logo
Niedziela, 28 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bogny, Walerii, Witalisa, Piotra, Ludwika – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Marie-Dominique MOLINIÉ OP
Kto zrozumie serce Boga?
Wydawnictwo WAM
 


Przekład Joanna Pakulska

format: 120x168 mm
stron: 240
ISBN: 83-7097-484-8
cena: 13.00 zł

(C) Wydawnictwo WAM, 1999
31-501 Kraków, ul. Kopernika 26


 

Dzieci

Pokora nieba

"Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem" (Łk 14, 26-27). Duma ludzka buntuje się przeciwko "surowości" tych zasad, nadaje im barwę niezgodną z prawdą. Nie traktujemy także z należytą powagą tego, czego Bóg wymaga od nas, abyśmy mogli wejść do królestwa niebieskiego. Jego wymagania wyglądają niepozornie, w rzeczywistości jednak są o wiele groźniejsze. Uczniowie Chrystusa kłócą się, chcąc się dowiedzieć, który z nich jest największy, pragną pierwszego miejsca, proszą o to, by mogli zasiąść po prawej i lewej stronie swego Mistrza. Ten zaś odpowiada im: "Nie tylko nie wiecie, o co prosicie, z waszym sposobem pojmowania rzeczywistości nie będziecie mogli nawet wejść do królestwa niebieskiego. Trzeba się nawrócić i stać się jak dzieci" (por. Mt 18, 14).

Chrystus nie mówi tego do pogan czy też niezdecydowanych chrześcijan. Zwraca się do swych własnych uczniów, do tych, którzy mają się stać filarami Kościoła, kolegium apostołów: "Jesteście przyjaciółmi moimi. Z powodu Słowa już jesteście czyści. Miłuję was i życie moje oddam za was. A jednak tacy, jakimi jesteście, nie możecie wejść do królestwa. Dlaczego? Ponieważ nie jesteście dziećmi".

Jest to właśnie trzeci stopień pokory, a jest on podstawą pokory niebios. Tym samym jest mówienie o Jezusie Chrystusie, o niebie, ofierze całopalnej, miłosierdziu, Obliczu Boga, które nie przypomina niczego, co jest nam znane. Nie mogę przedstawiać Ewangelii tak, jakby istniał jakiś inny, dostępny dla "zwyczajnych dusz" program. W tej chwili po raz kolejny spotykamy się z zarzutem Wielkiego Inkwizytora, na który będzie trzeba w końcu udzielić odpowiedzi. Mądrość, czy też szaleństwo, w które Jezus pragnie wtajemniczyć chrześcijan, są tak bardzo głębokie, że przerastają możliwości ludzkiego umysłu. Może więc przyjąć je jedynie niewielka grupa ludzi, i tak też jest w rzeczywistości. Wystarczy z bliska przyjrzeć się temu problemowi.

Tym jednak, co sprawia, że ta grupa ludzi staje się swego rodzaju arystokracją, nie jest wielkość duszy, lecz duch dziecięctwa. Bardzo bowiem rzadko spotyka się ubogich duchem: "gdzie znaleźć prawdziwie ubogiego duchem?" (Teresa, List do Marii, wrzesień 1896). Zwycięzcą zostanie ten, kto zgodzi się wołać o pomoc "w błaganiach, których nie można wyrazić słowami" (Rz 8, 26), a które uczynią go członkiem arystokracji celników i grzeszników, dla których Jezus umarł na krzyżu.

Odpowiedzią, jakiej udzielam Wielkiemu Inkwizytorowi, jest więc potwierdzenie tego, że zbawienia ofiarowanego przez Chrystusa mogą dostąpić wyłącznie wybrani. A jednak wybrani ci tworzą elitę maluczkich i pokornych, ubogich i grzeszników, nie zaś bohaterów i geniuszy... nawet jeśli takimi uczyniła ich łaska.

Niemożliwe jest poznanie liczby wybranych. Ci, którzy dostępują nieba na ziemi i w pełni otrzymują Chrystusowe Zbawienie, są bardzo nieliczni. Mówi o tym sam Jezus i jest to oczywiste. Nie dowiemy się także i tego, w jakim stopniu osoby te przyczyniają się do zbawienia innych (nie rozumiejących, czy też rozumiejących niewiele), przedłużając mękę Chrystusa w swych duszach i ciałach. Nie dowiemy się tego na Ziemi, powinniśmy jednak zachować szaloną nadzieję Teresy od Dzieciątka Jezus, która jest ostateczną odpowiedzią, jakiej udzielam Wielkiemu Inkwizytorowi.

 

Trzy opowiadania o dzieciach

Poświęciłem tę książkę cierpiącym dzieciom, ponieważ ich niekończąca się agonia odbiera mi sen, w przenośni, a czasami także dosłownie. W takich chwilach dołączam swą modlitwę do innych, ogarniających cały świat modlitw. Oto trzy opowiadania o dzieciach, wybrane spośród wielu tych, które jestem im winien.

Pierwsze z nich mówi o węgierskiej nauczycielce, która przemocą, a jednak z pewnym poczuciem lojalności, wpajała małym dzieciom zasady ateizmu. Pewna swego, przy całej klasie pyta pewną dziewczynkę: "Co robisz, kiedy rodzice cię zawołają?

- Przychodzę.
- Doskonale! A co się dzieje, kiedy proszą o przyjście kominiarza?
- On też przychodzi.
- Bardzo dobrze, moje dziecko! Kominiarz przychodzi dlatego, że istnieje. Ty także przychodzisz dlatego, że istniejesz. Załóżmy jednak, że twoi rodzice zawołają nieżyjącą babcię. Czy przyjdzie?
- Nie, myślę, że nie.
- Brawo! A jeżeli zawołaliby Czerwonego Kapturka czy Oślą Skórkę? Lubisz bajki? Co się wówczas stanie?
- Nikt się nie pojawi, bo to bajki.
- Doskonale. Widzicie więc dzieci, że żyjący, ci, którzy istnieją, zawsze odpowiadają na wołanie. Ci zaś, którzy nie odpowiadają albo w ogóle nie istnieją, albo już nie żyją. Czy to jasne?
- Tak, odpowiada chórem cała klasa.
- Angelo, wyjdź na korytarz!
Dziewczynka wychodzi.
- A teraz, moje dzieci, zawołajcie ją!
- Angelo! Angelo! - krzyczą wszystkie dzieci.
Angela wraca do klasy.
- Rozumiecie więc? Jeżeli przywołujecie kogoś, kto istnieje, to on przychodzi. A jeżeli wołacie kogoś, kogo nie ma, nie przychodzi i nie może się pojawić?
Zawołajcie więc Dzieciątko Jezus. Moje dziecko, czy wierzysz, że Dzieciątko Jezus słyszy cię, kiedy je wzywasz?
- Tak, wierzę w to, że mnie słyszy!
- Bardzo dobrze, przekonajmy się o tym. Krzyczcie wszyscy: "Przyjdź Dziecię Jezus!"

Dziewczynki spuszczają głowy, a w klasie rozlega się szyderczy śmiech nauczycielki: "Oto do czego chciałam dojść! Oto dowód! Nie ośmielacie się krzyczeć, bo doskonale wiecie, że nie przyjdzie! Nie słyszy was, bo nie istnieje, podobnie jak Ośla Skórka czy Sinobrody... to wymysł dobry dla pochrapujących przy ogniu staruszek!"
Dziewczynki zaczynają powątpiewać... Angela blednie, "bałam się, żeby nie upadła", powie później jedna z jej koleżanek. Opanowuje się jednak szybko: "Dobrze więc - mówi - zawołajmy je. Powtarzajcie wszystkie za mną: "Przyjdź Dziecię Jezus!...""

Ich krzyk "burzył mury". Krzyczały z solidarności, w porywie wiary, nie oczekując jednak niczego nadzwyczajnego.

Nagle drzwi otworzyły się i "całe światło dzienne zebrało się u drzwi". Światło to rosło, aż stało się ognistą kulą. Dzieci przestraszyły się, nie miały jednak czasu krzyczeć. W kuli ukazało się uśmiechnięte dziecko. Uczennice opanował wielki spokój, już się nie bały. Świadectwa mówiące o czasie trwania tego objawienia różnią się od siebie, niektóre mówią o krótkiej chwili, inne zaś o całej godzinie. W porównaniu z jego światłem, blask dnia wydawał się "czarny". Niektóre z dzieci bolały oczy, inne zaś nie odczuwały żadnego bólu. Dziecko zniknęło w kuli światła, która powoli "topniała".
Nauczycielka zwariowała, zamknięto ją w szpitalu. Nieustannie powtarzała: "Przyszło, przyszło!"

Drugie opowiadanie7 mówi o człowieku obłożnie chorym. Obłożnie chorzy nie mają żadnego kontaktu z innymi, nie wiadomo, co dzieje się w ich głowie, to nieodkryta planeta, są to bowiem istoty na wpół nieżywe. Ludzie Zachodu wątpią w to, czy warto żyć w takich warunkach. Pewien paryski ksiądz jest jednak przekonany o tym, że dzieci takie posiadają życie wewnętrzne, chciał nawet założyć kongregację, do której mogłyby one należeć! Jednemu z nich udało się zaświadczyć o tym, co działo się w głębi jego duszy. Zmarło w wieku lat dwunastu (gdyż wielu z nich umiera młodo), lecz kilka miesięcy przed śmiercią otrzymało cudowną moc rozumienia i porozumiewania się w normalny sposób.
Powiedziało wtedy: "Zawsze przebywałem z Bogiem, zawsze posiadałem wewnętrzny pokój, radość, całkowicie oddałem się Jezusowi. Kiedy Chrystus mówił: [Błogosławieni ubodzy duchem], myślał przede wszystkim o nas, o tych, którzy są podobni do mnie. Czuję, że istnieje między nami pełna komunia". I umarł...

Można obawiać się cierpienia, czuć się do niego niezdolnym. Powinniśmy jednak pragnąć braku pokus, który wydaje się być swego rodzaju zadośćuczynieniem za duchowe ubóstwo.
Trzecie opowiadanie jest bardzo podobne. Upośledzona umysłowo, skromna i nikomu nie zagrażająca dziewczynka przebywała pod opieką sióstr zakonnych. Nikt nie wiedział, co dzieje się w jej sercu. Pewnego dnia wybuchł pożar. Zapaliła się butelka z naftą i ogień przeniósł się na dziewczynkę. Była jedną wielką raną, kawałkiem węgla. Przewieziono ją do szpitala, gdzie okazało się, że niezbędna jest operacja. Trzeba było znieczulić ranną, chirurg jednak nie znalazł ani centymetra nienaruszonej skóry.

Jej świadectwo wydaje się z pewnego punktu widzenia o wiele łatwiejsze niż doświadczenie Teresy od Dzieciątka Jezus. Nie doznawała żadnych pokus, promieniowała radością. Pod jej wpływem nawrócił się cały szpital. Wiele osób przychodziło się z nią zobaczyć, a ona zajmowała się nimi z podobnym jak Marta Robin wyczuciem.
Była zarazem odrażająca i nieskończenie piękna. Posiadała zdolności matematyczne, zadawała trudne zagadki, łączyła ze sobą różne daty, żartowała. Pewnego dnia lekarz zdecydował: "Trzeba będzie dokonać amputacji". Ciągle nie można było jej znieczulić. Nie powiedziano jej nic na ten temat, sama jednak domyśliła się decyzji lekarzy: "Wiem, co chcecie zrobić. Jezus zapytał mnie, czy zechcę oddać Mu nogę. Odpowiedziałam Mu: ". Jedna z zakonnic spytała ją: "Czy pójście do nieba to przyjemność?" Zaśmiała się: "Na ziemi przebywam z Nim, kiedy pójdę do nieba również z Nim będę. Niech stanie się tak, jak On sam zechce".

 

Winda i schody doskonałości

Kiedy Jezus prosi nas, abyśmy nieśli swój krzyż, wydaje się nam, że musimy robić to z męstwem i szlachetnością. Uważamy jednak, że pomimo obietnicy: "Moje jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie", zadanie to jest bardzo trudne. By móc zrozumieć słodycz krzyża, trzeba posiadać serce dziecka. W przeciwnym wypadku powtarzamy za Żydami: "Trudna jest ta mowa, któż może jej słuchać".
A jednak to nie Jezus wymaga od nas, byśmy krzyż swój nieśli "mężnie". Czyni to nasza własna pycha. Jest ona tym niebezpieczniejsza, im wyżej się wznosi. Pycha faryzeuszy jest gorsza od pychy zwykłych ludzi. Pycha chrześcijan jest najbardziej diabelska ze wszystkich, gdyż wymaga od nich doskonałości. To właśnie mnisi, księża, teologowie byli przyczyną największych upadków w Kościele. Wystarczy spojrzeć na zakonnice z Port Royal, czyste jak aniołowie, a pyszne jak demony zła...

Franciszek z Asyżu był człowiekiem cudownie nawróconym. Ludzie tacy przyciągają naszą uwagę bardziej niż ludzie całkowicie czyści, jak np. św. Dominik, który zupełnie nie znał grzechu. Na łożu śmierci wyznał jedynie, że kiedy spotykał się w rozmównicy z kobietami, wolał młode od starszych. Był do głębi dobry. Jego współczucie nie miało granic, wybaczał wszystkim grzesznikom aż do chwili, gdy podczas swej podróży na południe Francji, które zamieszkiwali albigensi i katarzy, odkrył prawdziwy grzech. Ujrzał grzech niewybaczalny, jaki popełniają ludzie uważający się za doskonałych.

Istnieje więc zwyczajna pycha, pycha faryzeuszy, oraz pycha chrześcijan, która jest o wiele gorsza. Niezauważalna na pierwszy rzut oka, może ukrywać się pod pozorami namaszczenia czy nawet świętości. Atleci smarowali się niegdyś olejem i podobnie czynią ludzie pyszni. Nie jest to jednak namaszczenie Duchem Świętym!
Powróćmy do Ewangelii. Jesteśmy pełni podziwu dla ludzi cierpiących szlachetnie. Myślimy wówczas: "właśnie tak należy się zachowywać", i wymagamy od siebie samych męstwa, którego jednak Chrystus od nas nie oczekuje. Przeciwnie, powiedziałbym, że prosi nas: "Jeżeli ktoś chce być moim uczniem, niech się zaprze samego siebie i niech żałośnie niesie swój krzyż każdego dnia.

- Święci nie są przecież żałośni!
- Nie są żałośni, ponieważ potrafią przyjmować dary Boże".
Taka właśnie jest historia Gedeona: "To, że stałeś się godny podziwu, nie jest twoją zasługą, lecz darem Bożym. Kiedy przyjmiesz ten dar, nie będziesz już wlókł za sobą swego krzyża, będziesz go niósł. A raczej - krzyż poniesie ciebie. Będziesz go wlókł tak długo, jak zechcę, później jednak poniesiesz go nie w sposób godny podziwu, ani nawet z radością. Poniesiesz go w pokoju, cierpliwie i (nie można ominąć słowa, które znajduje się w Ewangelii) ze słodyczą, ponieważ [jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie]". Doświadczysz tego, kiedy przestaniesz pragnąć, by cię podziwiano, kiedy wyrzekniesz się szlachetności i męstwa, stając się tym samym miłym samemu sobie.
Taka jest właśnie przypowieść Teresy o schodach i windzie. Wchodzimy po schodach. Na ich szczycie stoi Bóg i mówi do każdego z nas: "chodź!". Załóżmy, że schody te liczą sześćdziesiąt stopni. Ze wszystkich sił rzucamy się na schody, docieramy do dziesiątego czy też dwunastego stopnia. Niezły wynik. Im wyżej jednak wchodzimy, tym bardziej zwalniamy. Pierwsze piętro osiągamy bez większych trudności, drugie wymaga jednak poważniejszego wysiłku!

Podobnie wygląda niesienie krzyża. Przebiegamy pierwsze dziesięć czy jedenaście stopni, na piętnastym, szesnastym, siedemnastym poważnie zwalniamy, na osiemnastym czy dziewiętnastym czujemy, że brak nam sił. Zaczynamy odczuwać zniechęcenie, zastanawiamy się, dlaczego Bóg zwleka z pomocą, dlaczego coraz mniej się o nas troszczy. Na początku drogi uważaliśmy się za mężnych i szlachetnych, teraz jednak zmieniamy zdanie!
Kiedy znajdujemy się w stanie pozornego bezruchu, kiedy nie mamy już sił, by pokonać choćby nawet jeden stopień, znajdujemy się na zakręcie drogi, przychodzi przesilenie (crisis, czas wyboru) pomiędzy tymi, którzy trwają, a tymi, którzy ustępują. Tracimy nadzieję i ustajemy w drodze. Jest to wynik pokusy, gdzie oczekuje nas szatan: "Nie uda mi się, miałem nadzieję, wierzyłem, nie daję już jednak rady, to silniejsze ode mnie!"

Możemy także słuchać Ewangelii: "Proszę cię, byś podniósł stopę, nawet jeżeli nie uda ci się pokonać ani jednego stopnia.
- Po co?
- O nic się zbytnio nie troskajcie (por. Flp 4, 6)! Kiedy dostatecznie oswoisz się z myślą o twej własnej niemocy, wyślę ci windę, o jakiej mówi Teresa. Gdybym pomógł ci wejść po schodach, pomyślałbyś, że sam tego dokonałeś. Nie chcę tego, zazdrośnie strzegę bowiem mojej chwały.
Pozostawię cię więc na schodach (na siedemnastym czy też pierwszym stopniu, nie ma to żadnego znaczenia). Podnieś stopę, a kiedy dojdę do wniosku, że dojrzałeś, że dzięki ciągłemu zniechęcaniu się i pokładaniu ufności we Mnie nabrałeś giętkości, poniosę cię w mych ramionach, które są boską windą. W ten sposób znajdziesz się na szczycie schodów i uznasz, że ja uczyniłem to wszystko!
- Po co więc się trudzić, usiądę i zaczekam na windę".
Jest to inny przejaw zniechęcenia. Po co nadaremnie unosić stopę? To wbrew pozorom bardzo głębokie pytanie. Jaka jest różnica pomiędzy kimś, kto siada mówiąc: "sam niczego nie dokonam, zaczekam więc na pomoc", a kimś, kto uparcie unosi stopę, chociaż nie może pokonać nawet jednego stopnia?

Bóg udziela zasadniczej odpowiedzi na to pytanie. Przekazują ją Ewangelie, Teresa i wszyscy święci, a w szczególności św. Paweł: "Twe uparte unoszenie stopy, za pośrednictwem którego niczego nie osiągasz, wzrusza mnie. Twoim celem nie powinno być bowiem pokonanie schodów, lecz to, bym zlitował się nad tobą z powodu twego nieszczęścia. Jeżeli usiądziesz i będziesz czekał na windę, nie zlituję się nad tobą, ponieważ nie dojrzę twego nieszczęścia. Nie zlituję się nad tobą także i wtedy, kiedy będziesz pokonywał schody dzięki swym własnym wysiłkom. Jeżeli jednak nieustannie unosisz stopę, ponieważ wierzysz, że "pewnego dnia przyjdzie mój Zbawiciel", wówczas wzruszy się moje Serce. Najważniejsze nie są bowiem nasze wysiłki, czy bite rekordy, lecz Bóg okazujący swe Miłosierdzie (por. Rz 9,16).
Nie chodzi także o to, by wzruszać ludzi, lecz o to, by wzruszać Boga, a Jego nie da się oszukać. By móc wzruszyć Boga, trzeba być prawdziwie ubogim. Czy istnieje większe ubóstwo od tego, które usiłuje nieść swój krzyż i nie może podołać temu zadaniu? Bogaci zgadzają się na niesienie krzyża tylko pod warunkiem, że uda im się tego dokonać. W przeciwnym wypadku odrzucają go, ponieważ ich zdaniem niczemu to nie służy. Ubodzy nie są podobni do oczekujących na wszystko pasywnie kwietystów. Są tymi, którzy nieustannie próbują nie osiągając żadnego rezultatu.

Jest to gra, w jakiej zawsze zwycięża przegrywający. Trzeba mnożyć wysiłki, wyczerpywać swe siły, oddać się bez reszty, robić, co tylko możliwe, a wszystko po to, by zupełnie nic nie osiągnąć! Nie chcemy przegrać, przeciwnie - robimy wszystko, by nam się udało, lecz rozumiemy i w coraz większej mierze jesteśmy w stanie zaakceptować to, że nasze wysiłki niczemu nie służą. Ta właśnie "strata" jest tym, co najcenniejsze w oczach Boga, ponieważ jest ona wyrazem naszej miłości.
Zaczynamy rozumieć liturgię, która także niczemu nie służy, a przecież jest piękna. Czemu służy muzyka? Wyraża głębię ludzkiego serca. Muzycy nie grają i nie śpiewają po to, by coś osiągnąć, lecz jedynie, by grać i śpiewać. Kiedy żałośnie niesiemy krzyż, także nie oczekujemy żadnego wyniku, pragniemy jedynie wyśpiewać całą naszą miłość.

Wchodzimy w konflikt z Bogiem, ponieważ przez całe lata twierdzimy, że niesiemy swój krzyż po to, by śpiewać, a nie jest to zgodne z prawdą. Świadomie chcemy, żeby to się nam opłaciło, a kiedy tak nie jest, zniechęcamy się. Czeka na nas Bóg lub szatan, każdy na swój sposób. Szatan chce ostatecznie nas zniechęcić i podpowiedzieć nam, abyśmy się poddali. Bóg natomiast pragnie przekonać nas do kontynuacji wysiłków, podobnie jak uczynił w przypadku Apostołów, którzy całą noc pracowali i nic nie złowili, na Jego słowo (zob. Łk 5, 5).

Istnieje pewien szczyt doskonałości, wysiłku związanego z niesieniem krzyża i przychodzi chwila, kiedy każdy osiąga ten szczyt. Jednym udaje się to już na pierwszym stopniu, innym dopiero na trzydziestym siódmym. Najważniejsze jest to, że szczyt ten istnieje, a jak długo istnieje, tak długo nie znajdziemy Boga. Jeżeli nie tracąc nadziei, zgodzimy się na nieosiągnięcie go, jeżeli nie będziemy ustawać w drodze jedynie po to, by sprawiać przyjemność Bogu i będziemy potrafili Mu dowieść, że nie tracimy nadziei, pewnego dnia Bóg przyjdzie i powie: "Tym razem to nie oszustwo!" Może to jednak trwać bardzo długo.

Całymi latami staramy się podnosić stopę, by "Bogu sprawiać przyjemność", przynajmniej tak sami twierdzimy. A jednak coś w głębi nas ciągle nie jest w stanie ustąpić, poddać się, czy powiedziałbym nawet skruszyć się w Bożym Sercu i pozostaje niewzruszone. O czymś takim mówił Jezus zwracając się do Apostołów: "Macie twarde serca". Oczywiście, każdy z nas ofiaruje swe serce Miłości, na początku jednak nasze serca są twardsze, niż sami sądzimy. Bóg opiera się nam więc, a nam wcale nie jest do śmiechu. Przekonani o bezcelowości tego, co robimy, wciąż kroczymy, a im dłużej to trwa, tym częściej zdarzają się nam chwile zniecierpliwienia.
Na tym samym polega dramat Izraela, przejście przez pustynię. "Otrzymacie pokarm, nasycicie się nim, będę was żywił, kołysał na mych kolanach...
- Moja sytuacja wcale tak nie wygląda, nic mi się nie udaje!
- Nie dochodzisz do niczego, ponieważ nie jesteś jeszcze dość ubogi, wystarczająco oczyszczony, pokładasz całą ufność w samym sobie, a nie w Bogu. Pragnąłbyś, aby to On piętro po piętrze wznosił dom dla ciebie, tak się jednak nie stanie. Bóg sam zniszczy każdy dom, jaki zbudujesz, albo też pozwoli na to, by uczynił to szatan. Trzeba zgromadzić na placu budowy wszystkie potrzebne materiały i czekać na dzień, w którym Bóg sam da nam wszystko. Zostaniesz wówczas poniesiony jak dziecko, a twoje wysiłki nie będą już potrzebne".

Dziewczynka, o której mówiłem wcześniej, w pewnym sensie nie odczuwała wewnętrznej walki, w przeciwieństwie do Teresy od Dzieciątka Jezus, którą Bóg wystawiał na o wiele większe pokusy. Godna podziwu była łatwość, z jaką odczuwała radość. Nie próbujmy jednak tego naśladować, to pieczęć nieba, markowy produkt Trójcy Świętej.


Zobacz także
bp Edward Dajczak

W życiu duchowym trzeba się zgodzić przede wszystkim na to, że ster jest w ręku Boga: On decyduje i On prowadzi. Należy pozwolić Mu na to, żeby sprawiał w nas to, co jest dla nas najwłaściwsze. Słowo Boże odgrywa wtedy tę rolę niezwykłą: jest rzeczywiście dla nas światłem i przewodnikiem. Zdanie po zdaniu odkrywam Boga z całą Jego miłością i to jest największe bogactwo tego spotkania z Biblią. Bez tego spotkania zawsze jesteśmy skłonni tworzyć skrajnie subiektywny i nieprawdziwy obraz Boga.

 
Ks. Edward Staniek
Mądra troska o ducha i o ciało polega na opanowaniu sztuki wyrzeczenia. Kto nie potrafi rezygnować, ten nigdy mądrości nie zdobędzie. Rezygnacja z rzeczy dobrych, ale tuczących człowieka, stoi u podstaw zdrowia ciała i ducha. Starożytni chrześcijanie żyli tą zasadą i czuwali, by sięgać po to, co ich ubogaca, a nie niszczy...
 
Milton Zonta SDS

Podobnie, jak wszyscy ludzie, o. Franciszek Jordan budował swoje życie, ukierunkowywał swoje apostolstwo, wzrastał w świętości, krok po kroku, powoli… „jak jutrzenka, która wschodzi i wtedy staje się w pełni światłem dnia” (DD I 54). W istocie bowiem odpowiedź każdego z nas na powołanie nie wyczerpuje się w młodości, ale raczej jest czymś, czego należy szukać w ciągu całego naszego życia.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS