logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Łukasz Kaźmierczak
Ty tu urządzisz, Boże
Przewodnik Katolicki
 


Wszystko musi zacząć się od spotkania z Bogiem. Póki sobie nie uświadomię, kim tak naprawdę jest Bóg i kim jestem ja oraz co to znaczy, że nawracam się do Boga – że zwracam się do Niego, że chcę być Jemu wierny – to sakrament pokuty będzie zawsze wisiał w powietrzu. Z o. Piotrem Jordanem Śliwińskim OFMCap rozmawia Łukasz Kaźmierczak.
 
Słyszy czasami Ojciec w konfesjonale jeszcze nowe grzechy?
 
Nie sądzę, żeby mogły istnieć nowe grzechy, to zawsze jest odejście od miłości Boga i bliźniego. Zmieniają się tylko warianty, otoczka i detale, sedno samego złego uczynku pozostaje jednak bez zmiany.
 
„Kusi” mnie, żeby zapytać o pokusę jako źródło grzechu.
 
Przede wszystkim praźródłem grzechu jest zły duch. Musimy tę obecność Szatana przyjąć. Owszem, ona bywała ostatnio przeakcentowywana – bo przecież nie chodzi o to, żeby widzieć zasadzki złego ducha za każdym rogiem ulicy – ale on działa i istnieje. I to jest to pierwsze zło personalne, które nas kusi, które z zawiści o nasze zbawienie, nasze szczęście z Bogiem, działa przeciwko nam. Trzeba sobie z tego zdawać sprawę. A po drugie, musimy sobie uświadomić skutek naszego grzechu i to jak bardzo jesteśmy słabi. Dlatego myślę, że chrześcijanin przede wszystkim musi mieć ten totalny realizm w ocenie samego siebie.
 
Realizm, czyli pesymizm?
 
Na pewno inne podejście od takiego, które serwuje nam dzisiejsza kultura powtarzająca: „Jesteś świetny, jesteś mocny, dasz radę, pokonasz”. Tylko że potem jest „a kuku”, ponieważ nasze codzienne doświadczenie pokazuje zupełnie coś innego. Staję rano przed lustrem i mówię: „Popatrz, znowu zrobiłeś to samo, co 50 razy już robiłeś i 50 razy obiecywałeś sobie, że więcej nie zrobisz”.
 
To jest strasznie ściągające w dół.
 
Owszem, ale tylko pod warunkiem, że zostanę z tym sam. Bo całe moje doświadczenie bycia z Chrystusem polega na tym, że odkrywam w Chrystusie, że Bóg mnie nie zostawił samego w moim grzechu. Mimo iż setki razy mówiłem: „Boże, wynoś się z mojego życia, nie chcę Cię już znać, będę rządził po swojemu”, to On mnie nie zostawia. Bóg przysyła mi Zbawiciela i mówi: Słuchaj, zaufasz Mu, a jesteś w stanie wyjść ze wszystkiego. Pamiętaj, ja Cię kocham”. I to jest centralne doświadczenie.
 
Lubię często odnosić się do tej bajki o baronie Münchausenie, który w pewnym momencie z błota sam siebie wyciąga za włosy. I my właśnie chcielibyśmy się z własnego grzechu sami wyciągnąć, ale na to jesteśmy za słabi, potrzebujemy kogoś, kto nas będzie podnosił.
 
Jesteśmy słabi, wiec tym bardziej wodzeni na pokuszenie.
 
Pokusa to jest sytuacja okazji. Samo mierzenie się z pokusą nie jest jeszcze grzechem. Bardzo dobrze można to zrozumieć na przykładzie odchudzania albo niemożności jedzenia czegoś. Widzimy ciastko z kremem, ono jest dobre, smakowite, świetnie zrobione, dużo osób zajada je, ale głos wewnętrzny mówi jasno: „Nie mogę tego jeść, bo akurat mi to zaszkodzi”. Podobna prawidłowość występuje w pokusie –  często jest to sytuacja, która na początku wydaje mi się sympatyczna, miła, ale po pewnym czasie odkrywam, że prowadzi mnie do czegoś złego: odrywa od drugiego człowieka, od jedności z Bogiem, popycha do grzechu, który jest zniszczeniem czy też zamazaniem tego podobieństwa we mnie do Boga.
 
strona: 1 2 3