logo
Niedziela, 28 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bogny, Walerii, Witalisa, Piotra, Ludwika – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
o. Mateusze Hinc OFMCap, Joanna Piestrak
W pogoni za uciekającym pociągiem
Głos Ojca Pio
 


Ojcowie pustyni mówili, że to myśli przynoszą pokusę. Jaki udział w walce z acedią ma nasza wola?
 
Nie wiem, czy jestem w stanie moją wolą zmusić mój umysł do niemyślenia. Nawet z punku widzenia teologii moralnej nie odpowiadam moralnie za myśli, które same mi się nasuwają, a których nie chcę.
 
A jeśli daję im przyzwolenie?
 
Niekiedy ulegamy myślom nieświadomie: nagle łapiemy się na tym, że o czymś myślimy, a w ogóle nie zwróciliśmy na to uwagi. Nie ma tu matematycznych reguł i wyraźnych granic. Oczywiście, gdy wiem, że przychodzi jakaś myśl, to mogę powiedzieć, że jej nie chcę. Odwołam się jednak do ojców pustyni, z których jeden powiedział, że im bardziej walczymy z naszymi myślami, tym bardziej w nie wpadamy, bo tracimy energię tylko na walkę. A zatem rola naszej woli polegałaby na ukierunkowaniu myśli bądź na zmianie ich tematu.
 
Czy acedia jest zwykłą słabością ducha, chorobą czy też grzechem?
 
Święty Tomasz z Akwinu powiedział, że jest grzechem. Trzeba jednak wpierw zdefiniować, co rozumiemy przez tę nieszczęsną acedię, bo proszę zobaczyć, że każdy z tych, którzy się nią zajmowali, troszeczkę inaczej ją rozumiał. Ja uważam, że jeślibyśmy zbliżyli acedię do neurastenii i wypalenia zawodowego, terminów psychologicznych, to trudno wówczas mówić o grzechu.
 
Czyli byłaby to choroba?
 
Określiłbym ją raczej jako trudność natury psychicznej, która przejawia się całościowo, albo ewentualnie posłużył się terminem „choroba ducha” zaczerpniętym z ojców pustyni. Zauważmy jednak, że oni zawsze ujmują go w cudzysłów, bo trudno powiedzieć, jak duch choruje. Bardziej jednak podoba mi się stwierdzenie o oszustwie złego ducha, czyli o wprowadzeniu człowieka w błąd w jego odczuwaniu. A można wprowadzić nas w błąd ze względu na nasze różne doświadczenia życiowe, zranienia czy złe komunikaty, które otrzymywaliśmy w dzieciństwie i młodości, niezależnie od tego, co było ich przyczyną.
 
Zastanawiam się również, czy zamiast o acedii – ponieważ ten termin niewiele nam mówi – nie powinniśmy mówić o zaniedbaniu duchowym i to nie tylko w rozumieniu, z jakim zazwyczaj je utożsamiamy: nie pomogłem komuś, mam jakiś grzech zaniedbania, czegoś nie wykonałem. Ja patrzę na nie dwuaspektowo: widzę zaniedbanie w stosunku do innych i zaniedbanie w stosunku do siebie.
 
Pierwsze z nich przejawia się w takich prostych rzeczach jak zaniedbanie relacji z drugim człowiekiem (żoną, mężem, dzieckiem, przyjacielem, współpracownikiem): nie dziękuję, nie proszę, a wszystko ukrywam za jakąś ideologią (np. „dla Pana Boga”), nie pochwalę, tylko wymagam. A przecież człowiek nie jest robotem i potrzebuje uwagi ze strony innych. Jeżeli tego brakuje, w pewnym momencie pozostaje sam ze sobą. Zaniedbaniem jest także nierozwiązywanie konfliktów czy trudności emocjonalnych w rodzinie, małżeństwie, we wspólnocie. Jeżeli się o nich nie mówi i spycha w niepamięć, po jakimś czasie wszystkie one, skumulowane, uzewnętrznią się jakoś inaczej. I to nas tłamsi, potwornie niszczy. Jeżeli nie ma zdrowych relacji, wówczas człowiek się nie rozwija, nie dojrzewa, nie myśli pozytywnie.
 
Natomiast zaniedbania w stosunku do siebie pojawiają się, kiedy nie daję sobie prawa do odpoczynku, radości, do dbałości o siebie i swoje zdrowie. Nie chodzi tutaj o lenistwo i egoizm, tylko o prawo do wyznaczania granic dla pracy i odpoczynku. Kolejne zaniedbanie na tym polu to brak wymagań wobec siebie. Myślę, że to jeden z poważniejszych problemów współczesnych małżeństw, rodzin i wspólnot. Dlatego jest tak dużo tragedii, tak dużo młodych małżeństw się rozpada.
 
Ojcowie pustyni mówili, że problemem człowieka, który popada w acedię jest to, że nie pojmuje w sposób osobowy zarówno Pana Boga, jak i zła.
 
Oczywiście, bo wtedy jest to tylko teoria. Pan Bóg nie jest osobą, tylko zimnym pojęciem. Bardzo ważne jest zatem, abyśmy uczyli się unikać skrajności w relacji z żywym Jezusem, a nie z zimną ideą. Ale żeby mogło to nastąpić, powinienem odstawić na jakiś czas formułki, wyuczone twierdzenia, a zacząć mówić do Niego z serca, tak jakbym rozmawiał z drugim człowiekiem o tym, co czuję, co mnie boli, czego się boję, kto mnie skrzywdził, za co dziękuję.
 
Przyzwyczailiśmy się do utożsamiania zaniedbań z lenistwem duchowym i nieprzestrzeganiem praktyk pobożnych, tymczasem Ojciec odwraca perspektywę spojrzenia na ten problem.
 
I takie zaniedbania mnie interesują, bo same praktyki, no cóż… Kto chce się modlić, będzie to robił, a kto nie chce, pozostanie w tej materii bezczynny. Uważam, że modlitwa to nie tylko odmawianie pacierzy. Mogę się modlić modlitwą Jezusową, mogę też wytworzyć w sercu świadomość stałej obecności Boga przy mnie, a wtedy mój dzień, wszystko, co robię, jest przeniknięte Panem Bogiem, Jego obecnością.
 
Opisy acedii przywodzą mi na myśl pogoń za uciekającym pociągiem...
 
Albo oczekiwanie na pociąg, który dopiero ma przyjechać. W tym cały problem, że my nie mamy czekać na coś ani za czymś biegać, mamy żyć. I chyba pod tym względem trzeba się zgodzić na remedium, które podają ojcowie pustyni: należy dokładnie wykonywać czynności dnia dzisiejszego po to, by uczyć się żyć „tu i teraz”. Od siebie dodam jeszcze, by cieszyć się momentem, który Pan Bóg daje mi teraz, widzieć w nim sens, a nie myśleć o innym.
 
Czyli trzeba oswoić rzeczywistość…
 
Warto przyjrzeć się sobie, bo przyzwyczailiśmy się biegać. Zresztą nikt nie uczy, jak dobrze przeżyć nasze „tu i teraz”. W szkole uczą tylko planowania, wybiegania w przyszłość, co skądinąd z pewnością również jest cenne. Ale na co zda się planowanie, kiedy nie umiemy cieszyć się życiem. Weźmy na przykład wyjazd na wakacje, który planowaliśmy od miesięcy, z niecierpliwością nań wyczekując: kiedy przychodzi dzień wyjazdu, wyprowadzamy samochód z garażu, pakujemy do niego walizki, ruszamy i… od razu myślimy o tym, jak będziemy wracać. W sekundzie cały czar pryska. Iluż ludzi właśnie tak robi, z własnej woli gubi czas, który jest teraz…
 
 
Ojciec dr Mateusz Roman Hinc
 – kapucyn, psycholog i psychoterapeuta. Członek Polskiego Towarzystwa Psychologicznego i zarządu Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich. Wykłada psychologię w seminariach duchownych kapucynów, paulinów, bernardynów, w Studium Psychologii i Psychoterapii SPCh w Warszawie, a także w Szkole dla Spowiedników. Prowadzi praktykę psychoterapeutyczną dla osób duchownych.
   
 
poprzednia  1 2 3
Zobacz także
ks. Janusz Stańczuk
Wielki Post przypomina o sensie ludzkiego życia. Mieszkając na ziemi, zasługującej na szacunek, jako dar Boży, żywimy się – póki co – odpadkami ze stołu Pańskiego. Skutek (niektórzy mówią: kara) grzechu pierworodnego. Powrót do pełnej uczty będzie możliwy po całkowitym oczyszczeniu, a Wielki Post przypomina nam, gdzie rozlewają się plamy grzechu.
 
ks. Janusz Stańczuk
Ile to już razy widzieliśmy małe dzieci, które próbują wymusić coś na swoich rodzicach. Nowa zabawka, kolejna czekoladka, jeszcze kilka minut spędzonych na huśtawce – pojawiające się w dziecięcych umysłach potrzeby domagają się natychmiastowego zaspokojenia. Dziecko chce i już. Nie zawsze można mu wytłumaczyć, że to, czego tak pragnie, nie jest dla niego dobre w danym momencie. 
 
Błażej Tobolski
Jako chrześcijanie zawsze żyliśmy w pewnym strachu, ale większa niż nasz strach jest nasza wiara. Wierzymy, że zwłaszcza w tych trudnych czasach nasz pokój pochodzi od Boga, a pośrednio od Maryi. W Libanie Maryja jest otaczana niezwykłą czcią i bardzo kochana. Wy, Polacy, powinniście to rozumieć. 

Z ojcem Charbelem Beiroutchym z Libanu, kustoszem grobu św. Charbela rozmawia Błażej Tobolski
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS