Najbardziej deformujące jest głoszenie ideałów i brak jakiejkolwiek próby życia według nich – zwłaszcza w stosunku do osób, które są formowane. Zajmowanie się formacją dorosłych było moim zawodowym marzeniem. Brzmi to nieco górnolotnie, ale taka jest prawda. Pamiętam pytanie, które usłyszałam na piątym roku studiów teologicznych, o pracę marzeń. Bez wahania odpowiedziałam wówczas, że byłaby to praca przy formacji dorosłych.
Rutyna, niepohamowany pośpiech, przyzwyczajenie, mała wiara, brak systematyczności w uczestniczeniu w liturgii, emocje bardziej przywiązujące nas do siebie, ludzi, niż do Boga, wyobraźnia niedająca się okiełznać skupieniu, syndrom grupy, który najbardziej widoczny jest u młodzieży przebywającej w kościele, potrzeba nieustannej akcji, najlepiej głośnej, spektakularnej, wciągającej jak film przygodowy, czy w końcu rzecz na pozór prozaiczna, ale mająca jednak wpływ na nas – oddalone od ołtarza miejsca, które wybieramy podczas nabożeństw. W ten właśnie sposób niejednokrotnie mijamy się z Bogiem i Jego miłością.