Z tego, co Ojciec mówi, wynika, że formowanie sumienia niekoniecznie polega na tym, żeby pogłębiać wiedzę o hierarchii wartości. Polega raczej na tym, by nauczyć się działać w konkretnych sytuacjach.
Akt sumienia jest bardzo bliski cnocie roztropności, którą – za Arystotelesem – św. Tomasz uważa za główną z cnót naturalnych. Ale zarówno sumienie, jak i roztropność muszą być oceniane w świetle Ewangelii: ważne są nie tylko zasady sprawiedliwości, ale też miłości. To jest to nowe światło, które musimy uwzględnić.
Poza tym, zastanawiając się nad jakąś decyzją, odwołuję się też np. do Ducha Świętego, prosząc, żeby mnie oświecił, bo trudno mi w tej chwili sformułować słuszny sąd. Czuję się zagubiony i wzywam Bożej pomocy. I ona przychodzi, ale nie jest jak czapa, która spada na mnie gdzieś z góry, tylko jak światło, które mnie rozświetla od wewnątrz.
Wygląda na to, że wszystko zależy od naszego rozumu. Emocje nie mają żadnego wpływu na sąd sumienia?
Emocja może albo wzmagać słuszny sąd, albo z nim walczyć. Jak wiadomo, w naszym życiu bywamy dosyć rozdarci. Dlatego żeby nie stać na rozdrożu decyzji, trzeba mieć chociaż trochę rozeznania, czym się kierować. Emocje dają nam pewną orientację w świecie, ale ostateczną instancją jest rozum.
To jest dobre pytanie, bo pozwoli nam odróżnić sumienie od poczucia winy. Poczucie winy to pewna reakcja emocjonalna, np.: ktoś stawia mi jakieś wymagania, ja odmawiam dostosowania się do nich, ale mam potem poczucie winy. Trzeba sobie zdać sprawę, że poczucie winy wiąże się najczęściej z niespełnieniem oczekiwań innych ludzi, a one bywają też niegodziwe. Przychodzi młoda dziewczyna, która wyznaje, że jest w stanie grzechu, ponieważ pewien sympatyczny młody człowiek się w niej zakochał, a ona w żaden sposób nie umie odpowiedzieć mu miłością. On w związku z tym cierpi, a ona ma poczucie winy, że zadaje mu cierpienie. Poczucie dyskomfortu psychicznego jest tu w pewien sposób zrozumiałe, ale trudno powiedzieć, żeby ona była w grzechu. Byłaby w grzechu, gdyby mu uległa, żeby mu zrobić przyjemność. Musi się tutaj pojawić możliwie jasny osąd sumienia dotyczący oceny etycznej tej sytuacji.
Owszem, poczucie winy może czasem pobudzać nas np. do zastanowienia się nad czymś, ale sąd ostatecznie zależy od świadomego rozpatrzenia wartości etycznej tego czynu.
Moim zdaniem Freud bardzo rozsądnie w tej dziedzinie uzupełnia naukę św. Tomasza o sumieniu.
Dla Freuda sumienie było chyba głosem jakiegoś wewnętrznego autorytetu. To raczej takie nie do końca świadome i rozumne ujęcie sumienia...
Dla Freuda sumienie to był głos superego, czyli takiego uwewnętrznionego cenzora, który nas ocenia i wywiera na nas nieustannie presję, byśmy spełniali wszystkie oczekiwania naszego otoczenia. W rzeczywistości jednak tym głosem superego nie jest sumienie, ale właśnie poczucie winy. Miałem kiedyś wykład w Polskim Towarzystwie Psychoanalitycznym na ten temat i słuchacze zgodzili się ze mną, że Freud chyba niesłusznie nazwał sumieniem poczucie winy. Ten głos superego, czyli oczekiwania innych wobec nas, trzeba dopiero poddać osądowi rozumu i to jest sumienie.
Jeżeli utożsamimy sumienie z poczuciem winy, to liczenie się z sumieniem w gruncie rzeczy będzie jakąś formą zniewolenia.