logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Henryk Bejda
Wyciągnęła do nich swą rękę
Źródło
 


Deszcz róż

Umierając zapewniała, że kiedy znajdzie się w niebie ześle na ziemię deszcz róż. Nie chodziło jednak bynajmniej o kwiaty, ale o cuda i nadzwyczajne łaski, które wyjednywać będzie u Boga dla proszących ją o to ludzi. Słowa dotrzymała. Francuska karmelitanka Teresa Martin znana jako św. Tereska z Lisieux, przyczyniła się nie tylko do licznych uzdrowień, ale także do wielu nieoczekiwanych nawróceń.

Napisane przez Tereskę autobiograficzne "Dzieje duszy" to książka ze wszech miar niezwykła. Chyba nikt, kto ją przeczyta, nie jest w stanie pozostać obojętnym. Zadziwia, frapuje i fascynuje. Ukazuje możliwą dla wszystkich "małą drogę", która może doprowadzić człowieka do Boga i do wiecznej szczęśliwości w niebie.

Posłuchaj mnie!

Jedną z osób, której przypadkowo wpadła w ręce ta książka był Aleksander J. Grant – powszechnie szanowany, wykształcony pastor prezbiterianów ze szkockiego Edynburga. Szkoccy prezbiterianie to protestanci, duchowi uczniowie Jana Kalwina i Johna Knoxa. Charakterystycznym, wypływającym z doktryny, rysem prezbiterian jest uznawanie za herezję szczególnego kultu, jakim katolicy otaczają Matkę Bożą i Bożych świętych.

Przeglądając życiorys św. Tereski szkocki pastor "został uderzony pięknością i oryginalnością myśli w niej zawartych". Doszedł do wniosku, że było to "dzieło genialne, dzieło kobiety-teologa i poety pierwszego rzędu". Nie mógł się powstrzymać – sięgnął po książkę po raz drugi i znacznie dokładniej ją przeanalizował. Powtórna lektura – mimo że Grant próbował tłumaczyć sobie iż to przesąd i niedorzeczność – umocniła tylko pierwsze wrażenie. Wciąż widział przed sobą postać młodziutkiej świętej, a w duszy słyszał jej głos: "W ten sposób święci kochają w Chrystusie. Posłuchaj mnie! Wstąp na moją małą drogę, bo ona jest pewna i jest jedyną drogą prawdziwą".

"Pod urokiem tych słów – opowiadał wielebny Grant – odpowiedziałem: Dobrze, Mały Kwiatku, postaram się iść za twą radą, jeżeli mi w tym dopomożesz, gdyż odkąd cię poznałem, dusza moja wzdycha do twej drogi pięknej i boskiej. Przemieniłaś moje serce". Stopniowo, krok po kroku, protestancki pastor skłaniał się ku katolicyzmowi. Kibicowali mu i oczywiście modlili się o to gorąco jego katoliccy znajomi. Ale także on sam stopniowo zaczął się o to modlić. "Moje pięćdziesięcioletnie przesądy – opowiadał później – nie pozwalały mi modlić się, lecz po krótkich usiłowaniach zdołałem się przezwyciężyć – nie silę się na opisanie radości, jaką mi sprawiała modlitwa. Pewnego dnia, gdy miałem właśnie odmówić pacierz, Święta rzekła do mnie: Dlaczego prosisz mnie, żebym się za ciebie modliła – dlaczego nie chcesz znać i wzywać Matki Bożej? Wtem – jakby błyskawica umysł mój oświeciła... przejrzałem i natychmiast zwróciłem się do Matki Boskiej. Od tej chwili dusza moja przepełniona została miłością namiętną, nowonarodzoną, miłością, która wzrosła jeszcze i stała się teraz jakoby przepaścią...".

Duchowa walka 

Aleksander Grant zaczął się modlić do Matki Bożej, ale formalnie, wciąż jednak był przeciwnym Jej kultowi protestantem. Duchowa walka z dnia na dzień przybierała jednak na sile. Prezbiteriański pastor zaczął obawiać się o swoje psychiczne zdrowie. Wiedział już która droga jest prawdziwa, ale wciąż lękał się porzucić swoje "pięćdziesięcioletnie przesądy". Zastanawiał się nawet czy nie zawrócić z drogi, na którą nieopatrznie wkroczył. W takich chwilach jednak - jak sam później opowiadał – "Tereska przychodziła mu z pomocą". "Z jakąż przejmującą słodyczą odzywała się cichym głosem: Idź w moje ślady! Moja droga jest pewna! I zwyciężyła! Zdecydowałem się przejść na łono Kościoła katolickiego i ażeby przeciąć drogę napaściom nieprzyjaciela, napisałem zaraz do moich przełożonych, że zrywam wszelkie stosunki z Kościołem protestanckim. Było to 9 kwietnia 1911 r.(...) Po kilku dniach nauki, w czwartek, 20 kwietnia, zostałem przyjęty do jedynej prawdziwej owczarni, obierając jako imię chrzestne imiona mojej niebiańskiej wybawicielki: Franciszek Maria Teresa. Jakże uroczystą była dla mnie ta chwila".

 

 
1 2  następna
Zobacz także
Tomasz Kot SJ
Małżonkowie nie są dla siebie ostatecznym punktem odniesienia. Oczekiwania każdej ze stron wymagają mądrego rozeznania, co pochodzi od Boga i do Niego prowadzi, a co Jemu się sprzeciwia. Zalecenie św. Pawła, by chrześcijanie byli sobie nawzajem poddani nie może być jednocześnie wypowiedzeniem posłuszeństwa Bogu...
 
Tomasz Kot SJ
W małżeństwie nie może być miejsca na liczenie, ile się sobie już wybaczyło, ani tym bardziej wypominania. Nie może być miejsca na zastanawianie się, czy nieustannym wybaczaniem nie deprawuje się współmałżonka, który po pewnym czasie może wykorzystywać naiwność i nadużywać bezgranicznej uległości żony czy męża....
 
Małgorzata Janiec

Choć skazana była na biedę, liczne choroby, a nawet ataki złego ducha doprowadziła wielu ludzi do poznania i umiłowania Chrystusa. To Błogosławiona Maria Bolognesi, o której napisano, że była mistyczką cierpienia. „Każdy dzień naszego życia niech będzie darem złożonym Jezusowi” – zapisała w swoich dzienniczkach bł. Maria i zgodnie z tymi słowami przeżyła swoje życie. Jej historia wydaje się prosta i zwyczajna, ale jednocześnie pełna jest niezwykłości, jakby na dowód tego, że Boże zamysły zawsze różnią się od opinii ludzkich.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS