DRUKUJ
 
Krzysztof Jasiewicz
"Dzika" historia - "cywilizowana" współczesność
Znak
 


Idąc jeszcze dalej: nie jest znane miejsce pochówku naszego legendarnego władcy – Mieszka. Nie ma, w znaczeniu prawnym, wiarygodnych dowodów, że on w ogóle istniał. Ale to, że może nie istniał, nie neguje najbardziej podstawowego faktu, że państwo polskie powstało ponad tysiąc lat temu.
 
Nawet rodzinna pamięć historyczna sięga na ogół cztery pokolenia wstecz; większość z nas nie potrafi wskazać grobów wcześniejszych przodków ani okazać dokumentu, który potwierdzałby fakt istnienia tamtych generacji. Czy to oznacza, że nasi praprzodkowie są wymysłem, a twierdzenie, że istnieli – „dziką” historią?
 
Historykom udało się, na podstawie różnych źródeł i metod, dość wiernie opisać naszą przeszłość. W wypadku epoki totalitaryzmów korzystaliśmy masowo – i te źródła dały nam najwięcej wiedzy – z archiwów, w których dokumenty z pewnością były wytworzone przez „wrogów Boga i Kościoła”, a także rodzaju ludzkiego w ogóle. Tego dorobku w zakresie najnowszej historii nikt nie podważa i nikt poważny nie kwestionuje rangi posttotalitarnych źródeł. Należy tylko wiedzieć, jak się nimi posługiwać.
 
Zdumiewające, że posiadająca podobne walory poznawcze spuścizna po UB i SB, jest – z pomocą chwytów demagogicznych – w całości kwestionowana. Usiłuje się do znudzenia utrwalać pogląd, czasami formułowany wprost, że dokumentacja sprzed kilkunastu–kilkudziesięciu lat jest bezwartościowa, prawie jakby została wytworzona wyłącznie w celu skompromitowania konkretnych osób. Można by odnieść wrażenie, że tworzący ją ubecy wiedzieli, że ich elaboraty będą czytane przez historyków, dziennikarzy i in extenso publikowane w gazetach. Że w tym celu, aby kogoś skrzywdzić po latach, preparowano „fałszywki”. Taki pogląd nas, ludzi z branży, wręcz rozśmiesza, bo owszem, mogło się zdarzyć, że „fałszywki” robiono na potrzeby konkretnej operacji, ale nie tworzono fałszywych agentów z fałszywymi teczkami i sfałszowanymi wpisami w kartotekach, bo to była dokumentacja o największym stopniu utajnienia i przed upadkiem ustroju niemożliwa do oglądu dla kogokolwiek z zewnątrz, więc z założenia możliwa do weryfikacji i, co więcej, weryfikowana wewnątrz struktur bezpieczeństwa w ramach różnych procedur. To nieuchronny element funkcjonowania, żelazna zasada skuteczności każdej służby bezpieczeństwa.
 
Nasi krytycy idą jednak jeszcze dalej. Z jednej strony negują bowiem miarodajność badań opartych na źródłach proweniencji ubeckiej, z drugiej – posługują się tymi samymi materiałami i z pomocą wyobraźni usiłują, tym razem powołując się na jej „autorytet”, udowodnić tezę o nieprawdziwości tejże dokumentacji. W tym nurcie mieści się, przedstawiana zresztą w groteskowej i wypaczonej postaci, instrukcja o utajnianiu technik operacyjnych jako „dowód”, iż pochodzące z podsłuchu informacje przerabiano i wkładano w usta niewinnych ludzi, którym przy okazji zakładano teczki tajnych współpracowników. Analogicznie: przy pomocy instrukcji SB z 15 czerwca 1973 roku, która zalecała – w przypadku duchownych – odstępowanie od wymogu podpisywania przez nich zobowiązania o współpracy z aparatem bezpieczeństwa, usiłuje się udowodnić, że księża padli jej ofiarą.
 
Metodologia naszych krytyków to właśnie wyrywkowa, wybiórcza droga prowadząca donikąd. Dla obu przykładów – co warto odnotować – nie mamy żadnych dowodów w znaczeniu prawnym, poza spekulacjami. Z utajnienia technik operacyjnych nie wynika bowiem wpisywanie uzyskanych informacji do akt konkretnej osoby. Z drugiej instrukcji natomiast wcale nie wynika, że księża stawali się tajnymi współpracownikami bezwiednie, automatycznie. Owa instrukcja to raczej mutacja cytowanej wyżej instrukcji NKWD.
 
Jak pokazują nasze doświadczenia zawodowe, z akt służb bezpieczeństwa można wydobyć niebudzące wątpliwości fakty i powiązać je w logiczny schemat. Pozostając na gruncie Kościoła: jeśli raporty domniemanego TW (nieważne, przez kogo pisane i czy podpisane) traktują o rozmowach prowadzonych wewnątrz kurii na temat sytuacji Kościoła, jego konkretnych planów, posunięć, stosunku do jakichś wydarzeń politycznych bądź referują poglądy/zamysły/sprawy poszczególnych księży lub treść korespondencji wewnątrzkościelnej, konflikty w łonie Kościoła itd. i jeśli to wszystko dzieje się w ciągu dłuższego czasu, systematycznie, to wmawianie nam, iż mieliśmy do czynienia z gadatliwą i trochę nieodpowiedzialną osobą jest naciągane i nieprzekonujące. Możemy zweryfikować wiele faktów z tych opowieści, na przykład: czy danego dnia w danym miejscu był biskup X oraz czy – i o czym – rozmawiał z Y i Z; możemy też stwierdzić, że na przykład ksiądz V zawiózł jakiś list do Rzymu itd. To jest ten sam schemat rozumowania jak przy badaniu zbrodni katyńskiej – z tą zasadniczą różnicą, iż dokumentacja ubecka stanowi system samonaprowadzający. Biorąc pod uwagę kontekst rozmów odnotowywanych w raportach, bez trudu można ustalić, kto się kryje pod jakim pseudonimem.
 
Również należy wyraźnie odróżnić, iż fakt oczyszczenia z zarzutu współpracy z UB/SB przez sąd – co bierze się z braku wystarczających dowodów tej współpracy, których parametry precyzyjnie wylicza ustawa – inaczej przekłada się w aspekcie prawnym, a inaczej w aspekcie historycznym. „Oczyszczenie” sądowe często nie zmienia naszego poglądu na sprawę, a przekonanie, że sąd jest panaceum na bolączki lustracyjne, mija się z rzeczywistością. Bez pomocy biegłego historyka sąd jest zupełnie bezradny w ocenie materiału archiwalnego, a konfrontacja – w innej sytuacji ustrojowej – dokumentu napisanego kilkanaście lat wcześniej ze współczesnym zeznaniem jego autora (który z reguły powinien chronić swojego „agenta” na zawsze – to najbardziej fundamentalna zasada wszystkich służb specjalnych) każe z dużą ostrożnością traktować wszelkie „sprostowania”, o ile „sprostowujący” nie przedstawi innych dowodów lub nie ujawni innych okoliczności uprawdopodabniających nowy scenariusz wydarzeń z przeszłości.
 

Krzysztof Jasiewicz
prof. dr hab., historyk, politolog, publicysta, kierownik Pracowni Analiz Historyczno-Politologicznych w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk. Od 1991 r. prowadzi badania w archiwach państw b. ZSRR. W 1995 r. otrzymał Nagrodę Polskiego PEN Clubu im. Ksawerego Pruszyńskiego. Wydał m.in. Pierwsi po diable. Elity sowieckie w okupowanej Polsce 1939-1941 (2002).
 
 
Fragmenty artykułów i szczegółowy spis treści lutowego numeru „Znaku” pt. „Duchowy atlas świata. Pożegnanie Ryszarda Kapuścińskiego” znajdą Państwo na stronie www.miesiecznik.znak.com.pl
  
 
strona: 1 2 3 4