logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Zadanie na Adwent
Idziemy
 
fot. Steven Wright | Unsplash (cc)


O problemach z nawróceniem i zaufaniem Panu Bogu do końca oraz o dobrym przeżyciu Adwentu mówi o. Remigiusz Recław SJ w rozmowie z Iwoną Świerżewską

 

 

Rozpoczyna się Adwent i jak co roku będziemy śpiewać „Przyjdź, Panie Jezu”. Czyżby Pana Jezusa poza Adwentem z nami nie było, skoro prosimy, żeby teraz przyszedł?

 

Z Adwentem jest trochę tak, jak z urodzinami. Kiedy ktoś nam bliski ma urodziny, życzymy mu dużo szczęścia, zdrowia, spełnienia marzeń i w ogóle wszystkiego, co najlepsze. I choć te życzenia składamy mu tylko raz w roku, to wcale nie oznacza, że w inne dni życzymy mu źle albo że nasza relacja z nim jest przez resztę roku jakaś gorsza. Można powiedzieć, że w Adwencie przygotowujemy się do świętowania urodzin Pana Jezusa. A ponieważ jest Bogiem, to przygotowanie do tego wydarzenia jest dłuższe – trwa prawie cztery tygodnie. Nie jest tak, że poza Adwentem Bóg jest jakoś mniej obecny i teraz nagle się pojawia.


To po co nam Adwent? Co zrobić, żeby ten czas nie był tylko formalnością, kolejną tradycją, która niewiele w moim życiu zmienia?

 

Potrzebujemy dziś w Kościele trochę powrotu do normalności. Nie trzeba ciągle na siłę szukać czegoś nowego, choć taki styl podpowiadają nam reklamy: coraz więcej coraz mocniejszych bodźców i jak coś nie jest nowe i inne niż rok temu, to znaczy, że nic nie jest warte. Trochę nie o to tu chodzi. Jeśli się spodziewamy, że w Adwencie spotka nas coś takiego, że odtąd będziemy idealni, nie będziemy mieli wad, że nas ten Adwent tak zaskoczy, że oczy nam wyjdą na wierzch, to czeka nas rozczarowanie. Lubię porównywać relację człowieka z Bogiem do relacji pomiędzy małżonkami. Ci, którzy na siłę szukają ciągle nowych bodźców, chcą być ciągle zaskakiwani i czuć smak nowości, najczęściej kończą z pozwem rozwodowym. Nie da się wymyślać ciągle czegoś nowego, będąc razem przez 50 lat. Z drugiej strony w miłości, zarówno w tej ludzkiej, jak i w miłości do Chrystusa, nie jest tak, że jak raz pokochamy, to mamy z głowy na całe życie, nie musimy się starać. Wiedzą to dobrze małżonkowie z długim stażem. Dlatego warto pielęgnować relację. Powracać do ważnych momentów, świętować rocznice, znajdować okazje, by razem gdzieś wyjść, ładnie się ubrać, mieć więcej czasu tylko dla siebie. O to właśnie chodzi w Adwencie. O pochylenie się nad relacją, o świętowanie rocznicy, o znajdowanie czasu sam na sam z Bogiem. I można to robić co roku tak samo: poprzez roraty, rekolekcje, spowiedź. Ważne, żeby co roku szczerze i na serio. Warto podejść do tego tak: nie musi to być nic nowego, ale pragnę na nowo świeżej relacji z Bogiem. Aktualizacji tego, co zakopałem. Z pełną świadomością, że znowu po czasie to gdzieś zgubię i znowu będę musiał szukać. Po świętach nie będę idealny, ale to mi nie przeszkadza w tym, by nieustannie się nawracać. I tak całe życie.

 

W takim razie skąd słynne powiedzenie: „Święta, święta i… po świętach”?


Jeżeli kocham, to chcę być obok. Jeśli nie kocham, to odpracowuję jakąś pańszczyznę. Oczywiście, są osoby, którym nie zależy, które chodzą do kościoła, choć nie kochają. Chodzą z przyzwyczajenia, bo tak zostały wychowane, bo boją się kary za złamanie przepisu. To jest wtedy sztuka dla sztuki, choć mam wrażenie, że jest coraz mniej takich osób. Czy jest sens w takim praktykowaniu? Z pewnością tak, bo może w końcu taka osoba coś w kościele usłyszy, coś do niej dotrze i poruszy jej serce. Może jakieś rekolekcje czy trudne wydarzenia w życiu sprawią, że zapragnie czegoś więcej. Jestem jezuitą, dlatego wszystkim, którzy widzą, że ich życie duchowe osiadło na mieliźnie i pragną doświadczyć osobistego spotkania z Bogiem, proponuję rekolekcje ignacjańskie w całkowitym milczeniu. Oczywiście wiem, że to nie jest jedyna droga przemiany serca. Kościół to ogromne bogactwo, są różne drogi prowadzące do tego samego celu. Tym niemniej z doświadczenia widzę, że te konkretne rekolekcje pomogły naprawdę wielu osobom. Jednak pierwszy krok każdy człowiek musi zrobić sam. To on musi zdecydować, czy naprawdę chce się z Bogiem spotkać. Są przecież tacy, którym status quo odpowiada. To znaczy, że to jeszcze nie ten moment.

 

A może nie zawsze problemem jest brak chęci? Może część osób myśli: Chciałbym zbliżyć się do Boga, ale życie mam pokręcone, staram się i wciąż nie wychodzi. Przyjdę do Niego, kiedy się poprawię.


Taka postawa jest dziś bardzo powszechna i mam wrażenie, że nie tylko w odniesieniu do wiary, ale w ogóle do życia. Prosty przykład, nauka języka obcego: chciałbym się nauczyć, ale zacznę jutro, dziś nie mam ochoty. Piszę doktorat: mija rok, dwa, trzy i jakoś się nie mogę zebrać. Decyzja o ślubie: no, chcemy być razem, ale datę ślubu to ustalimy za kilka lat, na razie nam się nie spieszy. To jest po prostu lenistwo, brak odwagi podejmowania decyzji, zostawianie własnego życia na później. Tymczasem ja żyję teraz! Kto wie, co będzie za rok? I to jest jedna strona medalu. Druga to jakiś wykrzywiony obraz Boga, który możemy nosić w sercu. Dajemy wiarę kłamstwu, które ktoś nam wcisnął, że Bóg nie jest dobry. Że czyha na nas i cieszy się, kiedy upadamy, bo może nas na grzechu pochwycić. Pewnie, każdy słyszał na katechezie, że Bóg jest dobry, że jest miłością. Ale może słyszał też w dzieciństwie, że jeśli nie będzie grzeczny, to pójdzie do piekła? Chyba mało osób myśli, że Bóg chce ich dobra. Powszechne jest przekonanie, że jeśli zaufamy Bogu, to zaraz włoży nam krzyż na ramiona. Ważne, żeby zobaczyć, że zły duch nie kusi tylko do przekraczania przykazań, ale robi krecią robotę: podkopuje nasze zaufanie do Boga, wtłacza nam małe kłamstewka na temat Boga, które potem wpływają na nasze wybory. Myślimy: Muszę być czysty, żeby w ogóle do Boga podejść – zamiast myśleć: Pójdę do Ojca, a On mnie podniesie z bagna i oczyści. To jest paradoks: na ucztę, gdzie dają najsmaczniejsze potrawy, nie chcemy iść głodni, tylko najadamy się wcześniej odpadkami. Tak właśnie wielu robi z Eucharystią.

 

 

Nie wierzymy, że Bóg jest zainteresowany nami takimi, jakimi naprawdę jesteśmy? Że ma moc, by coś zmienić w naszym życiu?


Tak, a nawet nie chcemy, żeby się w nasze życie za bardzo mieszał, bo może zechce nam coś zabrać? Nie chcemy, żeby poznał nas takimi, jakimi jesteśmy, bo może zechce nas zmienić? Może będzie chciał coś poprzestawiać i będzie gorzej? Cały czas wraca przekonanie, że Bóg może chcieć dla nas czegoś złego, jakoś zagrozić naszemu małemu szczęściu, które sobie zbudowaliśmy. Wiele przez to tracimy. Nie chcemy zobaczyć, że te nasze małe szczęścia są tak naprawdę bardzo mizerne w porównaniu z tym, co On dla nas przygotował. Ale żeby się o tym przekonać, żeby te kłamstwa złego ducha poodkręcać, trzeba Boga naprawdę spotkać. I tu znów wracamy do mojej propozycji rekolekcji ignacjańskich. One świetnie rozwalają nasze myślowe schematy i budują w sercu nowy porządek, oparty na pełnieniu woli Bożej.

 

Coraz więcej osób z nich korzysta. Może to jakaś nowa moda?


Rzeczywiście, ludzie ciągną tam, gdzie mogą spotkać żywego Boga. Dlaczego teraz mocniej tego poszukują? Wzrasta świadomość psychologiczna, jest łatwiejszy dostęp do wiedzy, więc wzrasta i świadomość duchowa. Do wielu osób tradycyjne formy pobożności już nie przemawiają. Jest jakiś głód autentycznego doświadczenia Bożej obecności. Ludzie idą tam, gdzie Boga spotykają. Czy to oznacza, że Boga nie ma na Mszy Świętej w parafii? Oczywiście – co do faktu – jest. Bóg jest obecny na każdej Eucharystii, tylko że ja mogę tego nie zauważyć. Można dać Mszy taką oprawę liturgiczną, ksiądz może być tak sztywny przy ołtarzu, kazanie powiedzieć tak niestrawne, śpiewać takie pieśni, że uwaga wiernych odpłynie w nieznane rejony. Dlaczego takie tłumy były na spotkaniu z o. Bashoborą na Stadionie Narodowym? Dlaczego są listy rezerwowe przy zapisach na rekolekcje ignacjańskie? Bo ludzie szukają doświadczenia żywego Boga. Szukają i znajdują. Byłoby genialnie, gdyby każdy mógł znaleźć je w swojej parafii, bo to jest podstawowe miejsce „łowienia” ludzi dla Chrystusa. Na szczęście często znajdują, ale nie zawsze. Pewnie dlatego, że różne są narzędzia, które prowadzą do tego spotkania. Nie wiem, czy my kapłani robimy wystarczającą refleksję nad tym, dlaczego tak jest. Czas się brać do roboty. Może to dla nas zadanie na najbliższy Adwent?


rozmawiała Iwona Świerżewska
Idziemy nr 48 (429), 1 grudnia 2013 r.

 
Zobacz także
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Kiedy poczułem powołanie, bardzo mnie urzekło, że Pan Jezus nie ma gotowego pomysłu na drugiego człowieka. Takiego pomysłu ad hoc: żyj tak, rób to, postępuj w ten sposób. Pan Bóg bardziej zaprasza niż nakazuje. Wprowadza nas w taką przestrzeń, abyśmy Mu towarzyszyli w zupełnej wolności. Moje pisanie jest zaproszeniem innych, aby mogli się w tej opowieści przejrzeć. A potem zrobić z tym, co chcą.

 

Z ks. Arkadiuszem Paśnikiem rozmawia Jola Tęcza-Ćwierz

 

 
Jakub Kołacz SJ
Oto Trzej Mędrcy (Magowie lub Królowie) przybyli prowadzeni przez niezwykłe zjawisko: gwiazdę, która zabłysła na niebie w dalekiej, wschodniej krainie. Mędrcy zbadali sprawę, a po wnikliwej analizie dostępnych im źródeł – widać musieli sięgnąć także do starożytnych pism Izraela – doszli do wniosku, że to, co widzą, jest znakiem wyczekiwanego w Narodzie Wybranym króla. Z pobudek wiary wyruszyli więc na pielgrzymi szlak.
 
Tomasz Budzyński
W oczach tego świata chrześcijaństwo jest szaleństwem, o wiele łatwiej przyjąć plastikową panreligię New Age. Kto by chciał słuchać o grzechu, albo o końcu świata? Piekło tej rzeczywistości jest jasne, "jaśniejsze niż tysiąc słońc", a będzie jeszcze jaśniejsze, kiedy połowa świata przejdzie do rzeczywistości wirtualnej...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS