Słowa Ewangelii z pierwszej Niedzieli Wielkiego Postu mówią o Jezusie, który przebywa na pustyni, pości, modli się i jest kuszony przez szatana. „Duch wyprowadził Jezusa na pustynię. Czterdzieści dni przebył na pustyni, kuszony przez szatana” (Mk 1,12). Święty Marek jest, niemal jak zawsze, wyjątkowo zwięzły. Ale i tak czujemy, że padają stwierdzenia mocne i życiowo ważne, gdyż i my brniemy przez pustynię, doświadczamy prób. Nieuchronnie zderzamy się z kuszeniami szatana. Jednak w tym wszystkim – na pustyni, pośród prób i pokus – możemy podobnie jak Jezus czuć się ogarnięci Miłością Ojca i prowadzeni przez Ducha.
Być może biorąc do ręki Biblię i otwierając jej karty, zadajemy sobie czasem „po cichu” pytanie, czym właściwie jest ta księga? Dlaczego to właśnie po nią sięgam, szukając światła, mądrości, pokoju, Boga? Dlaczego to właśnie ona, a nie jakaś inna, „stróżuje na moim nocnym stoliku” (R. Brandstaetter)? Dlaczego jest dla mnie nieustannie punktem odniesienia? Czy tylko dlatego, że zawiera opis niezwykłych wydarzeń, które rozegrały się w historii narodu wybranego, zapis nadprzyrodzonych interwencji Boga w historii umiłowanego ludu?
Katharsis i nawrócenie wymagają zgodnie z odwiecznym wzorem najgłębszego upadku. To nie przypadek, że w starożytnych i średniowiecznych opowieściach nierzadko poprzedza je zbrodnia. Tylko wówczas w najbardziej jaskrawy sposób odsłonić się może cały dramatyzm aktu konwersji. Nawrócenie – w przypadku chrześcijaństwa – ma swą koronną i paradygmatyczną figurę w Szawle z Tarsu...
Kościół ma trzy sprawdzone praktyki pokutne: modlitwę, post i jałmużnę. Przez nie liturgia Kościoła nadaje kształt okresowi Wielkiego Postu. Wystarczy się tego trzymać. Są to tradycyjne praktyki pokutne, w Kościele obecne od wieków. Nie mamy żadnych specjalnych zwyczajów, także dlatego, że nie są one koniecznie potrzebne. Aby dobrze przeżyć Wielki Post, nie potrzebujemy jakiś szczególnych praktyk, te tradycyjne w zupełności wystarczą, trzeba tylko dobrze je realizować.
Z ks. Bernardem Czerwińskim, proboszczem parafii św. Feliksa z Kantalicjo na Marysinie Wawerskim w Warszawie, rozmawia Michał Komorek
"Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia". Te słowa św. Pawła, które liturgia odnosi do Wielkiego Postu, usłyszy wkrótce znaczna część osób wierzących, gdyż zabrzmią one we wszystkich kościołach w Środę Popielcową, która należy do tych wyjątkowych dni w roku, kiedy to szczególnie tłumnie nawiedzamy nasze świątynie, choć formalnie nie ma obowiązku uczestniczenia tego dnia w Eucharystii.
Liturgia godzin jest formą uświęcenia dnia przez modlitwę psalmami w kluczowych jego momentach. Do jej odmawiania zobowiązane są przede wszystkim osoby duchowne i zakonne. Pozostałych wiernych Kościół usilnie zachęca do tego rodzaju modlitwy. Boże Oficjum podzielone jest na tzw. godziny, odmawiane w określonych porach dnia. W układzie tym nie chodzi jednak o wydzielenie z dnia jakiegoś odcinka czasu, dla poświęcenia go Bogu. Jest to raczej rodzaj zaczynu, który ma przekształcać i kierować ku Niemu każdą przeżywaną chwilę.
Jakiś czas temu spotkałem się ze znajomym małżeństwem. Podczas rozmowy świeżo upieczony tata trzeciego dziecka wspomniał, że idąc ulicą Szewską w Krakowie, poczuł, że jest u siebie, a Kraków to jego miasto. Mimo że sam pochodzi z krośnieńskiego, a tu przyjechał tylko na studia. Ale to tutaj w duszpasterstwie akademickim poznał swoją żonę, po ślubie znalazł pracę, kupił mieszkanie i teraz - po paru latach – odczuł w swoim sercu to delikatne i subtelne uczucie bycia u siebie. Czym ono jest? Jak można je określić? Co sprawia, że miejsce, w którym jesteśmy, zaczyna być naprawdę nasze?
„Miłujcie waszych nieprzyjaciół” (Mt 5,44)! Kiedy czytam ten fragment Ewangelii, często ogarnia mnie zakłopotanie. Przede wszystkim nie bardzo wiem, kto tak naprawdę jest moim nieprzyjacielem. Zazwyczaj wyobrażam sobie, że przykazanie miłości nieprzyjaciół obowiązuje tylko w wyjątkowych sytuacjach, jak prześladowania, wojna czy jawnie okazywana nienawiść. Większość z nas prawdopodobnie nigdy nie znajdzie się w takich okolicznościach.
Łatwo policzyć, że Pozdrowienie anielskie ma 10 słów, których uważne odmówienie 150 razy zajmie 2-3 kwadranse. Trudność pierwotnego różańca nie tkwiła więc w czasochłonności, lecz w konieczności skupienia się na jednej jedynej scenie – zwiastowania. Dlatego też w średniowieczu była to modlitwa raczej elitarna, którą praktykowali tylko niektórzy mnisi, rycerze i ich małżonki...
Tyle razy słyszymy, że nawet nasze upadki mogą okazać się przydatne w naszym życiu duchowym... dlaczego nie mogłoby być tak również w dziejach zbawienia? Czyż Bóg nie potrafi wykorzystać wszystkiego ku dobru? Św. Paweł użyje nawet bardzo odważnego porównania: jak niegdyś, w czasach wyjścia Izraela z Egiptu, zatwardziałość faraona stała się „okazją” do ukazania Bożej mocy, tak i teraz, gdy część Żydów okazała zatwardziałość, Bóg okazuje moc, przyjmując pogan do ludu Bożego.
Czym dla Ojców jest post? Odpowiedzmy krótko: powstrzymywaniem się od jedzenia i picia. W kontekście egipskim podkreślić należy zwłaszcza ów drugi element: nie tyle głód dręczy mnicha na pustyni, co pragnienie.
Sposobów jest dziesiątki, można wąchać, połykać, wstrzykiwać... Amfetamina, ecstasy, grzyby, kleje, kokaina, LSD, marihuana, opiaty, sterydy, barbiturany, benzodiazepiny i co tam jeszcze… A wszystko, żeby poczuć euforię, błogostan, przypływ nadludzkiej energii, doświadczyć „czegoś niesamowitego”, a tak naprawdę uciec od tego, co tu i teraz, od życia...