Dlaczego Bóg dopuszcza cierpienia?
Temat, który podejmuję, stanowi nie lada wyzwanie, ale i podstępną pokusę: zmierzyć się z tajemnicą zła, rozwiązać - choćby tylko teoretycznie i w jakiejś małej części - problem cierpienia, „wybronić” Boga od odpowiedzialności za zło. Wielu filozofów, teologów, literatów, publicystów, nie licząc zwykłych księży i ich niedzielnych czy pogrzebowych kazań, nieustannie próbuje zająć się tym zagadnieniem. Ale im więcej dają odpowiedzi, im bardziej wydają się one być trafne i przekonujące, z tym większą rezerwą należy do nich podchodzić.
Cierpienie nie jest bowiem problemem teoretycznym, jakimś akademickim tematem na pracę semestralną. Cierpienie tak dalece dotyka człowieka, że może być przeżywane, rozpatrywane tylko w aspekcie egzystencjalnym. Dlatego wszelkie pisanie na ten temat mija się z celem, a nawet uwłacza ludziom rzeczywiście zmagającym się ze swoim cierpieniem, jeśli nie wyraża współczucia i nie prowadzi do jakiegoś rodzaju solidarności z cierpiącymi, chorymi, prześladowanymi, osamotnionymi, krzywdzonymi.
Podobnie dzieje się jeśli refleksja taka nie zostanie ostatecznie zastosowana i potwierdzona osobistym świadectwem w chwili własnej próby. Powinno nas to tylko napełnić bojaźnią i drżeniem - oraz pokornym zamilknięciem. Wielką lekcję dał nam w tym względzie Jan Paweł II: jego dokumenty („Salvifici doloris”) i przemówienia do chorych, choć tak trafne i mądre, nie zbliżyły nas do zrozumienia tajemnicy tak bardzo, jak sposób, w jaki przeżywał on swoje własne cierpienie i konanie.
Tym niemniej każdy człowiek, posiadający jakąś elementarną wrażliwość i umiejętność uczciwej refleksji, w obliczu zła i cierpienia musi stawiać sobie pytania i szukać na nie odpowiedzi. Wyrastają one z potrzeby sensu, z przekonania, że świat jest urządzony racjonalnie, że wszystko powinno do siebie jakoś pasować i wszystko da się rozumnie wyjaśnić teorią przyczyny i skutku. Czy rzeczywiście? Czy jesteśmy w stanie uzyskać logiczne odpowiedzi na każde nasze pytanie i dylemat?
Zło jest niezaprzeczalnym faktem
Są takie fakty i prawdy, których nie sposób ze sobą pogodzić. Zło jest niezaprzeczalnym faktem, a nauka wiary mówi nam o Bogu wszechmocnym i dobrym. Jak pogodzić ze sobą te dwie prawdy, na pierwszy rzut oka i na zdrowy rozsądek sprzeczne? Jeśli Bóg jest dobry i wszechmocny, to skąd zło i niezawinione cierpienie? A przecież jest jeszcze grzech, krzywda, zbrodnia, niesprawiedliwość, czyli zło zawinione przez człowieka, przysparzające cierpień ludziom nieraz zupełnie niewinnym. Ostatecznie rodzi to fundamentalne pytanie: jak pogodzić wszechmoc Boga z wolną wolą człowieka, z istnieniem jawnie złej ludzkiej wolnej woli? Czy Bóg ma za to też odpowiadać?
Filozofowie wszystkich epok i kierunków myślowych, nawet ci nie uznający Boga, w różny sposób formułowali ten problem i dawali swoje odpowiedzi. Idą one w dwóch kierunkach: albo ignorowania i bagatelizowania zła, przez pojęciowe sprowadzenie go do „braku dobra”, „mniejszego zła” lub jakiegoś „niedoskonałego etapu rozwojowego bytu”; albo przez postawę egzystencjalnego buntu wobec świata przepełnionego złem, a co za tym idzie, także i wobec jego Stwórcy.
Swoje odpowiedzi niesie też Biblia. Nie są to odpowiedzi łatwe i gotowe. Widać, że natchnieni autorzy również zmagali się z tym problemem, a Pan Bóg nie od razu objawiał pełne rozwiązanie. Jest faktem, że Bóg stworzył świat jako bardzo dobry. Szczytem stworzenia był człowiek, niosący w sobie podobieństwo i obraz Stwórcy. Ten ryzykowny, choć niewątpliwie boski w swej naturze dar poznania i wolności wyboru dobra lub zła, zaowocował przykrymi konsekwencjami - grzechem i zniszczeniem harmonii stworzenia. Odtąd zło i grzech zaczęły się krzewić i ogarniać coraz większe obszary rzeczywistości. Ale - trzeba to wyraźnie powiedzieć: taka jest cena wolności. Bez niej świat byłby tylko zdalnie sterowaną zabawką, bezwolnym i bezdusznym automatem, skonstruowanym przez Boga nie wiadomo po co i nie wiadomo dla kogo. Bóg takich zabawek nie potrzebuje.
Pytanie o zło skierowane do człowieka
Racją stworzenia był człowiek: istota wolna, odpowiedzialna, rozumna. A jeśli wolna - to i zdolna do grzechu. Jeśli odpowiedzialna - to i gotowa ponosić konsekwencje. Jeśli rozumna - to wezwana do przewidywania skutków swoich decyzji i wyborów. Pytanie o zło jest w znacznej mierze skierowane do człowieka, a nie tylko do Boga. Ale na ogół odgórnie zakładamy, że to Bóg jest odpowiedzialny za wszystko, a w konsekwencji tego założenia, czujemy się w obowiązku jakoś Go usprawiedliwić, bronić Jego reputacji jako wszechmocnego, dobrego i sprawiedliwego - w obliczu ogromu bezsilności, zła i niesprawiedliwości.
Przyjmujemy zatem za pewnik, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za zło karze, a za dobro wynagradza. Gdy zatem mamy do czynienia z niezasłużonym cierpieniem, to jesteśmy raczej skłonni przypisać jakieś grzechy poszkodowanemu, niż zgodzić się, że ten cios spadł na niego bez osobistej winy. Nawet samych siebie obwiniamy i wzbudzamy w sobie wyrzuty sumienia, gdy dotkną nas jakieś przeciwności. Przecież nie mogłoby nas spotkać nic złego, gdybyśmy sobie na to nie zasłużyli. Bóg by do tego nie dopuścił. I chociaż taka świadomość dodatkowo potęguje cierpienie i przysparza moralnej zgryzoty, to jednak zostaje uratowany obraz Boga i świata racjonalnego i sprawiedliwego, w którym nic nie dzieje się bez przyczyny. Zostaje pociecha, że jeśli lepiej się postaramy, to może na przyszłość uda nam się uniknąć dalszych nieszczęść.
Tak często się nam mówi, że Adwent jest czasem oczekiwania na przyjście Jezusa, że możemy zupełnie nie zauważyć jego najważniejszego wymiaru: że Pan przychodzi także dzisiaj. Na ten szczegół w myśleniu o Adwencie praktycznie nikt nie zwraca uwagi. Tak bardzo się koncentrujemy na tym, że Adwent przygotowuje nas na powtórne przyjście Jezusa na końcu czasów i na celebrację Jego narodzin w betlejemskiej grocie, że nie zauważamy pierwszego przekazu, jaki kieruje do nas liturgia Adwentu...