logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Wojciech Giertych OP
Trzeci brat z przypowieści
Pastores
 
fot. Clément Falize | Unsplash (cc)


Syn marnotrawny był człowiekiem – według dzisiejszych standardów – otwartym. Nie widział swej przyszłości w ciasnych ramkach instytucji, jaką był klan rodzinny. Był ciekaw świata, chciał przygód, nowości, świeżych inicjatyw w życiu. Zwrócił się więc do ojca z żądaniem: „daj mi część własności, która na mnie przypada” (Łk 15,12), i gdy otrzymał swoją należność, ruszył w świat.

Można jego postawę porównać do stanowiska ludów pogańskich. Mają one tylko mgliste, wywnioskowane przez naturalny rozum pojęcie o Bogu. Traktują dary, jakie im przypadły, jako należność opatrzności i mając je w garści, próbują się urządzić w świecie, jak tylko umieją, licząc na własne siły, talenty, a niekiedy i chytrość. Marnotrawny z przypowieści świadomie zdystansował się wobec swego ojca, w przekonaniu, że jego własny talent i życiowa zaradność oraz należna własność są wystarczającym moralnym i materialnym wyposażeniem. Mając pieniądz i twórczą zdolność, poczuł się dorosły, niepotrzebujący ojcowskich rad i pouczeń. Pewnie gdzieś w jego psychice tkwiło to, co wcześniej od ojca słyszał, ale teraz miał zamiar wszystko to „przerobić” po swojemu, nie licząc się z mądrością ojca.

Starszy brat z przypowieści tylko na pozór wydaje się być człowiekiem lepszym. Zdawało mu się, że to on ma właściwy stosunek do ojca, bo nigdy wprost nie stawiał żądań. Na razie trwał przy ognisku domowym i z wielkim poczuciem sprawiedliwości spełniał swe obowiązki. Wykonywał prace domowe, dostawał za nie słuszne wynagrodzenie i w ogóle pod każdym względem był „w porządku”.

Można jego postawę porównać do narodu wybranego, który był dumny ze swej drobiazgowej wierności wobec litery Prawa. W swej uczciwości starszy brat był nieugięty, sztywny, zamknięty w sobie. On też, choć w bardziej ukryty sposób, zdystansował się wobec ojca i w ogóle nie był tego świadom. Myślał, że z racji swej wierności trwa przy ojcu, ale też nieopatrznie deformował swoje odniesienie do niego. On również narzucał ojcu swoje myślenie, a ojcowskie oczekiwania przerabiał w swoim umyśle na własną ciasną miarę.

Mamy świadomość, że Jezus mówi w tej przypowieści o swoim Ojcu i pozwala nam zobaczyć nas samych w roli Jego synów – mniej lub bardziej i na różny sposób marnotrawnych. Przypowieść Jezusowa ukazuje nam jeszcze trzeciego brata – tego, którego często nie zauważamy. On nie postawił się na równi z Ojcem, żeby Mu cokolwiek dyktować lub domagać się jakiejś należności. On zamiast tego „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi” (Flp 2,7). To On się śnił marnotrawnemu, gdy ten w biedzie karmił świnie i cierpiał z głodu. On, jako przedłużenie oczu, rąk i serca Ojca, spełniał Jego polecenia. On przyjął powracającego marnotrawnego, umył mu nogi i ubrał go w świeże szaty. Pełniąc rolę sługi, trzeci brat zastawił stół z okazji powrotu marnotrawnego. To on spotkał się ze starszym bratem i starał się, zresztą nieskutecznie, wytłumaczyć mu sens domowej radości oraz piękno ojcowskiego serca. Trzeci brat miał serce ufne i otwarte wobec serca Ojca. Jego wola była wobec Niego całkowicie dyspozycyjna (J 4,34). On zgodnie z prawdą mógł powiedzieć: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30).

Błąd dwóch braci polegał na tym, że obaj starali się przykrawać więź z Ojcem do własnych pomysłów. Każdy z nich dokonywał pewnej manipulacji i nie jest istotne, czy działo się to świadomie, czy nieświadomie. Obaj chcieli swoją miarę narzucić Ojcu, dlatego okazali się zamknięci na żar Jego serca. Droga powrotu do Ojca, w postawie czystej, ufnej, otwartej na Jego serce i prowadzenie, była dla obu trudna. Droga marnotrawnego, która wiodła przez życiowe pomyłki i bolesne przejścia, okazała się bardziej bezpośrednia. On szybciej trafił do serca Ojca, choć przecież nie tak wyobrażał sobie powrót do domu. Gdy się doświadcza własnej biedy, gdy ewidentna własna głupota wymusza pokorę, wtedy szybciej można się wczuć w bicie Ojcowskiego serca, chociaż nawet w tym przypadku marnotrawny prawie do samego końca snuł domysły, jak to on się z Ojcem spotka, jakie gesty pokutne uczyni, żeby się wkupić na nowo w Jego łaski. Nie mieściło mu się w głowie, że Ojciec nie chciał słuchać jego pełnych kajania przemówień, bo nigdy nie przestał go kochać. I jeden, i drugi brat musiał w końcu dać się zaskoczyć przez ogrom Ojcowskiego miłosierdzia.

Oczyszczenia serca starszego brata pewnie musiały być głębsze i bardziej bolesne, aby także on otworzył się na Ojcowską tajemnicę. Jak i kiedy to następuje, tego przypowieść nam nie mówi, podobnie jak Ewangelia nie podaje, kiedy serce Izraela otworzy się na Jezusa.

Przypowieść odczytana z uwagą skupioną na trzecim, ukrytym bracie zachęca do przyjrzenia się wszelkim ukrytym manipulacjom, które przesłaniają Ojca i deformują odniesienie do Niego. Ten, kto wysuwa własne pomysły wobec Ojca, kto stara się Go dostosować do swojej wydumanej, zaplanowanej lub nieświadomej miary i nie pozwala się zaskoczyć, „wypada” z dziecięcej postawy wobec Ojca, ponieważ ustawia swego rodzaju zaporę. Taki człowiek staje się niewrażliwy na Ojca, gdyż własne projekty okazują się ważniejsze od tajemniczej drogi wiodącej do Niego. Dla takiego człowieka Bóg może być Pierwszą Przyczyną, Celem Ostatecznym, Stwórcą Świata, Źródłem Ładu lub Sędzią, ale to, że jest Ojcem, jakoś umyka jego uwadze. Filozoficznie poprawnym, ogólnym definicjom Boga czy też prawdom katechizmowym może towarzyszyć niewrażliwość na żywe Ojcostwo Boga, a zatem także niewrażliwość na wyjątkową, całkowicie dyspozycyjną wobec Ojca misję Syna.

Boża tajemnica

Apostoł Paweł miał żywą świadomość Bożej tajemnicy, ukrytej mądrości, która musi być przyjęta wiarą, wykracza bowiem poza racjonalną pojemność naturalnego umysłu, poza to, co oko widzi, ucho słyszy i serce pojmuje (1 Kor 2,7-9). Zasadniczym aspektem tej tajemnicy jest Boże wybranie, darmo dane i przez nikogo niezasłużone, jako uprzednie wobec stworzenia świata, a więc uprzednie również wobec człowieczego zaistnienia, grzechu i nawrócenia. Ten tajemniczy Boży zamysł zmierza do tego, abyśmy wszyscy żyli w prawdziwie synowskiej więzi z Ojcem (Ef 1,4-5). Wszyscy są przeznaczeni do tego, „by się stali na wzór obrazu Jego Syna, aby On był Pierworodnym między wielu braćmi” (Rz 8,29). Św. Paweł wiarą rozpoznał, że dane mu było ogłoszenie, czym jest „wykonanie tajemniczego planu, ukrytego przed wiekami w Bogu” (Ef 3,9), i że ten boski plan przekracza horyzont ludzkiej mądrości, a więc również horyzont filozofii, i to nie tylko błędnej, sofistycznej, ale również dobrej filozofii, ponieważ chodzi o to, żeby człowiek nie przyznawał ostatniego słowa własnym rozumowaniom i odkryciom prawdy, ale by sięgał dalej i kierował się wiarą, która zapewnia kontakt z żywym Bogiem. Trzeba zaś, by wiara „opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej” (1 Kor 2,5). Dzięki żywej wierze człowiek przestaje kierować się wyłącznie swoimi kalkulacjami i daje się poprowadzić jak dziecko. Jedynie „ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi” (Rz 8,14). To, że człowiek niesie w sobie żywą świadomość własnych grzechów i pomyłek, wcale go nie przekreśla i nie wyklucza z Bożego prowadzenia. Może on, jak marnotrawny, zdać się na ojcowskie miłosierdzie, ponieważ w Chrystusie „mamy śmiały przystęp do Ojca z ufnością, przez wiarę w Niego” (Ef 3,12).

 

Św. Paweł zatem uczy, że nie są decydujące ludzkie filozofie i ideologie, argumenty, nawet te wydedukowane z prawa naturalnego, pomysły odnośnie do tego, co jest stosowne, świadome czy nieświadome manipulacje redukujące Bożą drogę do własnego pojmowania aktualności, socjologiczne, medialne lub polityczne oceny potrzeb duszpasterskich. Decydująca jest Boża tajemnica, odsłonięta w Chrystusie. Im czystsza jest dyspozycyjność wobec Ducha Świętego i Jego prowadzenia, tym głębsze może być zjednoczenie wiarą z Chrystusem. Poprzez Niego i Jego dzieło odkupieńcze może dojść do prawdziwego spotkania dziecka z Ojcem. Warto jednak stale pamiętać, że więź z Ojcem nie jest nigdy nagrodą i odległym punktem docelowym. Jest ona od początku przez Ojca zamierzona. „Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, do ciebie należy” (Łk 15,31). Tyle tylko, że ten, kto jest zaaferowany własnymi pomysłami, przykrawaniem Boga do swojej miary, ogromu Ojcowskiego serca nie rozpoznaje.

 

Deformacje Bożego światła

Niebezpieczeństwo zatrzymania się na własnych ograniczonych pomysłach, które przesłaniają tajemniczą drogę Bożą, bardziej zagraża tym, co żyją w tradycyjnej obyczajowości religijnej. Ten, kto startuje z życiowego pogubienia, kto boleśnie doświadcza swoich ograniczeń, łatwiej może w swej biedzie zajęczeć i po omacku znaleźć miłosierne ramiona Ojca. Ten zaś, kto żyje zwyczajnie, kto jest pewny siebie, kogo niesie otaczająca go religijna obyczajowość, może w ogóle nie zauważyć, jak bardzo Boga sobie oswoił, jak mechanicznie pojawia się w nim odruch ignorowania Bożych sygnałów, ponieważ on już wszystko wie, wie, czego Bóg wymaga i na te wymagania odpowiada. Słowa mówiące o Bogu stały się dla niego żargonem, mową-trawą, która właściwie nic nie znaczy lub ma znaczenie jedynie fasadowe i pozbawione głębi.

Nie tylko wielkie ideologie jak hitleryzm czy komunizm przesłaniają żywego Boga. Także dzisiejsze ideologie, występujące bardziej w formie soft, jak ideologia gender czy ideologie moralnego libertynizmu i seksualnego hedonizmu, są stawianiem ludzkich projektów ponad Bożą tajemnicą. Ale są też inne formy manipulacji przyklejające się do życia religijnego, takie jak wysuwa nie na pierwszy plan określonych opcji politycznych lub zmierzanie przede wszystkim do życiowego sukcesu, nawet w ramach instytucji Kościoła. Najgroźniejsze są różne małe ideologie, codzienne kompromisy z niezbyt ewangelicznymi postawami oraz ucieczki przed zaskoczeniem przez Boga, ponieważ pewniejsze zdaje się być schronienie w tym, co się zawsze robiło, w utrwalony obyczaj, nawet jeśli wartości, które ten obyczaj miał nieść, już dawno poszły w zapomnienie, a pozostała sama forma obyczaju. Często w sposobie funkcjonowania i w obyczajach zakonów i duchowieństwa jest trwanie przy ustalonych trybach działania, we wręcz biurokratycznej rutynie, bez refleksji, bez korygowania siebie, bez autentyzmu, ponieważ „zawsze tak było”, a może tylko dlatego, że utrwalony obyczaj pozwala na różne małe ucieczki, deformacje i niewierności, które – jak to się mówi – „przecież nikomu nie przeszkadzają”, w sumie jednak oddalają od Bożej tajemnicy.

Każde pokolenie i każdy człowiek musi odziedziczone pojęcie świętości oraz swoją drogę do Boga oczyszczać. Musi czuwać nad tym, by wyzwalać się z rutyny, z niebezpieczeństwa spowszednienia. Trzeba rozpoznawać codzienne herezje, i to nie tyle herezje w sensie socjologicznym, czyli jako określone grupy społeczne działające na sposób sekciarski, ale herezje ukryte, deformujące otwartość na żywego Boga, ponieważ generują one nawyki myślowe i działania, w których kryje się niewierność, wypaczenie, zagubienie tego, co istotne. Wypaczenia te widać bardziej w przyjmowaniu postaw skrajnych. W krajach anglosaskich zmieniono święto Wszystkich Świętych All Hallows w Halloween, a kult św. Mikołaja potwornie zbanalizowano. Powszechnie święta Bożego Narodzenia przerabia się w seans zakupów. Media zapraszają do deformacji szacunku i posłuszeństwa wobec Papieża, gdy przywiązują nadzwyczajne znaczenie do butów, jakie nosi, do samochodu czy autobusu, jakimi jeździ, i do jego zwyczajnych gestów. Czy do tego ma się sprowadzać otwartość na papieską misję uświęcania, utwierdzania w wierze, głoszenia prawdy objawionej i kierowania Kościołem? A nadawanie liturgiom rangi happeningu, w którym najważniejsze zdaje się być spotkanie towarzyskie i zrobione zdjęcia, jak to czasem bywa przy pierwszej Komunii dzieci, ślubach, czy święceniach kapłańskich i prymicjach? Wszystko to stanowi zewnętrzny przejaw przesunięcia akcentów, w którym o istocie się zapomina lub traktuje się ją jako oczywistą, a więc niewymagającą uważnej troski i wewnętrznego skupienia. Trzeba zatem przyglądać się wewnętrznym nastawieniom, które Boga oswajają, traktują na sposób mechaniczny i rutynowy i przez to uniemożliwiają trwanie w zachwycie i w eucharystycznej wdzięczności wobec niezbadanych Bożych dróg. Każdy w swoim rozliczaniu się wobec Boga musi ciągle sprawdzać, czy nie utworzył sobie jakichś bożków, które sprawiają, że niknie wyczulenie na podszept Ducha Świętego, prowadzący do czystej wiary skoncentrowanej na Chrystusie, i przez Niego do serca naszego wspólnego Ojca.

Droga trzeciego brata

Droga Kościoła to droga trzeciego brata z przypowieści. Chrystus musi być w centrum wszystkiego, ażeby wciąż mogło się urzeczywistniać zjednoczenie z Nim i Jego Misterium Paschalnym. Dokonuje się to poprzez modlitwę, będącą czynnym wyrazem wiary ożywionej miłością, a więc wiary zmierzającej ku Chrystusowi i otwierającej na dar łaski Ducha Świętego. Wtedy pochodzące od Boga intuicje, tajemnicze, wymagające, a zarazem naznaczone mocą Bożą, są rzeczywiście wpuszczane w sferę myślenia, działania, odczuwania, podejmowania decyzji, nakierowywania swoich nawyków, a także pogłębiania i odnawiania zastanych obyczajów. Decydująca jest tutaj systematyczna adoracja, pod warunkiem, że czas spędzany przed Najświętszym Sakramentem nie będzie tylko chwilą psychicznego odprężenia czy błądzenia gdzieś myślami. Podczas adoracji chodzi bowiem nie o to, żeby wiele myśleć, ale o to, żeby wiele kochać. Niech człowiek modlący się wierzy w moc swojej wiary, która ustanawia kontakt z żywym Bogiem i otwiera na strumienie niewidzialnej, nieodczuwalnej zmysłami, ale realnej łaski! W modlitwie adoracyjnej realizuje się zdawanie się na Boga, i to zdawanie się jest wymagające, ponieważ łaska, na którą człowiek się zdaje, mobilizuje do tego, by nią żyć, by ją zapraszać do codziennych sytuacji i odniesień. Miłość Boża, rozlana w sercu przez Ducha Świętego (Rz 5,5), mobilizuje, przynagla do ofiarności, która jest odpowiedzią na ofiarność Boga i poszerzaniem przestrzeni dla Bożego działania. Bóg potrzebuje oddanych Mu rąk, serc i inicjatyw, aby to czułe miłosierdzie, z jakim się spotkał marnotrawny, ponownie się ujawniło tu i teraz, gdzie Bóg nas postawił.

 

Trzeci brat z przypowieści podjął powierzoną Mu misję i objawił miłość Ojca do samego końca, do śmierci na krzyżu. Misterium Paschalne nie jest tylko dziełem Jezusa – jest dziełem całej Trójcy Świętej, ponieważ w ofierze Jezusa, w Jego całkowitym darze z siebie odsłoniła się miłość Ojca. Miłość ta okazała się potężniejsza niż grzech i śmierć, dlatego ma wartość zbawczą. Ale w jakimś sensie można także powiedzieć, że Misterium Paschalne jest również naszym dziełem, ponieważ my swoim udziałem w Eucharystii przywołujemy owoce tego boskiego daru. Taki jest sens ofiary Mszy świętej. Poprzez posługę celebransa Chrystus nadal ofiaruje się Ojcu w sposób realny, choć bezkrwawy na ołtarzach Kościoła. Droga Kościoła wpisuje się w czystą ofiarność sługi z przypowieści i jest przedłużeniem Jego słów i gestów. Dlatego w Kościele nie głosi się słów własnych, będących wynikiem osobistych przemyśleń i pomysłów głoszącego. Głosi się Boże słowo, otrzymane i przekazywane w Kościele od czasów apostolskich. Trzeba, oczywiście, tę przekazywaną treść wyjaśniać i pokazywać, jak ją realizować w naszych czasach; trzeba ukazywać, jak ona wpisuje się naszą kulturę i ją przetwarza. Zawsze jednak dobrze jest pamiętać, że głosi się nie siebie i swoją oryginalność, tylko słowo zbawcze, święte pouczenie, mające zasadnicze źródło w tych tajemniczych prawdach, które Bóg sam nam odsłonił, i to najpełniej we Wcielonym Słowie, w Chrystusie. Trwanie przy łaskach płynących z Misterium Paschalnego i przy ich opisie danym w Objawieniu oraz stosowanie tychże łask w codziennej czynnej miłości, nawet niekiedy trudnej, naznaczonej cierpieniem, jest „dopełnianiem braków udręk Chrystusa, dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24). Oczywiście, nie oznacza to, że dar Jezusa, dany w ofierze krzyża, był niepełny. Ten dar ma wartość nieskończoną, ale my ten dar przedłużamy, wnosząc swój wkład w życie Kościoła. Troska o to, żeby być przedłużeniem misji trzeciego brata z przypowieści, jest wymagająca: przedłużenie to ma być ofiarne, czyli także twórcze w swej ofiarności, a jednocześnie czyste, wolne od narośli deformujących je pomysłów.

Im prawdziwiej żyjemy autentycznym darem Bożym, tym większa jest owocność wewnętrznej dynamiki Kościoła. Wszelkie oswajanie Boga do poziomu rutyny, wszelkie redukowanie tchnienia łaski do miary czysto ludzkich aspiracji, do naszej oceny jej stosowności na nasze czasy, wszelkie wysuwanie na pierwsze miejsce własnych pomysłów jest de facto zatruwaniem Bożej mocy. Uświadomienie sobie tego jest ważne nie tylko po to, aby nie dochodziło do promowania błędnych ścieżek. Jest ważne również przy podejmowaniu dobrych dzieł, wtedy, gdy się je podejmuje tylko dlatego, że są nasze. Nie tylko złe, ale również dobre inicjatywy muszą przejść przez kryterium krzyża Chrystusowego. Nie należy traktować własnych inicjatyw duszpasterskich i pomysłów na poprawienie świata i Kościoła jako swoich małych imperiów, które się buduje, niby na chwałę Bożą, a właściwie na własną chwałę. Zdarzają się sytuacje, gdzie wydawałoby się, że należy wybudować kościół czy otworzyć nową misję lub wyjść z nowatorską inicjatywą duszpasterską, ale Duch Święty nie posyła danej osoby do tego dzieła albo zwleka ze stworzeniem dogodnych warunków. I ten, kto się do dzieła rwie, może rwie się w niewłaściwy sposób, bo mu zależy na sukcesie albo kieruje się czysto naturalnym altruizmem. Na tym też polega przesłanianie mocy Bożej własną małą ideologią.

Oczyszczające niespodzianki

Wzrost Kościoła dokonuje się w sposób tajemniczy i droga każdego wierzącego jest naznaczona Bożą tajemnicą. Trzeba się na tę tajemnicę zgadzać. Oznacza to zgodę na Boże niespodzianki, na niekiedy długie okresy czekania, na zupełnie niespodziewane oczyszczające próby, które wymuszają dyspozycyjność wobec Boga oraz ufną dziecięcą zależność wobec Niego, nie sparaliżowaną pamięcią o własnej grzeszności, ale liczącą na Jego miłosierdzie. Czym ostatecznie jest nasze powołanie, dowiadujemy się nie u progu życia, ale na łożu śmierci. Dopiero wtedy poznajemy, które chwile w życiu były najważniejsze, najbardziej przeżywane w całkowitym oddaniu się Bogu. I może te ostatnie chwile u progu przejścia do wieczności okażą się najważniejsze.

W drodze duchowej ku Bogu konieczne są oczyszczenia, które uwalniają od dyktowanych Bogu pomysłów i pozwalają na otwarcie się na poruszenia serca Ojca. Oczyszczenia te są zarówno nasze, gdy sami zauważamy konieczność poprawy, jak i doznawane, niejako wymuszane przez Boga, któremu mamy się biernie i ufnie poddać. Widać, że pomimo różnych postanowień te same problemy powracają. A ile jest w tych postanowieniach pychy? Ile liczenia na własne siły? O wiele ważniejsze są zatem te oczyszczenia, które spadają na nas niespodziewanie.

Boże prowadzenie dokonuje się przez przeróżne próby, które pozostawiają człowieka w biedzie, w lęku wywołanym dostrzeżeniem własnej nieudolności i bezsensowności swoich pomysłów. Bóg wiedzie prosto po krzywych ścieżkach ludzkich; krzywizny te mogą przerażać, ale właśnie w chwilach takich nocy trzeba wyrywać się ufnie do Ojca. To ze względu na trud tegoż oczyszczenia sam Jezus wkłada nam w usta słowa: „I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego” (por. Mt 6,13). Bóg nas nie kusi, ale dopuszcza, a nawet prowadzi do sytuacji, które są dla nas próbą, a ta wymusza głębsze nawrócenie i uwolnienie od własnych deformujących pomysłów. To doświadczenie jest trudne, niekiedy bolesne, ponieważ wypalana jest w nim ludzka pycha. Albo w tym momencie w człowieku dojdzie do głębszego otwarcia się na samego Boga, albo podejmie on głupie kroki, które doprowadzą go do życiowej ruiny. Podczas takich duchowych nocy trzeba mocno trzymać się Boga, aby uwolnić się od złego i nie popaść w rozpacz. Przez takie okresy próby przechodzą wszyscy, i świeccy, i duchowni, i przechodzi przez nie Kościół. Ileż było w okresie Soboru Watykańskiego II prób odnowy, korekt życia Kościoła, i ile było w tym wszystkim pychy i nadziei na natychmiastową wiosnę? Przyszedł jednak czas, kiedy to Bóg sam dopuścił rozmaite próby i zaczął wymuszać głębsze nawrócenie. Po kolei, różne Kościoły lokalne, każdy według swojego rytmu, a także Kościół powszechny przechodzą przez tego rodzaju próby. I albo dokonamy gruntownej przemiany, uwalniając się od swoich deformacji Bożych dróg i głębiej zawierzymy Bogu, albo też będziemy długo trwać w bolesnym kryzysie.

Wojciech Giertych OP
Pastores nr 65(4)2014

 
Zobacz także
Ks. Mariusz Pohl
Żydzi nie rozumieli, co chciał im powiedzieć Jezus. A właściwie coś tam piąte przez dziesiąte chwytali, ale nie potrafili tego złożyć w jedną całość, albo – co jest chyba bardziej prawdopodobne, nie chcieli tej całości zaakceptować. Wynikało z niej bowiem, że Jezus jest kimś więcej niż tylko człowiekiem. Dowodów i argumentów na to było sporo. To nie znaczy, że były one absolutnie pewne i przekonywujące; przecież Apostołowie też nie mieli stuprocentowej pewności. 
 
ks. Edward Staniek
Twój brat był umarły a znów ożył. Zaginął a odnalazł się (Łk 15, 5). Spotykamy się z Jezusem jako lekarzem. Grzech rozumie On jako chorobę. Można w niej trwać – wtedy to choroba przewlekła. Można w niej umrzeć – i wówczas jest to choroba śmiertelna. Do tej prawdy nawiązuje przypowieści o Synu Marnotrawnym, gdy Ojciec tłumaczy drugiemu synowi, że jego brat był umarły, a ożył.
 
Grażyna Starzak
Bycie matką to najtrudniejsza z życiowych ról. Matka nie może się mylić w zasadniczych sprawach. Musi wsłuchiwać się w swoją intuicję, ale słyszeć też wszystkie inne głosy, szepty, krzyki. Czasem niemy krzyk własnego dziecka. Musi umieć odczytywać znaki, sygnały. To nie jest łatwe. Dlatego nie wszystkim wychodzi. Brak bliskiej relacji między matką a dzieckiem może mieć poważne konsekwencje dla rozwoju dziecka.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS