logo
Niedziela, 28 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bogny, Walerii, Witalisa, Piotra, Ludwika – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Elżbieta Wiater
Szopka i niewygodne pytania
Przewodnik Katolicki
 


Bóg tak bardzo przekracza ludzką zdolność pojmowania, że paradoksalność Jego objawienia uwiera. Już Izraelici szukali prostszego, a mówiąc dosadniej – bardziej ludzkiego boga. I, paradoksalnie, wcielenie Tego Jedynego tylko skomplikowało sprawę.

 

Przez tysiąclecia ludzkość nie miała problemu z wypełnieniem pojęcia „bóg” treścią. To był ktoś potężny, nieśmiertelny, kapryśny, ale jednocześnie można było go ubłagać ofiarami. Nie do końca zrozumiały, bo należący do sfery dosłownie wyższej, doskonalszej. Relacje z nim miewało się od święta lub w przypadkach nagłych, kiedy potrzebna była jego/jej interwencja. Budził lęk, bo jego kaprys mógł odebrać życie lub znacznie je utrudnić, jednak znane były sposoby na pozyskanie jego/jej życzliwości. Miał być skuteczny, a więc dawać uzdrowienie, pomyślność, plony w zamian za złożone ofiary: od kadzidła po dzieci. Należało dbać o przychylność bogów, bo na domiar wszystkiego byli złośliwi i mściwi, przynajmniej większość z nich.

 

Bezimienny


Bóg, który objawia się Abrahamowi, nie jest szczególnie zainteresowany ofiarami samymi w sobie, chce żywej, wiernej i pełnej zaangażowania relacji. Koniec z wygodnym handlowym układem (np. człowiek bogu owieczkę, bóg człowiekowi deszcz), trzeba zaufać w Jego szalone obietnice, nawet jeśli przesłanek do tej postawy, patrząc czysto po ludzku, jest niewiele (nie bez powodu Sara, słysząc, że urodzi syna, zaśmiała się). A do tego Objawiający się nie dość, że jest bezimienny, to jeszcze nie da się go przedstawić w żaden dotychczas przyjęty sposób. Kiedy wnuk Abrahama pyta Go o imię, otrzymuje wymijającą odpowiedź i błogosławieństwo, nawet Mojżeszowi przedstawia się jako „Jestem, kim Jestem”, a więc imieniem, które można przetłumaczyć jako nie-imię, a potem dokłada do tego surowy zakaz wykonywania jakiejkolwiek swojej podobizny.


Jednocześnie nie jest On, jak by Go opisali dalekowschodni mędrcy, energią, jednią, bezkształtem. Nie oczekuje, że się w Nim rozpłyniemy, za to zwraca się do nas, wchodzi w relację, oczekuje wzajemności, a więc zachowuje się jak osoba. Kiedy się wmyślam w ten biblijny obraz Boga, przypomina mi się nocna wspinaczka na Synaj i związane z nim doświadczenie zanurzenia w bezkresie nieba i pustyni. Mam ochotę znów stanąć na zboczu tej góry, jak stał Mojżesz, a potem kolejni potomkowie Izraela, i wykrzyczeć w ten bezkresny, wygwieżdżony nieboskłon: „Kim Ty właściwie jesteś?”.


To pytanie, a dokładnie słowa: Quis est Deus? (Czym jest Bóg), było siłą napędową poszukiwań jednego z największych intelektów w dziejach – św. Tomasza z Akwinu, jestem więc w dobrym towarzystwie. On dotarł do kresu poszukiwań już za życia, tyle że po tym doświadczeniu zamilkł, więc nadal pozostaję bez odpowiedzi. Pewne przesłanki daje mi słowo Boże i Tradycja, dzięki którym mogę wymienić kilka cech: doskonały, a więc taki, który się nie zmienia; wieczny, a więc istniejący zanim cokolwiek zostało stworzone; stworzyciel, a więc panujący nad wszystkim miłośnik życia, Ten, dla którego chwałą jest żyjący człowiek; jedyny, a więc najwyższy; sprawiedliwy, bo wierny przymierzu zawartemu z człowiekiem, i jednocześnie miłosierny, bo dochowujący swoich zobowiązań wobec swego ludu nawet po tym, jak ten nie dotrzymał swojej części zobowiązań. Nieskończenie cierpliwy, a jednocześnie bezwzględnie konsekwentny.

 

Bez-Bożność


Najpierw oświecenie zredukowało Boga do zapychacza dziur w teoriach naukowych, a potem w XIX wieku nastąpił gwałtowny rozwój nauk eksperymentalnych i przyrodniczych, a wraz z nimi ateizmu ufundowanego na przekonaniu, że wszystko da się wyjaśnić za pomocą intelektu. Pojęcie Boga powoli zaczęło się „opróżniać” – piszę tu o popularnym jego postrzeganiu w społeczeństwie. Obecnie w naszym kręgu kulturowym dla wielu ludzi jest to kategoria pusta, słowo, które nic nie znaczy. Zajmowanie się nim zostawiono, jak pisze brytyjski teolog Nicholas Lash, osobom zbyt mało rozgarniętym intelektualnie, by zrozumieć poważne rozważania naukowe, naiwnym oraz prostaczkom. Doprowadziło to do sytuacji, którą następująco opisuje w eseju Jezus ośmieszony Leszek Kołakowski: „W wykształconych lub półwykształconych klasach naszych społeczeństw być chrześcijaninem to wstyd – nawet nie dlatego, że chrześcijaństwo nie cieszy się intelektualnym szacunkiem, ale dlatego, że jest moralnie śmieszne”. A z czego wynika taka ocena? Z tego, że Chrystus miał odwagę głosić, że „jest tylko jedna rzecz godna bezwarunkowego pragnienia: to Bóg i Jego Królestwo; jest tylko jedna rzecz, która jest złem absolutnym: utrata duszy, jej nieodwracalne zepsucie”.


Ten śmiech ma swoje korzenie w tym, że choć pojęcie Bóg jednym nie kojarzy się z niczym, a innym z „siedzącym na chmurze brodatym hodowcą gołębia” (cytat z katechumenki opowiadającej o swoim postrzeganiu Go przed nawróceniem), nie oznacza to, że nie mają bogów. Ta kategoria jest obecna w ludzkim myśleniu i sposobie funkcjonowania. Wspomniany wyżej Lash w książce Pytanie o Boga definiuje boga jako to wszystko, co czcimy. A potrafimy być żarliwymi, wręcz fanatycznymi czcicielami dowolnej rzeczy, przekonania, człowieka, fenomenu czy doświadczenia. Jeśli chcemy określić, co jest przedmiotem czyjejś czci, wystarczy tę osobę poobserwować. Wcześniej czy później zobaczymy, co otacza kultem, czyli „traktuje naprawdę poważnie, uważa za zbyt gorące, by trzymać to w garści, uznaje za niepodlegające kontroli”, przyznaje temu terytorium oznaczone jako święte, na które nie wolno wejść nikomu, chyba że w określonej postawie i celu (wciąż Lash). Czy nie uderzyło was nigdy, że na przykład współczesne banki wyglądają jak kościoły, nawet mówi się w nich przyciszonym głosem? Albo że wiele współczesnych korporacji oczekuje od swoich pracowników zaangażowania, które ma być wręcz nabożne, zagospodarowując im czas wolny i oczekując olbrzymiej dyspozycyjności? A jeśli człowiekowi, który jest wyznawcą pieniądza, znaczenia, wygody, akceptacji, sportów ekstremalnych etc., powiemy, że to wszystko jest drugorzędne, a powinien przede wszystkim zadbać o swoją duszę, to zabije nas śmiechem. I to jest najtrudniejsza chyba do przyjęcia forma męczeństwa.

 

Szopka na opak


Kiedy św. Franciszek po raz pierwszy w dziejach Kościoła budował pierwszą szopkę bożonarodzeniową, chciał uświadomić ludziom skalę uniżenia się Boga. Jemu współcześni nie mieli problemu z wypełnieniem znaczeniem tej kategorii – zbyt namacalnie doświadczali swojej skończoności i ulotności tego, co doczesne. Żyli w świecie o wiele uboższym materialnie, przynajmniej dla większości z nich, zdecydowanie mniej stabilnym społecznie i ekonomicznie, nie mówiąc o wiele większej zależności od urodzajności danego roku czy podatności na klęski naturalne. Owszem, i wtedy nie brakowało tych, którzy czcili złoto i władzę, ale nawet oni gdzieś w głębi czuli przynajmniej lęk na myśl o własnej śmierci i prawdopodobieństwie, że staną wtedy twarzą w twarz ze Stwórcą. Tym, który kieruje losami świata i jest panem zarówno ich, jak i tych, których skrzywdzili.


Współcześnie, przynajmniej tak myślę, położone w żłóbku Dzieciątko może nam pomóc odkryć coś innego. Zacznijmy od tego, że ten widok powinien nas uwierać. Nie dlatego, że to niehigieniczne – kłaść ledwo urodzone dziecko w miejscu, z którego zwykle pożywiają się zwierzęta, ale dlatego, że to szokujące. Oto noworodek, ściśle skrępowany pieluszkami. Przed chwilą odcięto mu i zawiązano pępowinę, jego oczka są zapuchnięte po porodzie, a skóra buzi pomarszczona. Nie widzi jeszcze dobrze, a jego tęczówki mają typowy dla nowo narodzonych niebieski kolor. Jest całkowicie zależny od innych, podatny na choroby i będzie można spokojnie o nim powiedzieć, że pożyje dłużej, dopiero kiedy osiągnie mniej więcej piąty rok życia (wiek, w którym spadała śmiertelność dzieci). Kiedy podsunie się mu palec, odruchowo go chwyta, jakby pytając tym gestem, czy może obdarzyć zaufaniem. Głodny otwiera usta i bezradnie szuka obok siebie matki, a jeśli jej nie znajduje, głośnym krzykiem domaga się jej obecności. W zasadzie ten krzyk to wszystko, co ma na swoją obronę.


To znamy, jest nam bliskie. O tym śpiewamy w większości pastorałek i kolęd. Oswojone, co może być tu szokującego? Bóg. Ten opis dotyczy Boga. Jeśli to pojęcie jest dla nas puste lub nigdy nie poświęciliśmy mu dłuższej chwili zastanowienia, powzruszamy się chwilę, po czym pójdziemy dalej.


Tymczasem szopka to skandal, jeden z największych w dziejach. O ile jednak w XIII wieku pukała do serc wiernych, pytając, czy zastanawiali się nad wcieleniem, nas zagaduje dziś o to, czy choć trochę rozumiemy, kim jest Ten, który się wcielił. Jak nieskończony jest ten dystans, który przebył, ograniczając swoje Bóstwo, i jak wielkie zaufanie miał do ziemskich rodziców, że nie zawiodą. A skoro nie reagujemy szokiem i niedowierzaniem na jej widok, tak naprawdę pyta nas o to, co rozumiemy pod pojęciem „Bóg” i kto/co jest w naszym panteonie bóstw.


Dzieciątko w żłóbku zmienia też rozumienie wszechmocy; okazuje się ona nie tępą siłą lub kierowanym kaprysem modelowaniem świata według własnej zmiennej koncepcji, a niepowstrzymaną dynamiką życia. W filmie Jurassic Park jeden z bohaterów na wiadomość, że dinozaury jednak się zaczęły rozmnażać, stwierdza: „Życie zawsze znajdzie drogę”. Tak, i nie ma co się gorszyć tym, że na początku zawsze wydaje się niepozorne i tak rozpaczliwie kruche.


Trójjedyny jest nie na ludzką miarę, mimo że jedna z Jego Osób stała się człowiekiem. Jak to ujął C.S. Lewis, opisując Aslana, to nie do końca oswojony Lew i takim już na wieczność pozostanie. To uwiera, odbiera luksus powiedzenia: „Wiem, rozumiem”, dając jednak w zamian możliwość uczestniczenia w niekończącej się przygodzie poznawania Go, dzięki relacji, do której nas nieustannie zaprasza.

 

Elżbieta Wiater

Przewodnik Katolicki 52/2022