logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Aleksander Bańka
Warunek duszpasterskiej skuteczności. Jak uzdrowić stosunek do Boga i do siebie samego
Więź
 
fot. C M | Unsplash (cc)


Najwyższy czas uczynić przedmiotem chrześcijańskiej troski psychiczno-cielesną sferę człowieka. Nie tylko moralno-duchową.

 

Pewien supermarket. Kolejka do kasy. Za mną dwie starsze panie. I fragment zasłyszanej przypadkiem rozmowy, a właściwie monologu jednej z nich: – On zawsze tak robi, zabiera tych młodych, dobrych, pełnych życia, a zostawia największe kanalie. Taka ta Jego sprawiedliwość… Eh, lepiej o tym nie myśleć, nie nam to osądzać.

Myślałem przez chwilę, że chodzi o jakiegoś przemocowego despotę. Chodziło o Boga.

 

Człowiek, czyli wehikuł miłości Boga

 

Nie oceniam racji, motywów i powodu takiego stawiania Boga w roli oskarżonego. Pewnie gdzieś w tle kryło się jakieś rozczarowanie, cierpienie, prawdopodobnie dotkliwa strata. Z pewnością ból, który emanował z tych słów, wiele usprawiedliwia i tłumaczy. A jednak wróciły dziś do mnie. Czytam właśnie „Światłość i tajemnicę” – dawno wydany, ale wciąż inspirujący mnie zbiór artykułów ks. Romana Rogowskiego, a w nim takie słowa: „Udało nam się przedstawić ludziom Boga nie jako Miłość, ale jako uosobienie egoizmu, jako Kogoś-przeciw-człowiekowi”.

 

Co więcej, tak bardzo uwierzyliśmy w to przedstawienie, że wytłumaczenia największych ludzkich dramatów szukamy właśnie po stronie ćwiczącej nas, wystawiającej na próbę, hartującej, a nawet z premedytacją krzywdzącej woli Boga. Dlaczego tak się dzieje? Nie zamierzam w tym miejscu uprawiać teodycei i rozpisywać się, dlaczego błędem jest obwinianie Boga za skutki ludzkiej wolności: za grzech i jego wielowymiarowe, bezpośrednie lub pośrednie konsekwencje dotykające ludzkość. Wolę raczej napisać o tym, z czym wiąże się takie myślenie, z czego ono wynika i jakie postawy utrwala.

 

Po pierwsze więc, myślenie o Bogu niejako przeciw człowiekowi łączy się z utratą fundamentalnej biblijnej i patrystycznej perspektywy – że centrum Bożego planu stworzenia i zbawienia jest człowiek. Rację ma ks. prof. Rogowski, gdy przypomina, że objawienie ukazuje nam Boga tylko o tyle, o ile ma to związek z nami. „Pismo święte nie zna Boga in se, zamkniętego w sobie i dla siebie; objawia nam Boga ad nos, otwartego i działającego w człowieku, i wobec człowieka”. Znaczy to, że człowiek jest, jak mawiał Karl Rahner, wydarzeniem samoudzielajacego się Boga, że jest „wehikułem” Jego miłości, Jego samowypowiedzią – że jest przez Niego chciany i kochany.

 

„W środowisku tak teocentrycznym i tak monoteistyczny jak środowisko biblijne – przypomina ks. Rogowski – w którym istniał nawet zakaz wykonywania obrazów (Wj 20, 4), człowiek znajduje się w miejscu tak centralnym i wyjątkowym, że to właśnie on jest jedynym obrazem prawdziwego Boga”. Dokładnie tak jest przedstawiony – jako stworzony na Jego obraz i podobieństwo.

 

Niebezpieczny spirytualizm

 

Co świadczy o tym, że tę antropologiczną i biblijną perspektywę utraciliśmy? Przede wszystkich to, że z człowieka przyjmującego Bożą miłość staliśmy się człowiekiem zasługującym. Nie przeżywamy już siebie jako centrum stwórczego dzieła Boga – przedmiotu Jego szczególnego upodobania i troski. Raczej widzimy siebie jako niewiele znaczącego pionka w hierarchii stworzeń, który musi żebrać o Bożą miłość i łaskawość, uwalniając się od wszystkiego, co go od Boga oddziela.

 

A co oddziela? W tym stylu myślenia – ciało. Obwinianie Boga za zło ma to gdzieś głęboko w sobie – obraz Wszechmocnego, który znęca się nad ludzką naturą, a zwłaszcza nad jej cielesnym wymiarem; ćwiczy ciało jak Pan niewolnika, okłada cierpieniem, zsyła na nie doświadczenia (np. choroby) i katuje rozmaitymi egzystencjalnymi krzyżami.

 

Chcąc więc zasłużyć na miłość takiego Boga, zwracamy się przeciw ciału, a w ten sposób przeciw światu, przekonani, że na zepsucie naszej natury ma wpływ obecne w właśnie w ciele i kuszące nas zło. Jako chrześcijanie popadamy więc w niebezpieczny spirytualizm, którego integralnym elementem jest przekonanie o wrogim, zagrażającym nam środowisku życiowym. Próbujemy się zatem od niego separować. Zamiast dążyć do wewnętrznej integracji duchowo-cielesnego wymiaru naszej natury i aktywnej interakcji że światem – aby go przekształcać i ewangelizować – dezintegrujemy w sobie to, co cielesne i duchowe, a następnie ten sztuczny dualizm projektujemy na świat.

 

Nic dziwnego, że przez swoją materialność staje się on sprzymierzeńcem tego, co pochodzi w nas z ciała, a więc – w duchu manichejskiego i dualistycznego sposobu myślenia – co jest zepsute i nie-Boże. Odwracamy się zatem od świata w nadziei na ocalenie, nie zauważając nawet, że tracimy przez to część nas samych.

 

Uzdrawianie obrazu Boga

 

Jakie są tego konsekwencje? Ks. Roman Rogowski zauważa, że pseudoewangeliczna nauka o potrzebie ucieczki od świata każdego pobożnego chrześcijanina przygotowała w pewien sposób grunt pod przekonanie o potrzebie ucieczki świata od chrześcijaństwa. Jeśli bowiem Bóg i Jego Kościół nie potrzebują świata, to świat nie potrzebuje Boga i Kościoła. Nic więc dziwnego, że ludzie z „tego świata” i cały „ten świat” powoli schodzili z dróg Bożych.

 

Ze swej strony dopowiedziałbym jeszcze, że w pewien sposób schodzimy z nich także, gdy wprowadzamy wrogość w naszą relację ze światem, nieprzyjaźń w stosunek do naszego ciała i składamy to Bogu w ofierze, sądząc, że zasługujemy w ten sposób na Jego miłość, akceptację oraz uznanie. I tylko czasem, gdy zasługiwanie nie działa, wyrywa się z naszej piersi bolesne pomstowanie na Jego (nie)sprawiedliwość.

 

Pora więc na wnioski. Niech będą bardzo praktyczne. Uzdrawianie obrazu Boga w nas nie może dokonać się bez przemyślenia, uporządkowania i uzdrowienia naszego stosunku do nas samych – również do własnego ciała. Historia chrześcijańskiej duchowości pokazuje dobitnie, że każda mądra asceza, jeśli wiązała się z umartwieniem ciała, to nie z powodu pragnienia jego odrzucenia, lecz w celu lepszego zintegrowania i zharmonizowania jego impulsów z potrzebami ducha.

 

Uzdrawianie obrazu Boga nie może jednak również dokonać się bez odzyskania właściwego obrazu świata, który nie jest swoistym quasirywalem Boga i sferą profanum, niebezpieczną i przeklętą, lecz Jego dziełem powierzonym człowiekowi, aby je dalej rozwijał i kształtował. Z tego wynikają praktyczne wnioski pastoralne: antagonizowanie człowieka ze światem prowadzi donikąd. Kwestią otwartą pozostaje pytanie, jak dziś wyposażać chrześcijan, aby nie musieli od świata uciekać, ale potrafili twórczo na niego wpływać i śmiało nieść światło Ewangelii tam, gdzie dominują ciemności. Budowanie życia duchowego na lęku przed tymi ciemnościami, na poczuciu zagrożenia i trwogi w obliczu ich siły jest niebiblijne i niechrześcijańskie. Wypacza rozumienie stworzenia i zbawienia, co więcej – uszkadza w nas obraz samego Boga, który, tak postrzegany, oscyluje między miernotą (nie radzi sobie ze złem) a despotą (posługuje się nim, aby nas karać).

 

Dalej, najwyższy już czas uczynić przedmiotem chrześcijańskiej troski (we właściwym i zrównoważonym tego słowa znaczeniu) nie tylko moralno-duchową stronę człowieka, ale zdecydowanie bardziej niż do tej pory – psychiczno-cielesną. Stwierdzenie Jana Pawła II z Redemptor hominis, że człowiek jest drogą Kościoła jeszcze bardziej zyskuje dziś na aktualności. Zrozumienie tego, jak ważna jest to droga dla samego Boga, pozwala także odkryć i doświadczyć właściwego wymiaru Jego czułej i troskliwej miłości.

 

Jeśli bowiem centralnym tematem Pisma świętego jest człowiek, to powrót do niego stanowi warunek skuteczności duszpasterskiej praktyki i teologicznego przepowiadania. Taką tezę stawia ks. prof. Rogowski, przypominając przy tym słynne zdanie wypowiedziane niegdyś przez Teilharda de Chardin: „Zakresy pojęć «chrześcijański» i «ludzki» przestały się pokrywać. Oto wielka schizma zagrażająca Kościołowi”.

 

Aleksander Bańka
Więź | 5 sierpnia 2022
wiez.pl

 
Zobacz także
Ks. Mariusz Pohl
Chyba żaden fragment Ewangelii nie zestawia tak wyraziście ludzkich i boskich cech Jezusa. Najpierw czytamy, że Jezus cały dzień nauczał tłumy. Możemy więc wyobrazić sobie Jego zmęczenie, gdy przez wiele godzin, w upale, spragniony napoju i odpoczynku, przyjmował ludzi, okazywał im zainteresowanie, pomagał. Nie ma więc co się dziwić, że wieczorem chciał się oddalić od tłumów i wypocząć.  
 
s. Natalia Tendaj SłNSJ
Czytając uważnie Ewangelię, odkrywamy, że Jezus z Nazaretu uważał się za kogoś wyjątkowego, znającego Boga lepiej niż największy autorytet religijny judaizmu – Mojżesz. Uważał się za Jego Syna, za kogoś, kto w Jego imieniu może odpuszczać grzechy. Czy jednak można Mu wierzyć? Czy nie jest to roszczenie tak nieprawdopodobne i wygórowane, że należałoby sądzić, że jest On albo sprytnym oszustem, albo ofiarą własnej egzaltowanej wyobraźni?
 
ks. Andrzej Draguła

To nie był spokojny wieczór. Jezus wiedział, że od kilku dni Żydzi, Jego współwyznawcy, chcieli Go zabić. Bezpośrednią przyczyną miało być oskarżenie o bluźnierstwo. Że On, będąc człowiekiem, Boga nazywał Ojcem, a przez to czynił się Mu równym. Atmosfera gęstniała od kilku dni. Zamiary dojrzewały. Gdy na szczęść dni przed Paschą był w Betanii, arcykapłani już dawno zdecydowali o zabiciu Jezusa. I On miał tego świadomość, gdy mówił, że Maria namaściła Go na pogrzeb.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS