Udzieliłem jej ostatniego namaszczenia.
Moja babcia miała dziewięćdziesiąt lat; dwoje niebieskich przepięknych oczu na przemiłej i łagodnej twarzy pokrytej pajęczyną głębokich zmarszczek. Była osobą dość szorstką w obyciu, spracowaną, z bagażem doświadczeń, w których nie brakowało łez, wyrzeczeń i pracy dla innych.
Każdego ranka punktualnie przychodziła na Mszę. Siadywała w ostatniej ławce, w nawie po lewej stronie. Często była oprócz księdza jedyną uczestniczką Eucharystii.
Leżała teraz sparaliżowana. Rankiem, kiedy słyszała dzwony, dostawała konwulsji. Często znajdowaliśmy ją na podłodze, tak silne było przyzwyczajenie umocnione w niej od dziesiątek lat, by wyskoczyć z łóżka na dźwięk dzwonów wzywających na Mszę.
Na szczęście paraliż oszczędził jej jedną rękę. Tę, którą przesuwała Różaniec.
Gdy byłem w seminarium, mówiła: - Ucz się, jesteś pierwszy i jedyny w rodzinie, do którego uśmiechnęło się takie szczęście. Ja jestem analfabetką, nigdy nie miałam możliwości pójścia do szkoły, ale umiem się modlić, wiesz? Pan mnie rozumie, nawet wtedy, kiedy mówię niedorzeczności.
I podzwaniała masywnym Różańcem z koralami wytartymi od przesuwania.
- Zawsze dla ciebie, zapamiętaj to sobie dobrze - mówiła surowo.
W tych słowach słyszało się karcący ton, prawie grożący: uważaj, by nie zdradzić, by nie zniweczyć tej modlitwy. Staraj się stanąć na wysokości zadania.
Podczas mojej pierwszej Mszy nie siedziała w ławkach przykrytych aksamitem. Dostrzegłem ją w głębi kościoła, siedziała na tym samym co zawsze miejscu, w nawie po lewej stronie. Długi czarny welon osłaniał jej pooraną zmarszczkami twarz.
Nie odrywałem od niej wzroku. Bardzo dobrze wiedziałem, że moje kapłaństwo miało związek z którymś przebytym przez nią kilometrem paciorków Różańca, zniszczonych nieustannym przesuwaniem w palcach.
Kilka lat później miałem ją przed sobą, leżała w wielkim żelaznym łóżku. Kiedy nadeszła chwila namaszczenia rąk nie miałem odwagi wypowiedzieć słów: "przez święte namaszczenie i przez swoje pobożne miłosierdzie, niech Pan ci przebaczy wszystkie winy, których dokonałaś dotykiem". Słowa te wydawały mi się nie na miejscu. Czyż winą mogło być zużycie - któż może zliczyć ilu - Różańców?
Pochyliłem się po prostu, by ucałować te ręce, ściskające - jak zwykle - podniszczony już Różaniec. Wyszeptałem: - Dziękuję.
- Amen! - odpowiedziała pogrążona w myślach babcia Józefina; tylko jej oczy zabłysły jakby w porozumieniu.
Nie mogę zapomnieć Różańca babci Józefiny. Ktoś być może określi to jako "przestarzały sentymentalizm". Nie obchodzi mnie to. A poza tym, w takich czasach jak nasze, jeśli jest coś, co jest przestarzałe, to jest to z pewnością nieczułość, nie sentymentalizm.

 

Domowy nocny radar

Teraz moja mama.
Zdarzało się dość często, że wracałem do domu w środku nocy pijany autostradą, zmęczeniem, sennością, podróżą, która była dramatem z powodu mgły jak wata.
Kiedy tylko przekraczałem próg domu, gasła lampka w jej pokoju. Wydawało mi się, że słyszę charakterystyczny odgłos wielkiego Różańca odkładanego na szafkę.
Mogła nareszcie zasnąć z westchnieniem ulgi.
I tym razem wszystko dobrze się skończyło.
Nie straciła mnie z oczu w mrokach nocy i mgły, prowadziła mnie tym domowym radarem, kto wie, ileż razy pieszczonym drżącymi dłońmi.
A potem Nuta.
Skulona na wersalce, nie opuszczana ani na moment przez niczym nieukojoną migrenę, która, wydawało się, że chce rozerwać jej głowę.
- Gdyby nie było tego. - mamrotała przerywanym głosem.
Nie miała na myśli tubki Veramonu.
Machała mi przed nosem koralami Różańca.
- Ile ich odmawiasz w ciągu dnia? - pozwoliłem sobie tym razem na niedyskrecję.
- A kto, by je tam policzył, oprócz Pana Boga? - odpowiedziała trochę podstępnie, a trochę tajemniczo.
I dodała: - Prawie wszystkie są w intencji księdza, niech ksiądz pamięta.
Odchodziłem upewniony i. sterroryzowany nagromadzonym długiem, który zaciągnąłem.
Istota ludzka skurczona na wersalce, poskręcane od reumatyzmu kości, głowa nękana okrutną migreną, śledziła mnie nieustannie, miała mnie cały czas na oku, nieubłaganie narzucała mi dokładną linię marszu tysiącami Zdrowaś Maryjo.

 

Była również siostra Waleria.

Szesnaście lat przykuta do łóżka, wyniszczana ciągłymi napadami dusznicy bolesnej.
Kiedy miałem wygłosić jakieś decydujące kazanie czy cykl konferencji, a także przed spotkaniem ze skazanymi na dożywocie, przed podjęciem ważnej decyzji, przed rozpoczęciem pierwszej linijki mojej książki, zawsze pukałem do drugich drzwi w maleńkim korytarzyku.
Nie zrobiłbym żadnego kroku bez jej protekcji.
"Jeśli nie zna się nikogo, nic się nie osiągnie", mówią to wszyscy na tej szczęśliwej ziemi poetów, świętych, bohaterów, żeglarzy, przemytników i protegowanych.
Ja na szczęście znałem siostrę Walerię. Zapewniała mnie: - Idź spokojnie. Ja porozmawiam o tym w mej skromności.
I z ogromnym wysiłkiem wyciągała spod prześcieradła Różaniec z wielkimi koralami.
Zostałem ukształtowany przez garstkę koralików


Zobacz także
Ewelina Gładysz, Przemysław Radzyński

Czasem jesteśmy w takim momencie, że nie wiemy w jaką stronę należy pójść. Życiowe decyzje ukierunkowują nas w konkretną stronę, a to może być trudne, bo chcielibyśmy sobie zostawić możliwość wyboru. Ale rzeczy piękne w naszym życiu, na ogół wiążą się z podejmowaniem ryzyka

–  mówi br. Wojciech Jerie, jeden z trzech Polaków we wspólnocie braci z Taize, w rozmowie z Eweliną Gładysz i Przemysławem Radzyńskim

 
ks. Mieczysław Piotrowski TChr
Latem 1796 r.francuskie wojska, przygotowywały się do inwazji na państwo kościelne i zajęcia Rzymu. Z bogatej dokumentacji, przechowywanej w archiwum Kurii Rzymskiej, dowiadujemy się, że w tym właśnie czasie miał miejsce niezwykły fenomen. Było to zjawisko obserwowane przez setki tysięcy ludzi. 101 obrazów Matki Bożej w Rzymie, oraz 21 w innych miejscowościach prowincji rzymskiej, w cudowny sposób "ożywiło się". Matka Boża na obrazach poruszała oczami, wargami, płakała...
 
Siostry Augustianki
Mieszkałam sobie „spokojnie i wygodnie”. Było mi dobrze i nie chciałam niczego w swym życiu zmieniać. Pewnego dnia otwierając okno zdawało mi się słyszeć głosy. Wybiegłam przed chatkę, a do mych uszu doszły słowa: "Musicie od siebie wymagać chocby inni od Was nie wymagali"... Wróciłam i próbowałam o tym zapomnieć. Jednak nie dawało mi to spokoju, wprowadzało zamęt w to dotychczas „spokojne i wygodne życie...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS