logo
Niedziela, 28 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bogny, Walerii, Witalisa, Piotra, Ludwika – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Remi Parent
Życie jako zmaganie ze śmiercią
Wydawnictwo Salwator
 


format: 145 x 205
stron: 96
ISBN: 83-89289-58-x


 

Doświadczenie ograniczeń
(fragment)

W Ewangelii św. Łukasza Jezus mówi: "każdy, kto przychodzi do Mnie, słucha słów moich i wypełnia je", budując dom, "fundament założył na skale". Tego domu nie naruszy żaden strumień, żadna powódź, "ponieważ był dobrze zbudowany". Natomiast "ten, kto usłyszał, a nie wypełnił, podobny jest do człowieka, który zbudował dom na ziemi bez fundamentu. [Gdy] rzeka uderzyła w niego, od razu runął, a ruina owego domu była wielka" (6, 47-49).

Dwaj ludzie słyszą te same słowa Jezusa. Tym, co ich różni i ocenia, nie jest więc samo słuchanie. Jest "wypełnienie". Nikt nie może zadowolić się wysłuchaniem Dobrej Nowiny o zbawieniu. Bezwzględnie koniecznie trzeba ją wypełniać. W każdym dniu życia postępować tak, jak synowie i córki Boga, bracia i siostry o całkowicie otwartych sercach - to właśnie utwierdza na skale fundamenty naszego życia wiary. Bez wypełniania jesteśmy skazani na ruinę, na "wielką ruinę".

Rzecz staje się tym bardziej skomplikowana, że nie ma i nie może być wypełniania bez naszej decyzji. Ani Bóg, ani Jezus Chrystus, ani aniołowie, ani żadne autorytety, nawet religijne, nikt nie może podjąć za nas decyzji. "Tu i teraz", czyli tam, gdzie istniejemy i w dzisiaj naszej historii, trzeba podjąć decyzję, czy będziemy żyli, czy też nie, według tego, co wyznajemy. Życie samo nas wówczas uczy, że taka decyzja nigdy nie rodzi się w niebie abstrakcyjnych zasad. Samo życie staje się panem życia. Panem, którego lekcje zawsze są trudne, a bywają przybiciem do krzyża.

A ściślej biorąc, w którym miejscu życia są podejmowane nasze decyzje o wierze? Wspomnę tylko, tytułem ilustracji, dwa doświadczenia, w których każdy się chyba odnajdzie. Jednocześnie są to doświadczenia na tyle odmienne, że podsuwają różne "lekcje życia", które stawiają pytania o całe istnienie we wszystkich jego zaangażowaniach.


Chore ciało

Czy istnieje coś bardziej banalnego od grypy? A przecież kiedy dotknie nas grypa, rozregulowuje się całe życie. Zapchane zatoki, bolące gardło, słabość obciążająca całe ciało, gorączka, która wydaje się pozbawiać głowę normalnych możliwości funkcjonowania.

Złośliwa grypa pomniejsza naszą dyspozycyjność, nie pozwala na prawdziwie pełną obecność dla siebie i dla innych. Czym staje się wtedy, w tej paskudnej przerwie, wyznawana przez chrześcijan miłość bez granic? Z trudem można znieść samego siebie! Czy trzeba czekać na powrót do zdrowia, aby znowu zacząć kochać siebie tak, jak kochać ma dziecko Boga? Ułomne stają się nawet relacje z najbliższymi, krewnymi, przyjaciółmi, kolegami z pracy. Czy trzeba więc na krótko zapomnieć o wierze w możliwość wychodzenia do innych i przyjmowania ich z doskonałą otwartością? Wystarczy grypa, by pokazać, że chore ciało bardzo ogranicza nasze decyzje i nęka nasze praktykowanie zbawienia.

Grypa na ogół trwa krótko. Wiadomo, że się skończy! A jak to jest przy innej chorobie, która dręczy długo, zbyt długo, która stała się towarzyszką równie wierną, co chwilami nieznośną? Będę niedyskretny. Od ponad trzydziestu lat choruję na postępującą chorobę. Nie chcę popaść w żartobliwy ton, ale zastanawiam się, czego nauczyła mnie ta choroba o praktykowaniu wiary na co dzień. Czego wciąż mnie uczy? Uporczywego oporu, trudnego oswajania? Myślę, że wszystkie osoby zmagające się z długotrwałą chorobą byłyby zgodne co do tego, że można wyróżnić trzy zasadnicze etapy nabierania świadomości.

Chore ciało wciąż jest obecne, uparcie zakorzenione w życiu, aby przypominać najpierw o tym, że jesteśmy istotami ograniczonymi. Wielu pomyśli, że ta świadomość ograniczeń jest czymś oczywistym. Byłbym skłonny sprecyzować, że powinna być czymś oczywistym.

Wydaje mi się, że kiedy wszystko układa się stosunkowo dobrze, to wszystkich nas mniej lub bardziej dotyka kompleks nadczłowieka. Tak wiele potrzeb domaga się od nas poczucia odpowiedzialności. Czyż nie jesteśmy absolutnie niezbędni? Jeśli ponadto sądzimy, że mieszka w nas miłość do wszystkich i kieruje nas ku innym, to jesteśmy skłonni wziąć na siebie problemy wszystkich ludzi. Miotamy się na wszystkie strony, nie możemy pozostać głusi na żadne wołanie. Stajemy się wtedy misjonarzami, niestrudzonymi i... często wyczerpanymi. Według potocznego powiedzenia, czyż nie kusi nas wszystkich, by "uważać się za Pana Boga"?

Chore ciało umniejsza tego rodzaju zapały. Aby dać tylko mały przykład, samo z siebie bierze się za bolesną czystkę w naszych kalendarzach: odwołuje spotkania, na których nam zależało, zabrania zaangażowań, które już podjęliśmy lub które chcielibyśmy podjąć, skraca czas albo częstotliwość cennych chwil spotkania...

Doświadczenie ograniczeń powoli rozwija wówczas drugi etap nabrania świadomości, co nazywam świadomością efektu lejka. I być może właśnie tutaj kryje się największe cierpienie.

Patrząc z góry, nawet gdy jesteśmy chorzy, nic nie wydaje się ograniczone, wszystko jawi się jako szeroko otwarte. Zamieszkują w nas jeszcze najpiękniejsze pragnienia, zachowujemy zamiłowanie do pielęgnowania ich i nadawania im oblicza. Serce nie zgasło. Podobnie jak pragnienie kochania i bycia kochanym czy chęć pracy nad tym, by nasza ziemia była nieco bardziej braterska, gościnna. Choroba nie zabiła pewnej wiary w absolut. A w każdym razie jeszcze nie zabiła - szepczemy czasem do siebie jako zachętę czy życzenie.

Natomiast u dołu lejek jest wąski. Zwężenie lejka stawia opór ogromowi naszych pragnień, pozwala przefiltrować tylko niektóre, skazuje na małość, na niewielkie plany i małe dokonania. Od czasu do czasu zatyka się i blokuje wszystko.

Trudno jest w zdrowy sposób kierować swoimi relacjami z chorym ciałem. Jak na przykład nie pozwolić, by choroba zajęła całe miejsce? Chory nie może, nie ma prawa szukać azylu poza swoim ciałem i jego ograniczeniami. Także i tutaj jest wezwany do tego, by zacząć praktykować swoją wiarę. Jednocześnie jednak, im dłużej trwa choroba, tym bardziej chore ciało ma skłonność do zagarnięcia całego życia, zamieszkania na scenie, zajęcia całej przestrzeni. Jak nie zniknąć, nie utracić własnego imienia w relacjach z samym sobą, z innymi, z Bogiem? Jak być "czymś innym" niż chore ciało?

Wreszcie odkrywamy, że choroba dotyka czegoś znacznie bardziej niż ciało. Zagrożona jest cała osoba. Choroba chce kierować życiem chorego. Bez nieustannej czujności, stopniowo można przestać być odpowiedzialnym człowiekiem, a stać się obrazem, maską, "chorym". Jak wyrazić to, co bynajmniej nie jest teoretycznym pytaniem? Wystarczy pomyśleć o mniej lub bardziej subtelnej chwiejności, która godzi w relacje między ludźmi. Wobec innych chory już nie jest całkiem sobą. Z powodu choroby, która staje pośrodku, wyraźnie wyczuwa, że inni muszą przez coś przejść, aby do niego dotrzeć. Osoba chora zostaje wówczas zaproszona do trzeciego etapu świadomości: musi przeciwstawiać się osamotnieniu i oswoić swoją samotność.

Często się mówi, że nasz świat dusi się pod ciężarem samotności. To nieprawda! Osamotnienie rozdziera tkankę naszych osobistych i zbiorowych istnień.
Jeszcze zbyt dobrze nie wiem, czym jest samotność. Z coraz większą mocą nasuwa się jednak pewność, że samotność jest pełna życia, roi się od ludzi. Jest miejscem, w którym każdy, już nie bojąc się własnej prawdy, w tym także własnych ograniczeń, może sam w sobie zamieszkać. Wyzwoliła wewnętrzną przestrzeń i otwiera serce. Pozwala z większą wolnością wychodzić do innych, bez woli ich podporządkowania. Dopuszcza także, byśmy innym pozwolili w nas zamieszkać. Doszedłem nawet do przekonania, że życie jest nam dane po to, abyśmy mogli oswoić tę samotność.

Osamotnienie nie rodzi się z prawdy o sobie i pracy nad oswojeniem siebie. Jest zamknięciem. Wynika z gry masek, a ta gra wytwarza śmierć. "Starzy", "młodzi", "podopieczni opieki społecznej", "homoseksualiści", "bezrobotni", "imigranci": wszystkie te maski przyklejamy do innych, obcych, których izolujemy, żeby lepiej kontrolować relacje z nimi. Za tymi wszystkimi maskami łatwo się ukryć samemu, prawdopodobnie ze strachu przed własną podatnością na zranienia. Duszą się za nimi prawdziwe twarze, jakże piękne i kruche; jakie cudowne w swojej kruchości.

Osoba chora nieustannie musi walczyć z siłami będącymi wokół niej, ale być może, przede wszystkim, w niej samej, które chciałyby ją skazać na osamotnienie. W chorym ciele człowiek tak bardzo jest sam. Ale nigdy nie można zgodzić się na to, by być tylko "chorym", aby zawsze utwierdzać się jako "chory człowiek". Konieczne staje się nieustanne przechodzenie od osamotnienia do samotności.

***

Długotrwała choroba radykalizuje niektóre pytania, które stawiała już zwykła grypa. Chwilami pyta szczególnie o wiarę w Boga. Gdzie poszedł Bóg? Wyznawaliśmy Go jako Boga pełnego miłości i czułego, zawsze zatroskanego o to, by powoływać do życia. A przecież choroba jawi się jako przeciwieństwo życia! Zamiast świętować obietnice narodzin, prowadzi długotrwałą pracę rozkładu, stopniowo gasi siły ciała, ducha lub obu jednocześnie.

Na pytanie: "Co w gruncie rzeczy jest powodem, dla którego dzisiaj nie wierzy pan w Boga?", filozof André Comte-Sponville odpowiada: "Pierwszym, najbardziej banalnym, najmocniejszym powodem jest istnienie i ogrom zła. (...) Jakże można sobie wyobrazić, że jakiś bóg chciałby, aby istniały choroby, cierpienia dzieci, zgrzybiałość starców?". A chory może tylko stwierdzać wokół siebie cierpienia i niedołężność. Przeżywa je we własnym wnętrzu. Ale gdzie poszedł Bóg?

Wiara chrześcijańska wyznaje piękno i dumę synów i córek Boga. "Wstań i chodź..." Ociężałość chorego ciała bynajmniej nie skłania do ponownego wyruszenia w drogę. Jak postanowić wypełniać powszechną miłość, kiedy choroba coraz bardziej ogranicza energię, zawęża nawet możliwość wychodzenia ku innym i podejmowania wobec nich konkretnej służby?

Kiedy choroba mocno uderza i zanosi się, że będzie to trwało długo, to mówienie, że na końcu tunelu czeka światełko, jest mizerną pociechą. Choroba nie mieszka w pociągu. Nie rzuca się na tory, które mechanicznie gwarantują wyjście z tunelu. W ten sposób gdzieś we mnie jest wpisana niemal beznadziejność, zmierzch. Było około osiemnastej. Godzinę później miałem pójść do sali wykładowej. Nurtowała mnie jedna, jedyna myśl: jak mówić o życiu, kiedy w ustach czuję tylko popiół?


Zobacz także
Michał Gryczyński

Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego jest wspomnieniem ostatniego objawienia się Chrystusa na Górze Oliwnej. To jedno z najstarszych świąt chrześcijańskich obchodzono początkowo łącznie ze Zmartwychwstaniem, jako dopełnienie dzieła zbawczego Syna Bożego; dopiero od IV w. rozdzielono je na osobne święta. Często nawiązywał do niego kardynał Joseph Ratzinger...

 
Michał Gryczyński
Jezus powiedział: „Jam jest chleb żywy, który zstąpił z nieba. Jeśli kto pozywa ten chleb, będzie żył na wieki”. (J 6, 51-52). W tych słowach zawarł dwie niezwykle ważne prawdy: pierwsza to Jego obecność w Eucharystii; druga to konieczność przyjmowania tego pokarmu, aby żyć wiecznie. A zatem Bóg pozostał w Chlebie nie po to tylko, abyśmy ozdabiali nasze ołtarze, stawiając na nich piękne kwiaty. Pozostał nie po to tylko, byśmy obnosili Jego Ciało w uroczystych procesjach czy adorowali Je w tabernakulum. Nie!  
 
o. Dariusz W. Andrzejewski CSSp

Nadszedł czas, żeby zastanowić się nad sobą. Wielki Post pragnie zbliżyć nas do Chrystusa, abyśmy przed Nim wyznali wszystko, co obciąża nasze serca, nasze sumienia i usłyszeli od Niego te same słowa, które usłyszała jawnogrzesznica Magdalena. Bardzo często okres Wielkiego Postu kojarzy się nam tylko z dodatkowymi nabożeństwami pasyjnymi, takimi jak Gorzkie żale czy Droga Krzyżowa...

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS