logo
Poniedziałek, 29 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Hugona, Piotra, Roberty, Katarzyny, Bogusława – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Marcin Jakimowicz
W cztery oczy
Gość Niedzielny
 


Nie lubimy upominać. Mamy raczej tendencję do poklepywania innych po plecach. Znajoma, która pocieszała roztrzęsioną po aborcji koleżankę, usłyszała od kierownika duchowego: źle zrobiłaś. Chciałaś zagłaskać problem, z którym ta kobieta i tak będzie się musiała zmierzyć.

Jedną z najtrudniejszych rzeczy jest powiedzenie prawdy i okazanie przy tym miłosierdzia. Jak nie zaniedbać tego, co ewangeliczne, a jednocześnie nie machać Biblią jak gilotyną: ciach, ciach i polecą głowy.
 
Może dlatego Teresa z Lisieux przypominała nowicjuszkom: „Jeżeli zwrócenie uwagi sprawiło ci przyjemność, to źle... Upomnienie musi sprawiać przykrość upominającemu”.

Upomnienie nie ma nic wspólnego z wyrokiem, kasowaniem człowieka. Nie możemy czerpać z niego niezdrowej satysfakcji.
 
Mówi Ojciec często, że ludzie wybierają dziś „spowiedź w wersji light”. Bezbolesną, krótką, pocieszającą. Nie lubimy być upominani?

Nie lubimy. Ale spowiednik nie może się z tego powodu na penitentów obrażać. Tym ludziom trzeba towarzyszyć. Bo ci, którzy klękają przy kratkach konfesjonału, muszą przejść długą drogę. Kto z nas od razu przyjmuje napomnienie? To wymaga czasu. Często upomnienie rezonuje w nas przez lata.
 
Wszystkie upomnienia przyjmowałem dopiero po pewnym czasie. Pierwsza reakcja była obronna: to nieprawda. Dlaczego ten facet chce mi dowalić i mnie upokorzyć?

Ale przecież w taki sam sposób odbieramy słowo Boże! Przecież ja, przygotowując homilie, często czuję się przez nie oskarżany. Tymczasem, masz rację, w doświadczeniu religijnym szukamy dziś jakiegoś przytulenia, jakiejś tabletki znieczulającej. Tyle dostajemy od życia w tyłek, więc przynajmniej w Kościele chcemy się poczuć świetnie, ciepło i komfortowo.
 
Dla niektórych „pyskatych” osób upominanie to „bułka z masłem”. Inni, bardziej wrażliwi, zamknięci w sobie, mają z tym ogromne problemy.

Jasne. Ale i oni decydują się w końcu na upominanie ze względu na odpowiedzialność. Na przykład za wspólnotę. Gdy w jakiejś grupie ktoś sprawia spore problemy, często mówimy: „Trzeba o niego dbać, trzeba o niego powalczyć”. Zgoda. Ale jeśli ten człowiek zagraża wspólnocie, to trzeba podjąć zdecydowane kroki. To wymaga olbrzymiej mądrości i delikatności. Pasterz ma bronić wspólnoty. I w konsekwencji musi upomnieć.
 
„Bóg mówi do człowieka: kocham cię takim, jaki jesteś, i pragnę, abyś się zmienił” – nauczał o. Michał Zioło. „A demon, małpując te słowa, rzuca: »Kocham cię takiego, jaki jesteś« (i człowiek staje się pępkiem świata), a po jakimś czasie dopowiada: »Chciałbym, abyś się zmienił«. I człowiek wariuje, bo nie potrafi spojrzeć w lustro”...
 
To poważny problem. Mówiliśmy już, jak trudno wyważyć proporcje. Widzę też inne zagrożenie: Upomniany człowiek, zamiast przyjść z tym problemem do Jezusa, chce się samemu poprawić. Kopie w sobie i kopie, wyrzuca błoto, robi głębokie wykopaliska, bo chce się samemu uporządkować, by potem przyjść do Chrystusa. Tyle że grzebiąc w tym swoim bagienku, często sam traci nadzieję. A kierunek powinien być odwrotny: najpierw idę do Jezusa, a potem wraz z Nim do siebie. Upomnienie rodzi w nas smutek. To dobrze. Święty Paweł pisze o dwóch rodzajach smutku. O „smutku świata”, który prowadzi do śmierci, i smutku, „który jest z Boga i który dokonuje nawrócenia ku zbawieniu” (2 Kor 7,10). To kwintesencja upomnienia. Jeśli zaczynam chlipać nad sobą, jaki to jestem biedny, to zamykam się w egoizmie. Jeśli przyjmuję gorzkie napomnienie i zaczynam prosić: „Boże, ratuj!”, to jest to wspomniany przez Pawła „smutek, który prowadzi do nawrócenia”.
 
Rozmawiał Marcin Jakimowicz
GN 08/2012  
 
Zobacz także
Sławomir Rusin

Ludzie żyją w określonej kulturze, posługują się pewnym kodem kulturowym, ale coraz częściej go nie rozumieją. Trzeba zadać pytanie, na ile człowiek, który funkcjonuje w świecie kulturowo chrześcijańskim, zdaje sobie sprawę, że jest ochrzczony i co to dla niego osobiście znaczy. Jeśli nie ma tej świadomości, to znów pojawia się niebezpieczeństwo ideologizacji religii. 


Z ks. abp. Grzegorzem Rysiem, historykiem Kościoła, rozmawia Sławomir Rusin.

 
Anna Szostek-Janik
Czym jest sumienie? Krótkie i tajemnicze słowo "sumienie" pojawiało się nieustannie w historii ludzkości. Jest zaskakujące, że w Starym Testamencie, gdzie spodziewalibyśmy się znaleźć wyjaśnienie, nie ma ścisłego określenia na wyrażenie tego, co my nazywamy "sumieniem". W Biblii używane jest, znane od zawsze, słowo "serce", które bardziej przemawia do naszej wyobraźni. Tak jest i teraz: kiedy mówimy "moje sumienie", odruchowo kładziemy rękę na sercu. Widocznie pragniemy wyrazić coś, co jest w nas, co jest niezbywalne i bardzo cenne, czego nie wyrzekniemy się dla innego dobra (1).
 
Fr. Justin
Ochrzczony ma szansę rozpoczęcia życia zupełnie od nowa. Czy nowe życie, które otrzymujemy w chrzcie, unaocznia symbol wody i nadania nowego imienia?
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS