DRUKUJ
 
ks. Henryk Seweryniak
Dobra i zła samotność
Mateusz.pl
 


W tym kontekście myślę o jeszcze innym - choć bardzo bliskim opisanemu - wymiarze samotności. O samotności niezrozumiałych świętych: Bernadety, Teresy, Faustyny. O samotności Dietricha Bonhoeffera i Generała Nila na chwilę przed egzekucją. O samotności zaszczutego przez Gomułkę i Kliszkę Jerzego Zawieyskiego. O samotności Profesora Antoniego Kępińskiego, gdy dowiedział się, że jego organizm trawi już nieuleczalny rak. O samotności pierwszych karmelitanek w Charkowie, wielomilionowym mieście, które przetacza się nad ich modlitwą jak żywioł bez granic. O samotności Anny Kamieńskiej po śmierci męża. "Głębia przyzywa głębię..." - kołacze mi gdzieś w głowie fragment innego psalmu, który najlepiej brzmiał przy pierwszym smakowaniu brewiarza, jeszcze po łacinie: Abyssus abyssum invocat.

Głębia przyzywa głębię
hukiem Twych potoków.
Wszystkie Twe nurty i fale
nade mną się przewalają. (...)
Czemu jesteś zgnębiona, moja duszo,
I czemu jeczysz we mnie?
Ufaj Bogu, bo jeszcze Go będę wysławiać:
Zbawienie mego oblicza i mojego Boga".
(Ps 42)

"Głębia przyzywa głębię..." Samotność przyzywa Pełnię... Samotność, która bez tej Pełni nie wypełniłyby się taką jak u wspomnianych osób godnością, odwagą, czynem i modlitwą.

Samotność jak złe ziele

Niewątpliwym problemem współczesnych wysoko rozwiniętych społeczeństw jest postępująca indywidalizacja życia. Przejawia się ona w ucieczce w prywatność, w izolacji uczuciowej oraz w niechęci do podejmowania obowiązków rodzinnych, społecznych, politycznych. Oczywiście, występują w tych społeczeństwach zachowania solidarnościowe czy odruchy współczucia. Mają one jednak często bądź postać akcyjną, bądź też są często wyrazem movaise conscience, reagującego ostatkiem sił sumienia.

Powodów tego stanu rzeczy jest wiele: stechnicyzowanie pracy i przekazu informacji, zagęszczenie obszarów zamieszkania i komunikacji, uspołecznienie wszystkich możliwych dziedzin życia (od miejsca narodzin, poprzez miejsca wychowania i choroby, aż po cmentarze tzw. komunalne), uczynienie z wygody i przyjemności głównego celu życia, wreszcie utrata szacunku dla skompromitowanych (i chętnie kompromitowanych) instytucji. W pewnym sensie tłumaczy to także odchodzenie niektórych osób od Kościołów w swoistą prywatność (samotność?) wiary lub nawet występowanie z Kościoła, rozumianego jako instytucja zbyt masowa, shierarchizowana i wymagająca.

Postawa ta nierzadko przeradza się w rodzaj "chorej samotności", reagującej krytycznie i agresywnie na wszelkie wezwania do ofiar i solidarności, chętnie zamykającej się w anonimowości mieszkania, a zwłaszcza samochodu. Kończy się to utratą szacunku dla siebie, dla godności ludzkiej. Przejawem tego mogą być popularne "walkmeny", wybór życia samotnego bez podejmowania obowiązków rodzinnych, pogrzeby "w ścisłym gronie rodzinnym", bez żadnej ekspresji religijnej, w myśl coraz bardziej wpełzającej w świadomość współczesną maksymy: "znalazłem się na Ziemi nie wiem dlaczego; przeżyłem swoje, użyłem, co mogłem; teraz wszystko się skończyło".

Nie ośmielam się podjąć tutaj precyzyjnej diagnozy duszpasterskiej tej sytuacji czy nakreślić elementy terapii. Chciałbym natomiast zasygnalizować kilka wybranych, specyficznie polskich obszarów samotności jako pozostawania w stanie pozostawienia samemu sobie; obszarów stanowiących niewątpliwe wyzwanie, zarówno dla refleksji chrześcijan, jak i działań duszpasterskich.
 
strona: 1 2 3 4