logo
Niedziela, 28 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bogny, Walerii, Witalisa, Piotra, Ludwika – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Roman Bielecki OP
Wszystko zostanie podważone
Miesięcznik W drodze
 


Z Joanną Heidtman rozmawia Roman Bielecki OP

Dotąd wiedziałem, kim jestem, i nagle mam jakieś wątpliwości. Część ludzi nie chce się z tym konfrontować, stąd te trampki, samochody wyścigowe, gadżety i stylizacje na nastolatków.

Mam kłopot ze zdefiniowaniem wieku średniego. O jakim etapie życia mówimy? Zbliżającej się emeryturze, dzieciach, które opuszczają dom i zakładają swoje rodziny, a może o wypaleniu zawodowym w okolicach pięćdziesiątki?

Z punktu widzenia psychologa chodzi o czas między trzydziestym piątym a pięćdziesiątym rokiem życia. Nazwałabym to drugim dojrzewaniem – rewoltą, która nas czeka, niezależnie od tego, co się dzieje w naszym życiu.

Czy to nie przejściowa moda? Wszystko nazywamy kryzysem. Byle kłopot, byle problem i złe samopoczucie muszą być sklasyfikowane jako kryzys?

W psychologii kryzys ma bardzo konstruktywne znaczenie, choć potocznie kojarzy się z czymś ewidentnie złym. Za kryzysem stoi proces, który fachowo nazywamy dezintegracją pozytywną. Mówiąc prościej – żeby dokonała się w nas jakakolwiek przemiana i coś się w naszym wnętrzu ułożyło, a – co najważniejsze – żebyśmy sami dojrzeli w przeżywaniu życia i siebie samych, musi nastąpić tąpnięcie. I to jest kryzys.

Obawy przed definiowaniem naszych stanów jako kryzysowe wynikają z tego, o czym często zapominamy, że nasz rozwój nie jest linearny. Patrząc na chronologię życia – dzieciństwo, młodość, wiek dojrzały, starość – wszystko idzie niby jak po sznurku, jedno za drugim. Tymczasem osiąganie dojrzałości, w której integrują się różne elementy naszej osobowości, takie nie jest. Są sytuacje, i kryzys do nich należy, kiedy zmiana dokonuje się za pomocą pewnego przewrotu, którego skutki widać zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz nas.

Trochę tak jak w młodzieńczym okresie burzy i naporu?

Wtedy doświadczyliśmy zmiany ilościowej – dorastaliśmy, zaczęliśmy inaczej wyglądać, zmienił się nam tembr głosu. Oprócz tego dokonywały się też zmiany jakościowe – staliśmy się innymi osobami, inaczej zaczęliśmy przeżywać emocje i uczucia. I nie miało na to wpływu bycie w takiej czy innej szkole, w takiej czy innej sytuacji domowej. To była nasza wewnętrzna przemiana.

Podobnie jest z kryzysem wieku średniego. Zmiana jest niezależna od tego, co dzieje się w naszym życiu. Ona nie zaczeka, aż będziemy mieli dorosłe dzieci, stabilną sytuację finansową, ustatkujemy się w małżeństwie. Po prostu przyjdzie.

Łudzimy się, że skoro już raz przeszliśmy przez okres dojrzewania, umocowaliśmy w jakiś sposób naszą pozycję w świecie, to tak już będzie do końca. Nie. Wszystko jeszcze raz zostanie podważone. Mniej więcej w okolicach statystycznej połowy życia. I to jest trudne, bo około czterdziestki mamy już jakąś pewność, której nie ma nastolatek, że sprawdziliśmy się w rolach – matki, ojca, żony, pracownika, szefa etc., a jednak…

Dlaczego?

Tak jak w dziecku istnieje zalążek dorosłego człowieka i jego osobowości, z którą musi się skonfrontować w wieku 13–18 lat, tak samo jest z człowiekiem dorosłym. W pewnym momencie zaczyna się odzywać wszystko, co do tej pory było naszym ukrytym potencjałem. Nie wykorzystywaliśmy go, zajmując się walką o pozycję zawodową, pełnieniem ról społecznych, udowadnianiem sobie i światu, jacy jesteśmy świetni. Tym potencjałem mogą być bardzo różne rzeczy, dotyczące duchowości, talentów, potrzeb i pragnień. Dlatego bardzo często obserwujemy ludzi, którzy zbliżają się do czterdziestki, i choć życie mają ustawione, nagle zmieniają pracę, wyznanie, związki.

 
1 2 3 4  następna
Zobacz także
O. Leon Knabit OSB
W naszym klasztorze dzwonek zawieszony jest tuż za moją ścianą i hałasuje mi o godz. 5.30. Ale nastawiam sobie swój budzik na 5.36, bo sześć minut rano bardzo się liczy. Zdążę się ogolić, umyć i zająć swoje miejsce w chórze zakonnym, by o 6.00 rozpocząć „Panie otwórz wargi moje”. Zgodnie z benedyktyńskim zwyczajem pierwsze słowa kierujemy do Boga, a już następne do ludzi...
 
Wojciech Giertych OP

Syn marnotrawny był człowiekiem – według dzisiejszych standardów – otwartym. Nie widział swej przyszłości w ciasnych ramkach instytucji, jaką był klan rodzinny. Był ciekaw świata, chciał przygód, nowości, świeżych inicjatyw w życiu. Zwrócił się więc do ojca z żądaniem: „daj mi część własności, która na mnie przypada” (Łk 15,12), i gdy otrzymał swoją należność, ruszył w świat.

 
o. Joachim Badeni OP, Joanna Piestrak
Jest takie powiedzenie o królowej angielskiej, że ona panuje, ale nie rządzi. Ono świetnie oddaje problem wpływu kobiety w Kościele. Popatrzmy na Matkę Boską: czy wydaje papieżowi zarządzenia, jak prowadzić Kościół? Nie. Czy wtrąca się do rady parafialnej? Też nie. A ma olbrzymi, niesamowity wpływ - przez pośrednictwo...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS