Zasiewać semina Verbi na ziemi rodzącej cierń i oset
Prezbiter, modląc się, nabywa świadomości, że „ziemia”, na której ma zasiewać ziarno Słowa, to teren niezbyt urodzajny, często wręcz skażo-ny. W pracy pasterskiej doświadcza gorzkiej prawdy słów, które Adam usłyszał po grzechu: „Cierń i oset będzie ci ona rodziła” (Rdz 3,18). Doświadczy zarazem, że ostatecznie to Ojciec jest Tym, „który (...) uprawia” (J 15,1), czyniąc człowieka swym współpracownikiem. Będzie mógł przeżyć doświadczenie Jeremiasza, który wyznał: „«Widzę gałązkę drzewa czuwającego». Pan zaś rzekł (...): «Dobrze widzisz, bo czuwam nad moim słowem, aby je spełnić»” (Jr 1,11-12).
Ziemia stała się przeklętą (por. Rdz 3,17) z tego powodu, że człowiek, z ziemi wzięty, dał posłuch innemu słowu niż słowo Boga. To przekleństwo wciąż ujawnia władanie nad człowiekiem – słowo zwodziciela, słowo człowieka wydaje się wciąż bardziej życiowe niż rozstrzygnięcia objawione przez Boga. Powołaniem prezbitera jest systematycznie i cierpliwie oczyszczać z ostów i cierni grunt ludzkiego serca, aż zacznie przynosić plon w swoim czasie. Po to się narodził, „już w łonie matki (...) poświęcony na proroka, aby wyrywał, tracił i niszczył, jak również budował i sadził” (Syr 49,7).
Prezbiter, który gorliwie się modli, pozostanie wierny podstawowej zasadzie: „Siewca sieje słowo” (Mk 4,14), które nie od niego samego pochodzi! W ziemię dotkniętą przekleństwem wsiewa Ziarno-Słowo zrodzone z Ojca, które w Nim dojrzało i przyniosło Jego życie w dojrzałej postaci na ziemię.
Dla prezbitera, który jest homo Dei, rajskie przykazanie: „Bądźcie płodni...” ma postać troski o płodność własnego ducha i o przekazywanie ziemi nowego życia, wprost ze ródła życia – z łona Ojca. Szuka on radości nie tyle w nauczaniu nieumiejętnych (jeden z dobrych uczynków co do duszy), ile raczej w świadomości, że zasiewa semina Verbi w tych, których Bóg usynowił w Chrystusie. Gdyby rozpoczynając głoszenie Słowa, zastanawiał się: „Co ja im powiem?”, nie byłby jeszcze apostołem, gotowym do podjęcia posłannictwa. Ujawniałby tym pytaniem, że mocniej przeżywa siebie niż Słowo, które ma zasiać. W takiej sytuacji łatwo o wypalenie, gdyż koncentracja na sobie zawsze ostatecznie wiedzie do znużenia, frustracji z powodu braku satysfakcji, wreszcie do cynizmu. Kiedy zaczyna pytać: „Panie, co chcesz im powiedzieć?”, jest gotów do posługi i może prosić Pana: „Oto ja, poślij mnie!” (Iz 6,8). I pójdzie, nie czując się przymuszonym, ale wręcz zaszczyconym przez Boże wybraństwo.
Strzec się „trupiego wyglądu” słów
Podobno Ludwig Wittgenstein nigdy nie pisał wykładów, gdyż uważał, że słowa spisane mają „trupi wygląd”. Dopiero po wygłoszeniu tego, co powinno znaleźć się w temacie, pozwalał na utrwalenie słów, które pojawiły się „na żywo” jako wyraz myśli.
Dziś ludzie często stawiają zarzut kaznodziejom czy katechetom, że ich mowa „ma trupią postać”, czyli „ma się nijak do życia”, rozmija się z życiem („mowa-trawa”, „trucie”). Przysłowiowe „prawienie kazań” to tylko moralizowanie, mędrkowanie, żonglowanie słowami obliczonymi na efekt. Można żywić uzasadnione podejrzenie, że taką postać głoszeniu słowa Bożego nadaje ten, kto potraktował je jako nieżyciowe, zwietrzałe, nieadekwatne do obecnej rzeczywistości. Taki mówca nie działa życiodajnie, nawet jeśli przygotował wystąpienie, wydobywa z siebie słowa nieuduchowione po Bożemu, nieożywione przez Uświęciciela. Daleki jest od zasady wskazanej przez św. Piotra: „Niech to będą jakby słowa Boże!” (1 P 4,11).
Homilia w postaci felietonu czy wykładu akademickiego to produkt bezsensowny. Posługa Słowa zachodząca w sytuacji liturgicznej wchodzi w zakres formacji duchowej, a nie tylko intelektualnej. Tym, których Bóg wybrał do uświęcenia, prezbiter wskazuje, że zamysły Ojca stają się ciałem w Kościele, jak niegdyś stawały się w Jezusie Chrystusie. Liturgia jest miejscem i czasem dokonującego się właśnie Objawienia. Celebrans i uczestnicy, zzuwszy sandały pychy i mentalności światowej, przybliżają się do Płonącego Krzewu, by usłyszeć wskazania na dziś, na kolejny tydzień.