Najdoskonalszym mówcą jest sam Stwórca. W Jego słowie rozbrzmiewa pragnienie rzeczywistego spotkania z człowiekiem. Dlatego stara się On podtrzymać nawet trudny, urywający się dialog. Wielki Rozmówca wnika delikatnie w nasz ziemski sposób wyrażania myśli i, będąc Bogiem wolnym od ulegania emocjom, staje się czułym dla spragnionych czułości, a gniewnym dla potrzebujących gniewu. Zachęca, wzywa, prowokuje. Pozwala się nawet zwyciężyć, jak w zmaganiu z Jakubem. Uważnego czytelnika Biblii olśniewa bogactwem niesionych treści i, być może jeszcze bardziej, zindywidualizowaniem przekazu.
Moc słowa tkwi w złożoności realizowanych przez nie funkcji, co sprawia, że oddziałuje ono na wielu różnych poziomach. Nie bez znaczenia pozostaje też sam sposób przekazu. Słowo mówione nie jest tym samym, co pisane, a jego publiczna proklamacja wyraźnie różni się od prywatnej lektury.
Czy zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego w liturgii tak ważne jest słowo? Więcej jeszcze – właśnie słowo wypowiadane wargami – gdyż nie wystarczy pisana formuła, by spełnić zadanie sakramentu. Odpowiedź tkwi zapewne w ścisłym powiązaniu słowa z osobą, która je wypowiada, zaś powiązanie to z kolei zobowiązuje do wierności mówcy wobec wypowiadanego. O szczerości lub fałszu w ustach głoszącego mówią jego oczy. Świadczy o nich jego życie.
Mowa ust najdoskonalej realizuje pełną gamę funkcji języka, wprzęgając w służbę słowu także całą rzeczywistość zewnętrzną, tak zwany kontekst. Podczas gdy tekst zapisany na papierze można odłożyć na bok, słowo które zabrzmiało, domaga się odpowiedzi.
Beatyfikacja s. Faustyny nastąpiła po stwierdzeniu cudownego uzdrowienia mieszkanki stanu Massachusetts, Mureen Digan, w roku 1981. Natomiast 20 grudnia 1999 r. w Watykanie został ogłoszony dekret, że dzięki wstawiennictwu bł. s. Faustyny, w 1995 r. został cudownie uzdrowiony ks. Ronald Pytel z Baltimore w stanie Maryland. W ten sposób został spełniony jeden z istotnych warunków koniecznych do kanonizacji s. Faustyny, polskiej zakonnicy i mistyczki, zmarłej w Krakowie w 1938 r.
Nikogo specjalnie nie trzeba przekonywać, że podlegamy licznym słabościom, poczynając od niedomagań fizycznych, przez słabość charakteru, a na słabości woli skończywszy. Często niedomagania te owocują pewnym złem moralnym, choć wydaje się, że nie zawsze tak jest. Opanowani lękiem, niewiarą w powodzenie naszych zamierzeń, często nie wykazujemy inicjatywy, aby podjąć życiowe wyzwania lub też nie walczymy o to, w co naprawdę wierzymy.