DRUKUJ
 
o. Mateusze Hinc OFMCap, Joanna Piestrak
W pogoni za uciekającym pociągiem
Głos Ojca Pio
 


Ojcowie pustyni mówili, że to myśli przynoszą pokusę. Jaki udział w walce z acedią ma nasza wola?
 
Nie wiem, czy jestem w stanie moją wolą zmusić mój umysł do niemyślenia. Nawet z punku widzenia teologii moralnej nie odpowiadam moralnie za myśli, które same mi się nasuwają, a których nie chcę.
 
A jeśli daję im przyzwolenie?
 
Niekiedy ulegamy myślom nieświadomie: nagle łapiemy się na tym, że o czymś myślimy, a w ogóle nie zwróciliśmy na to uwagi. Nie ma tu matematycznych reguł i wyraźnych granic. Oczywiście, gdy wiem, że przychodzi jakaś myśl, to mogę powiedzieć, że jej nie chcę. Odwołam się jednak do ojców pustyni, z których jeden powiedział, że im bardziej walczymy z naszymi myślami, tym bardziej w nie wpadamy, bo tracimy energię tylko na walkę. A zatem rola naszej woli polegałaby na ukierunkowaniu myśli bądź na zmianie ich tematu.
 
Czy acedia jest zwykłą słabością ducha, chorobą czy też grzechem?
 
Święty Tomasz z Akwinu powiedział, że jest grzechem. Trzeba jednak wpierw zdefiniować, co rozumiemy przez tę nieszczęsną acedię, bo proszę zobaczyć, że każdy z tych, którzy się nią zajmowali, troszeczkę inaczej ją rozumiał. Ja uważam, że jeślibyśmy zbliżyli acedię do neurastenii i wypalenia zawodowego, terminów psychologicznych, to trudno wówczas mówić o grzechu.
 
Czyli byłaby to choroba?
 
Określiłbym ją raczej jako trudność natury psychicznej, która przejawia się całościowo, albo ewentualnie posłużył się terminem „choroba ducha” zaczerpniętym z ojców pustyni. Zauważmy jednak, że oni zawsze ujmują go w cudzysłów, bo trudno powiedzieć, jak duch choruje. Bardziej jednak podoba mi się stwierdzenie o oszustwie złego ducha, czyli o wprowadzeniu człowieka w błąd w jego odczuwaniu. A można wprowadzić nas w błąd ze względu na nasze różne doświadczenia życiowe, zranienia czy złe komunikaty, które otrzymywaliśmy w dzieciństwie i młodości, niezależnie od tego, co było ich przyczyną.
 
Zastanawiam się również, czy zamiast o acedii – ponieważ ten termin niewiele nam mówi – nie powinniśmy mówić o zaniedbaniu duchowym i to nie tylko w rozumieniu, z jakim zazwyczaj je utożsamiamy: nie pomogłem komuś, mam jakiś grzech zaniedbania, czegoś nie wykonałem. Ja patrzę na nie dwuaspektowo: widzę zaniedbanie w stosunku do innych i zaniedbanie w stosunku do siebie.
 
Pierwsze z nich przejawia się w takich prostych rzeczach jak zaniedbanie relacji z drugim człowiekiem (żoną, mężem, dzieckiem, przyjacielem, współpracownikiem): nie dziękuję, nie proszę, a wszystko ukrywam za jakąś ideologią (np. „dla Pana Boga”), nie pochwalę, tylko wymagam. A przecież człowiek nie jest robotem i potrzebuje uwagi ze strony innych. Jeżeli tego brakuje, w pewnym momencie pozostaje sam ze sobą. Zaniedbaniem jest także nierozwiązywanie konfliktów czy trudności emocjonalnych w rodzinie, małżeństwie, we wspólnocie. Jeżeli się o nich nie mówi i spycha w niepamięć, po jakimś czasie wszystkie one, skumulowane, uzewnętrznią się jakoś inaczej. I to nas tłamsi, potwornie niszczy. Jeżeli nie ma zdrowych relacji, wówczas człowiek się nie rozwija, nie dojrzewa, nie myśli pozytywnie.
 
Natomiast zaniedbania w stosunku do siebie pojawiają się, kiedy nie daję sobie prawa do odpoczynku, radości, do dbałości o siebie i swoje zdrowie. Nie chodzi tutaj o lenistwo i egoizm, tylko o prawo do wyznaczania granic dla pracy i odpoczynku. Kolejne zaniedbanie na tym polu to brak wymagań wobec siebie. Myślę, że to jeden z poważniejszych problemów współczesnych małżeństw, rodzin i wspólnot. Dlatego jest tak dużo tragedii, tak dużo młodych małżeństw się rozpada.
 
Ojcowie pustyni mówili, że problemem człowieka, który popada w acedię jest to, że nie pojmuje w sposób osobowy zarówno Pana Boga, jak i zła.
 
Oczywiście, bo wtedy jest to tylko teoria. Pan Bóg nie jest osobą, tylko zimnym pojęciem. Bardzo ważne jest zatem, abyśmy uczyli się unikać skrajności w relacji z żywym Jezusem, a nie z zimną ideą. Ale żeby mogło to nastąpić, powinienem odstawić na jakiś czas formułki, wyuczone twierdzenia, a zacząć mówić do Niego z serca, tak jakbym rozmawiał z drugim człowiekiem o tym, co czuję, co mnie boli, czego się boję, kto mnie skrzywdził, za co dziękuję.
 
Przyzwyczailiśmy się do utożsamiania zaniedbań z lenistwem duchowym i nieprzestrzeganiem praktyk pobożnych, tymczasem Ojciec odwraca perspektywę spojrzenia na ten problem.
 
I takie zaniedbania mnie interesują, bo same praktyki, no cóż… Kto chce się modlić, będzie to robił, a kto nie chce, pozostanie w tej materii bezczynny. Uważam, że modlitwa to nie tylko odmawianie pacierzy. Mogę się modlić modlitwą Jezusową, mogę też wytworzyć w sercu świadomość stałej obecności Boga przy mnie, a wtedy mój dzień, wszystko, co robię, jest przeniknięte Panem Bogiem, Jego obecnością.
 
Opisy acedii przywodzą mi na myśl pogoń za uciekającym pociągiem...
 
Albo oczekiwanie na pociąg, który dopiero ma przyjechać. W tym cały problem, że my nie mamy czekać na coś ani za czymś biegać, mamy żyć. I chyba pod tym względem trzeba się zgodzić na remedium, które podają ojcowie pustyni: należy dokładnie wykonywać czynności dnia dzisiejszego po to, by uczyć się żyć „tu i teraz”. Od siebie dodam jeszcze, by cieszyć się momentem, który Pan Bóg daje mi teraz, widzieć w nim sens, a nie myśleć o innym.
 
Czyli trzeba oswoić rzeczywistość…
 
Warto przyjrzeć się sobie, bo przyzwyczailiśmy się biegać. Zresztą nikt nie uczy, jak dobrze przeżyć nasze „tu i teraz”. W szkole uczą tylko planowania, wybiegania w przyszłość, co skądinąd z pewnością również jest cenne. Ale na co zda się planowanie, kiedy nie umiemy cieszyć się życiem. Weźmy na przykład wyjazd na wakacje, który planowaliśmy od miesięcy, z niecierpliwością nań wyczekując: kiedy przychodzi dzień wyjazdu, wyprowadzamy samochód z garażu, pakujemy do niego walizki, ruszamy i… od razu myślimy o tym, jak będziemy wracać. W sekundzie cały czar pryska. Iluż ludzi właśnie tak robi, z własnej woli gubi czas, który jest teraz…
 
 
Ojciec dr Mateusz Roman Hinc
 – kapucyn, psycholog i psychoterapeuta. Członek Polskiego Towarzystwa Psychologicznego i zarządu Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich. Wykłada psychologię w seminariach duchownych kapucynów, paulinów, bernardynów, w Studium Psychologii i Psychoterapii SPCh w Warszawie, a także w Szkole dla Spowiedników. Prowadzi praktykę psychoterapeutyczną dla osób duchownych.
   
 
strona: 1 2 3