logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Małgorzata Wszołek
Wiara, która budzi nadzieję
eSPe
 


Nadzieja, której spełnienie już się ogląda, nie jest nadzieją, bo jak można się jeszcze spodziewać tego, co się już ogląda? Jeżeli jednak nie oglądając, spodziewamy się czegoś, to z wytrwałością tego oczekujemy (Rz 8,24). Jak więc pielengnować nadzieję, by jej nie stracić, by w jakimś trudnym momencie nie poddać się zniechęceniu, beznadziei, a w końcu rozpaczy? Jak ją ciągle na nowo rozbudzać? Jak odnawiać?

 

Jedno jest pewne: nadzieja potrzebuje twórczego zaangażowania się człowieka w proces jej budzenia, kształtowania. Ciagle bowiem stajemy w obliczu przyszłych wydarzeń, konkretnych sytuacji czy podjęcia decyzji, wobec których potrzebne jest wyzwolenie w sercu nadziei. Często dzieje się też tak, że po trudnych, przygnębiających, może nawet dramatycznych wydarzeniach, trzeba jakby na nowo powrócić do pierwotnej nadziei: tej małej iskierki, która kiedyś zajaśniała, a teraz potrzebuje zabłysnąć na nowo. Współczesny teolog, Karol Rahner mówi, iż: człowiek żywi się nadzieją, wychodzi na spotkanie swojej przyszłości, planując: jednocześnie otwierając się na to, co niemożliwe do przewidzenia.

 

Ale owo polecenie i oczekiwanie na "coś" nie jest źródłem i początkiem nadziei. To już kolejny etap podążania w nadziei. O wiele wsześniej musi być wiara, nadzieja w siebie samego. Nawet Abraham obok nadziei i wiary złożonej w Bogu musiał także obudzić nadzieję w siebie, że on, stary człowiek, może zostać ojcem - według Bożej obietnicy (Rdz 15,4-6) i to ojcem potomstwa tak licznego, jak gwiazdy na niebie.

 

On to wbrew nadziei uwierzył nadziei, że stanie się ojcem wielu narodów zgodnie z tym, co bylo powiedziane: takie będzie twoje potomstwo. I nie zachwiał się w wierze, choć stwierdził, że ciało jego jest już obumarłe - miał już prawie sto lat - i że obumarłe jest łono Sary (Rz 4,18-19). A czyż nie wiary w siebie zabrakło Sarze? Bóg nie przestał w nią wierzyć, mimo że ona sama przestała. Brak nadziei był powodem tego, że dała Abrahamowi za żonę swoją niewolnicę Hagar, aby to z niej narodził się potomek. Jeśli nie wierzymy w siebie, stajemy się bezużyteczni, bezpłodni. Na nic wtedy nie oczekujemy, nic nie planujemy, bo i tak nie wierzymy, że jestesmy w stanie do czegoś dojść, coś osiągnąć. I nie chodzi tutaj o chorą ambicję. Wiara w siebie to nie troska, by być na pierwszym miejscu (dla tych, którzy ciągle się łudzą, że je zdobędą: ono już jest zajęte... a poza tym wcale nie jest wieczne...) ani by być we wszystkim najlepszym. Wiara w siebie to zobaczenie, że jestem obdarowany wieloma umiejętnościami, zdolnościami. Jest to nadzieja, że mogę dawać to, co jest we mnie najlepsze, na co mnie stać. To także marzenie o tym, by czynić rzeczy wielkie, czyniąc małe - te które mogę a nawet powinienem czynić.

 

Pamiętam moment, w którym po raz pierwszy popatrzyłam z odwagą i nadzieją w przyszłość. Stało się to wtedy właśnie, gdy zobaczyłam i doceniłam całe bogactwo darów, które otrzymałam. Zobaczyłam, że mogę je rozwijać i dzielić się nimi. Po prostu uwierzyłam w siebie. Zaczęłam oddychać nadzieją. Z wiary w siebie rodzi się cel, jakieś małe bądź wielkie "coś", ku czemu się dąży. Gdy nie ma celu, nie ma oczekiwania, skuteczności działania, dążenia. Jest pustka, szarość, zniechęcenie. Ten cel, to "po co", jest bardzo ważne. Wiktor Frankl, który przeżył uwięzienie w obozach koncentracyjnych napisał: Człowiek przeżyje każde "jak", jeżeli ma "po co?" Nadzieja nie odsyła w przyszłość, choć na perspektywę jutra otwiera, ale pomaga już tutaj i teraz. Nadzieja pomaga iść do przodu, wychylać się na to, co będzie i odnajdywać nową furtkę, ku której warto iść.

 

Innym sposobem budzenia nadziei w sobie jest pamięć, tzn. przypominanie sobie, że już nieraz przechodziliśmy przez ciemną noc, ale zawsze nastawał świt i nowy dzień. Bywały też długie okresy zimy, ale w końcu wiosna nadchodziła wraz z wonią nowego życia - budzącej się nadziei. Pamięć o pokonanych trudnościach dodaje otuchy i sił, że te nowe piętrzące się przed nami także zostaną pokonane. To cierpliwe oczekiwanie musi być jednak oparte na czymś niezawodnym i trwałym - Słowie Boga. Bez uchwycenia się Bożej obietnicy, bez odnowienia wiary w jej spełnienie, można bardzo szybko ugiąć kolana, opuścić omdlałe ręce - przestać żywić nadzieję. Jeszcze raz popatrzmy na patrona naszego oczekiwania. Bóg pozornie pozbawia Abrahama celu mówiąc: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę (Rdz 12,1). Ostateczny cel pozostaje zakryty, niewiadomy. Abraham zostaje wykorzeniony, pozbawiony szczególnego błogosławieństwa Boga. I właśnie ta obietnica, wypełnienie woli Boga, stało się dla niego celem nadziei, źródłem wiary. I nie okazał wahania ani niedowierzania co do obietnicy Bożej, ale się wzmocnił w wierze. Oddał przez to chwałę Bogu i był przekonany, że mocen jest On również wypełnić, co obiecał (Rz 4,20-21).

 

Trzeba nieustannego wsłuchiwania się w żywe słowo Pana, trzeba, by pojęli Twoi, Panie, umiłowani synowie, że nie urodzaj plonów żywi człowieka, lecz słowo Twoje utrzymuje ufających Tobie (Mdr 16,26). Nadzieję trzeba budzić najpierw w sobie, aby będąc jej świadkiem móc budzić ją w innych. Świadectwo życia nadzieją, wytrwałego otwierania się na to, co niemożliwe do przewidzenia, może pomóc drugiemu człowiekowi obudzić w sobie nadzieję.

 

Św. Augustyn tak pisze o świadectwie życia św. Pawła: Czemu więc rozpalamy się miłością do apostoła Pawła, czytając jego słowa, jeśli nie dlatego, że wierzymy w to, iż ktoś tak żył? (...) Nie wiem jednak, jak to się dzieje: wiara w to, iż ktoś tak żył, pobudza nas do tym gorętszej miłości tego właśnie ideału i do nadziei, że i my również - choć tylko ludźmi jesteśmy - tak żyć możemy, kiedy inni wiedli takie życie. Widząc to nie tracimy nadziei, jeszcze gorącej tego pragniemy i ufniej się o to modlimy. Można nieść nadzieję drugiemu poprzez słowo pocieszenia, zachęty, umocnienia. Można podnieść ku nadziei poprzez konkretny gest, aktywną pomoc, czyn miłości. Tyś przecież pouczał, wzmacniałeś omdlałe ręce, twe słowa krzepiły słabych, wspierałeś kolana zachwiane (...) Czy bogobojność już nie jest twą ufnością, a nadzieją - doskonałość dróg twoich? (Hi 4,3-4.6).

 

Czasami jednak można stanąć wobec ogromnego cierpienia, bólu, rozpaczy drugiego człowieka. I trudno jest znaleźć odpowiednie słowa pocieszenia. Wtedy pozostaje jedno: cicha obecność. Ona czasami wystarcza i mówi o wiele więcej niż słychać... Jest jeszcze jedna forma budzenia nadziei, bycia jej apostołem. Trudno ją zauważyć, bo tak delikatna, zwyczajna, prozaiczna. Wymaga ogromnej wrażliwości i otwartości na drugiego człowieka. Jest to odpowiadanie na tę nadzieję, która już jest obecna w drugim, to wychodzenie na spotkanie tej nadziei, niegaszenie oczekiwania, może także względem mnie. Może to być nadzieja na obecność drugiej osoby, chwilę rozmowy, radości wspólnie spędzonego czasu, oczekiwanie na to, abym dotrzymał danego słowa, abym nie zawiódł, abym pomógł. Nadzieja rozsiana jest w ludzkim oczekiwaniu. Mała jak ziarenko, więc trzeba uważać, by jej nie zadeptać. Ta ludzka nadzieja złożona w ludzkich możliwościach jest tylko nadzieją przez "n". Ale jest też NADZIEJA. Usiądź przed Jezusem, a wtedy...

 

Małgorzata Wszołek
eSPe