logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
Słabość - siła świadoma
Czas Serca
 
fot. Megan Allen | Unsplash (cc)


W polskim krajobrazie raczej do rzadkości należy sytuacja, w której, spacerując ulicami jakiegokolwiek miasta czy wsi, uniknie się widoku budynku kościoła. Dla jednych widok ten będzie oczywistą szansą i okazją do pochwalenia Boga. Dla innych wyrazem pewnej natarczywości Kościoła, z którą nie potrafią sobie poradzić. Często tym drugim, być może również z winy tych pierwszych, kościelne drzwi kojarzą się z nieprzekraczalną bramą, za którą pobożne dusze walczą wyłącznie o swoje własne zbawienie i ocalenie. „Czy na tym polega to chrześcijaństwo?” – pytają. Kościół, który swoją czułość i wrażliwość na „inność” wyraża poprzez nauczanie, zachęcanie i serdeczne modlitewne współczucie, okazuje z całą pewnością jakąś fundamentalną troskę za tych z „gorszej strony”. Ci jednak mogą słusznie powątpiewać czy taka troska wystarczy. Czy jest ona rzeczywiście wyrazem tego, co w chrześcijaństwie najbardziej źródłowe i co stanowi o absolutnej wyjątkowości jego tożsamości?

 

Kopernik też była kobietą?

 

Jestem księdzem, żyję w celibacie. Nie jestem przekonany, że dobrze wiem, jakie z definicji są kobiety i czy w ogóle można o nich mówić językiem uniwersaliów. Nie jestem pewien, czy one same mają jakąś jednolitą wizję własnej kobiecości. Nie mam pojęcia, czego naprawdę pragną. Zapewne nie wszystkie pragną tego samego lub w taki sam sposób. Nie znam się na kobietach i mogę nawet to przekonująco udowodnić, w myśl zasady, że również „prawdziwa kobieta nie wie czego chce i jest zdeterminowana to osiągnąć” (Gustave Flaubert). O kobietach można mówić na różne sposoby, podobnie jak o mężczyznach. Różnie bowiem można je postrzegać. Wiele zależy przecież od tego, kto mówi i o kim konkretnie. Mimo zatem założenia, że funkcjonujemy w takim świecie i myślimy w taki sposób, że nie potrafimy żyć bez ogólników, zazwyczaj szybko przekonujemy się, że nasze stereotypy wcale nie oddają istoty sprawy. Gdybyśmy bowiem oddali głos samym mężczyznom, przekonalibyśmy się prędko, że dla większości z nich kobiecym ideałem, sprawiającym, że są szczęśliwi, są ich własne żony. Pozostali z pewnością zajmują się filozofią. Być może mniejszość narzekałaby na taki układ, sądząc, że jedna kobieta na całe życie to zupełny brak fantazji. Wierni swoim wybrankom broniliby się pewnie przed zarzutem takiego wybrakowania, twierdząc, że co prawda „monotonia jest wrogiem miłości, ale na szczęście wrogiem monotonii jest teściowa” (Gustave Flaubert). I na nią znalazłoby się jednak remedium obstających przy tradycyjnych rozwiązaniach. Jak w owym humorze: „Deszcz meteorytów obserwuje zięć i teściowa. Zięć pomyślał życzenie. Teściowa nie zdążyła…”. Tak czy siak, kobiety są różne i żadne powszechnie znane definicje nie wyczerpują bogactwa ich rodzajów. Są wachlarzem tak wielu możliwości i różnorodności, że zapewne na pleceniu andronów skończyłaby się próba naszkicowania jednorodnego, właściwego portretu. „Jeżeli bowiem sądzisz, że kobiety to słabsza płeć, to spróbuj przeciągnąć kołdrę na swoją stronę” (Stuart Turner).

 

…i niewiastą stworzył ich

 

Wydaje się, że tak jak mężczyźni potrzebują kobiet, tak one potrzebują mężczyzn, by w tym wzajemnym odniesieniu jakoś się wspólnie odnaleźć. Odniesień tych jest oczywiście wiele. Kobieta jest przecież najpierw czyjąś córką, siostrą. Później, mając męża, staje się jego żoną. Następnie sama może zostać matką, babką, prababką itd. Po drodze zdarza się, że przez lata jest szczęśliwą i kochaną teściową, bratową czy szwagierką… Na szczęście bowiem nie wszystkie meteoryty mają złośliwą trajektorię lotu. Piękno, uczuciowość, delikatność i ciepło kobiet – to pewna „inność”, której szuka większość mężczyzn. Dzięki nim oni sami mogą stać się sobą, a one wyrazić to, co zapewnia każdemu domowi duszę. Ktoś powiedział, że kobieta jest jak piękny kwiat. Ale zakwitnie tylko wtedy, kiedy otoczona będzie odpowiednią opieką. To chyba słuszna intuicja. Kobiece piękno nie polega jednak wyłącznie na braku czegoś, co wydaje się niezbędne lub właśnie obecności tego, co wszystkim sprawia radość i wygodnie stabilizuje życie. Marcel Proust mawiał: „Piękne kobiety pozostawmy mężczyznom bez wyobraźni”. Właśnie dzięki tym damsko-męskim odniesieniom możliwe jest dostrzeżenie i „zakwitnięcie” wzajemnych, tkwiących głęboko możliwości. Naiwne byłoby jednak przekonanie, że takie odniesienia są zawsze pisane pięknym poetyckim stylem. Że zawsze towarzyszy im zrozumienie, solidarna wzajemność czy chęć pomocy. Przeciwnie, każda para, każda rodzina i każdy dom są przede wszystkim świadkami prozy życia. „Kobieto! Jeśli twój mężczyzna powiedział, że coś zrobi, to to zrobi! Nie musisz mu tego przypominać co pół roku!” (Homer Simpson). Poezja jest tworzona po to, by zwracać uwagę na subtelności życia. Ale subtelności te w rzeczywistości nie zawsze czynią życie piękniejszym i bardziej wartościowym. Poezję mogą bowiem czytać rzemieślnicy. Do tego zaś, by nawet w szarej prozie codzienności odnaleźć liryczną harmonię, potrzeba bycia artystą. Nie każdy może nim być. Artysta bowiem widzi świat ponad złem, które jest nieodłączną częścią tego świata. Dlatego nie rozumie potrzeby podcinania skrzydeł opłakującym zgliszcza ludzkich niepowodzeń i najczęściej w pojedynkę, cegła po cegle, odbudowuje niestabilne nadzieje.

 

Do źródła

 

Kościół ma w sobie dużo z kobiecości. Jest w końcu Matką, Oblubienicą Chrystusa. Pojęciowo Ecclesia wyraża się również w żeńskim rodzaju. Do kobiecej istoty Kościoła należy jego delikatność, czułość, współczucie i solidarność z najsłabszymi. Oczywiście nie znaczy to, że owe archetypy ustalają jakiś powszechnie obowiązujący kanon samej kobiecości. Nie znaczy to również, że wszystkie dzieci Kościoła radzą sobie z tą czułością i delikatnością. Często wolą one bowiem fetować zwycięstwa niż pozwolić się skrzywdzić. Bliżej im do wytykania cudzych błędów niż chęci wzięcia na swoje plecy nie swoich grzechów. Z oporami przyznają się do bycia wybrakowanymi i niezbyt szczerze uderzają we własne piersi, bowiem taka skrucha odsłania kolejne miejsca pod niezasłużone ciosy. Trudno im pochylić się nad inaczej myślącymi, bowiem to triumf i pewność siebie wzbudzają większy respekt i fundamentują pewność zbawienia wierzących we „właściwy sposób”. Głową Kościoła, o którym mowa, mimo defektów jego wyznawców, jest jednak Chrystus. On zna swój Kościół najlepiej, bo najbardziej go kocha. To On jest bezprecedensowym wzorem stylu życia Kościoła i Jego ostateczną miarą. Co takiego Chrystus mówi swojemu Kościołowi? Cała Ewangelia jest instrukcją jego „użycia”. W niej zaś to, co najtrudniejsze, do czego nie da się wyłącznie werbalnie przekonać, Chrystus pokazuje na własnej skórze. Wyraźnie odnosi się również do tego, jak Kościół powinien traktować tych, którzy go źle traktują: „Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie! Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują, jakaż za to dla was wdzięczność? Przecież i grzesznicy miłość okazują tym, którzy ich miłują. I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze czynią, jaka za to dla was wdzięczność? I grzesznicy to samo czynią” (Łk 6,31-33). Specyfiką chrześcijaństwa nie jest zatem to, iż jego wyznawcy są wrażliwi i czuli na siebie nawzajem. Że potrafią sobie okazywać wdzięczność. Że są zdolni wybaczać, modlić się za siebie. Nie trzeba być doprawdy wyznawcą jakiejkolwiek religii, by realizować piękne ideały humanizmu. Tym, co stanowi absolutną oryginalność chrześcijaństwa jest szczera miłość wobec „cudzych”, czyli również tych, którzy zatrzymują się na zewnętrznych ścianach Kościoła i nie zdradzają konfesyjnych upodobań. Chrześcijaństwo pozwala bowiem „cudzym” na bycie obok siebie i pozostanie „cudzymi”. Więcej, ono jest na nich życzliwie otwarte.

 

Kościół – słaba płeć

 

Wiemy doskonale, że czymś niemożliwym jest unikanie odmienności zdań, a często także związanych z tym sporów. Człowiek różnie reaguje na te odmienności. Dosyć łatwo przychodzi mu pastwienie się i poniewieranie tymi, którzy są „inni”. Bo inaczej myślą, inaczej wierzą, preferują inną partię, wybierają innego prezydenta. Formy agresji są różnorodne, również wśród deklarujących miłość do Chrystusa. Religia ma bowiem subtelną siłę rażenia, której zazdrości jej właściwie każda inna dziedzina ludzkiej egzystencji. Dlatego krzyż czy religijny sztandar na politycznych wiecach tak szybko zmieniają swoje znaczenia. Również modlitewna intencja o nawrócenie czy opamiętanie, uśmiech na twarzy i łagodny ton głosu ewangelizatorów wcale nie umniejszają realności podskórnych wulkanów zemsty i pobożnego triumfalizmu. Dzieciom Kościoła bowiem nie zawsze wychodzi miłość, jaką deklarują i do jakiej wzywa ich Założyciel chrześcijaństwa. Zapominają one czasem, że to, co najważniejsze w chrześcijaństwie nie jest tematem do przemedytowania lub tajemnicą do adoracji wyłącznie w Wielki Piątek. To codzienna i zawsze aktualna oferta dla wszystkich chrześcijan. Oczywiście nie każdego stać na sto procent życia, o które chodzi w Ewangelii. Takie życie jest bowiem sztuką. A – jak już stwierdziliśmy – nie każdy w życiu zostaje artystą. Nie zmienia to jednak faktu, że Chrystus żył taką sztuką i do niej wzywał. Że nie kalkulował swojej miłości. Nie pytał, czy będzie mu się ona opłacać i czy znajdą się wystarczająco wdzięczni. Jego miłość była słaba i silna zarazem. Słaba, bo nie zmuszała, tylko zapraszała do naśladowania. Silna, bowiem hojnie inwestowała, również w tych, którzy na to nie zasługiwali. Była to w końcu miłość naprawdę, bowiem naprawdę był Chrystusowy krzyż. Zauważmy, że Chrystus pyta co prawda: „dlaczego mnie bijesz?” (J 18,23), ale ostatecznie pozwala się zbić. Miłość jest bowiem sobą tylko wtedy, kiedy jest heroiczna, konsekwentna do końca. Kiedy pozwala się zbić. Miłość heroiczna nie znaczy totalitarna czy ekstremalna – ostatnio jest jakaś dziwna kościelna moda na to słowo. To miłość radykalna, która potrafi dużo bardziej poszerzać własne granice, wykraczać poza dotychczasowe logiki.

 

Prawda poszerza

 

W życiu każdego człowieka chodzi o jakąś prawdziwą miłość. O to, by wyjść poza siebie, kogoś pokochać. W chrześcijaństwie również miłość winna uduchawiać religijne struktury. Chrystus zostawił nawet przykazanie miłości, nakaz miłowania. A to znaczy również obowiązek bezinteresowności, bez której żadna miłość nie istnieje. Nie ma miłości bez krzyża, który trzeba podjąć także za tych, niechętnych do jego dźwigania. Nie ma jej bez hojności, która nie jest zwyczajną sprawiedliwością. W miłości bowiem drugi człowiek może ode mnie oczekiwać więcej niż ja od niego. I nie jest to wcale zamach na moją wolność. Kto kocha, ten wie, o czym mowa. Kto nie chce kochać, ten prawdopodobnie się zasmuci. Jednak i ten smutek może być już cieniem jutrzejszych prześwitów nawracania woli. Miłość jest łaskawa. Życzliwa, czuła i delikatna wobec tych, którzy do niej nie dorastają. Jak dobra, prawdziwa kobieta, matka czy żona. Bez takiej miłości nie sposób rozumieć Kościoła w tym, co jest dla niego absolutnie źródłowe. I Kościół sam siebie bez niej nie będzie rozumiał. A jego wyznawcy z wielkim trudem zdołają wówczas powstrzymać odwet bądź w taki sposób przeżywać własne triumfy, by pokonanym umożliwić dalsze życie. Miłość konfrontuje się bowiem zawsze z jakąś słabością, z jakimś złem. Ma co wybaczyć. Znosi niejedną nieuleczalną głupotę. Człowiek kocha właśnie dlatego, że potrafi i chce zrezygnować ze swojej siły, jakoś obnażyć to, co w nim jest bezradne. By stanąć naprzeciw innej bezradności. Kocha się przecież w drugim człowieku nie to, co daje sobie ze wszystkim radę, ale to, co wymaga opieki, wsparcia, wzięcia odpowiedzialności. Miłość jest heroizmem w słabości, wiarą w ludzką bezinteresowność, sztuką ocalania drugiego, nawet za cenę własnego szczęścia. Bez miłości bowiem heroizm pozostaje zwyczajnym, naiwnym masochizmem. Miłość jest ostatecznie prawdą, która odsłania źródła. Prawdy mogą być różne, bowiem różni są ludzie, którzy ich szukają. Prawda może nawet ich zniewalać i często zniewala. Jest wówczas prawdą, o którą toczą się rozmaite wojny. Taka prawda nikogo nie ocala. Prawdziwa prawda jest jednak łaskawa, bowiem potrafi i chce ocalać.

 

ks. Przemysław Bukowski SCJ
Czas Serca 138

 
Zobacz także
o. dr Marek Kotyński
Nowa ewangelizacja wymaga od świeckich solidnego przygotowania, głębszego zrozumienia Ewangelii oraz konkretnych działań i doświadczeń apostolskich. Papieski Wydział Teologiczny im. Jana Chrzciciela w Warszawie otworzył Szkołę Liderów Nowej Ewangelizacji (dalej skrót SLNE). Inicjatywa ta okazała się owocna i wzbudziła duże zainteresowanie wśród laikatu w różnych diecezjach, a także wśród duchownych, którzy poprzez tę szkołę, wraz członkami prowadzonych przez siebie wspólnot, przygotowują się lepiej do zadań ewangelizacyjnych.

Z rektorem PWT i inicjatorem SLNE ks. prof. Krzysztofem Pawliną rozmowę przeprowadził o. dr Marek Kotyński. 
 
ks. Andrzej Trojanowski
Wiemy, że gdy apostołowie głosili Dobrą Nowinę, to Pan potwierdzał ich słowa niezwykłymi zna-kami i cudami. Z radością i wdzięcznością przyjmujemy fakt, że głoszenie dziś prawdy o nieskończonym miłosierdziu Boga również zostaje przez Niego potwierdzone cudownymi znakami. Jak bardzo dziś potrzeba apostołów Miłosierdzia Bożego, czyli głosicieli Dobrej Nowiny, ludziom, którzy żyją w rzeczywistości nieraz bardzo powikłanej i trudnej!
 
ks. Piotr Lorek SDB
Codzienna obecność wychowawcy może być dla młodych nieocenioną wartością. To podstawa, by zbudować relację i tworzyć wspólnotę. Bez obecności trudno bowiem zbudować między ludźmi coś trwałego, głębokiego i wartościowego. Bycie z młodymi w stylu salezjańskim, czyli asystencja, domaga się dwóch zasadniczych warunków: stałości i jakości. Stałość związana jest z systematycznością, ciągłością, konkretnym czasem przebywania wśród młodych...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS